5 lat temu nie była w stanie zrobić szpagatu. Dziś jest mistrzynią Polski i Europy w pole dance
Nino Dżikija
23 października 2015, 15:24·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 23 października 2015, 15:24
Tę chwilę pamięta jak dziś. – Miałam 1000 zł na koncie i zero perspektyw – wspomina swoje początki w Warszawie Kasia Bigos, dziś jedna z najpopularniejszych trenerek pole dance w kraju. – Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić i gdzie szukać pracy. Taniec i sport stały się moim wybawieniem – dodaje.
Reklama.
O sobie mówi wprost: „Jestem przykładem tego, że nigdy nie jest za późno na spełnienie marzeń”. Swoje pierwsze złoto w zawodach pole dance zdobyła w wieku 31 lat. Kasia Bigos wraz z partnerką Karoliną Sobieraj zgarnęły właśnie pierwsze miejsce w kategorii duety na Mistrzostwach Europy Pole Sport, które odbyły się w Pradze. Złoto przywiozły też z Majorki z zawodów Pole Art Spain. Zdobyły też tytuł Mistrzyń Polski na tegorocznych Otwartych Mistrzostwach Pole Sport Polska. Gdy 5 lat temu zaczynała swoją przygodę z tańcem, a raczej akrobacją na rurze, nic nie wskazywało na to, że dotrze aż do takich wyżyn. – Nie byłam w stanie nawet zrobić szpagatu – wspomina w rozmowie z naTemat.pl Kasia. – Przyznaję, że trenowałam od lat fitness. Ale to było za mało na pole dance – dodaje.
Z Lubelszczyzny do Warszawy uciekła 8 lat temu. Początki do łatwych nie należały. Zmieniała pokoje w studenckich mieszkaniach, pracowała na dwóch etatach: w dzień na stażu w redakcjach, wieczorem jako kelnerka w restauracji. – Trudno mi było odnaleźć się w tak wielkim mieście. Czułam ciężar psychiczny, tęskniłam za rodziną – opowiada. Odcinać się od problemów pomagał wysiłek sportowy. Po kilkuletniej przerwie wróciła więc do fitnessu. Później były różne rodzaje tańców, aż wreszcie trafiła na salę pole dance.
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jak tłumaczy Kasia, pole dance to nic innego, jak zlepek różnych dyscyplin sportowych. Łączy w sobie elementy siłowe, gimnastyki, akrobatyki i baletu. – Patrzyłam na te wywijasy i myślałam „no way” – opowiada Kasia. Na początku były naderwane mięśnie, obolałe stawy czy odmawiający współpracy kręgosłup. Jak zaznacza sama Kasia, te przykrości były do uniknięcia. – Ja po prostu chciałam za szybko i za dużo – mówi. Gdy zajęcia na sali przestały wystarczać, ćwiczyła też w domu. Kupiła nawet rurę, którą zainstalowała w wynajmowanym mieszkaniu na Mokotowie. – Z czasem nabrałam jednak pokory. Teraz już wiem, że nie ma nic na siłę i należy uważnie słuchać swojego ciała – tłumaczy.
Pokora się pojawiła, a kontuzje nie zniknęły. Kasia tłumaczy, że jest to nieodzowny element życia każdego zawodowego sportowcy. Podczas gdy my ślęczymy za biurkiem, Kasia spędza swój dzień pracy na sali treningowej. Prócz warsztatów pole dance prowadzi też zajęcia fitness i autorskie zajęcia fitness Fireworkout. Wiele czasu pochłania tez prowadzenie bloga i praca w redakcjach. Kasia jest dziennikarką zajmującą się tematyką fitness. – Najtrudniej jest, gdy przygotowuję się do zawodów – mówi Kasia. – Wtedy treningi na sali wydłużają się o kolejnych parę godzin – dodaje. Zdarzało się, że ciało odmawiało posłuszeństwa. – Budzisz się i rozumiesz, że zwyczajnie gdzieś ulotniły twoje siły. Wtedy robię tzw. urzędowy dzień i idę do fizjoterapeuty – śmieje się.
Bywa, że ma dosyć. Takie chwile jednak szybko mijają, zwłaszcza, gdy po wielu trudach udaje się wykonać kolejny arcytrudny układ. – Uwielbiam to poczucie, gdy np. po salcie do tyłu zamiast na pupę ląduję na nogi – tłumaczy. Jak zaznacza, w przygodzie z pole dance nie chodzi jedynie o przekroczenie granic fizycznych, lecz i pokonanie barier psychicznych. – Często przed zawodami dopada mnie stres. Boję się porażki. W duecie bardziej niż o siebie, martwię się bezpieczeństwo mojej partnerki – mówi Kasia. Niewiele brakowało, by doszło do wypadku podczas mistrzostw w Pradze. – Trzymałam Karolinę do góry nogami za plecy, a on w tym czasie schodziła w szpagat. Rura nas za szybko wykręciła i już oczami wyobraźni widziałam, jak Karolina leci w dół. W ostatniej chwili udało mi się jednak wyratować sytuację i nawet nikt nie zauważył – wspomina Kasia.
Na tych mistrzostwach dziewczyny zdobyły złoto.
– Co się czuję, gdy się wchodzi na piedestał?
– Cholerną dumę. W takich chwilach zdajesz sobie sprawę, że wykonałam kawał roboty.
– Nic ponad to?
– No dobra, dopadają mnie też trochę odczucia patriotyczne. Przecież na takie zawody zjeżdżają się zawodnicy z całego świata.
„Haters gonna hate”
Skomplikowane układy akrobatyczne to nie jedyne trudności, z którymi na co dzień stykają się zawodniczki pole dance. Muszą też niekiedy stawiać czoło stereotypom, jakie funkcjonują na temat tej dyscypliny w społeczeństwie.
– Czy otwiera się nóż w kieszeni, gdy słyszysz, że pole dance to taniec striptizerek?
– Tak myślą ludzie, którzy nie mają pojęcia o pole dance. Na początku zażarcie z tym walczyłam. Dziś uznaję, że jest to walka z wiatrakami.
– A co z tymi, którzy wytykają wam „zbyt duże bary”?
– Wtedy odpowiadam: wolę mieć ładnie zarysowane mięśnie, niż powiewającą na wietrze firankę
Jak przyznaje Kasia, takie opinie spotykają się coraz rzadziej, a pole dance zyskuje nad Wisłą rzesze nowych zwolenników. Kiedyś były to głównie większe miasta. – Dziś prowadzę warsztaty także w takich miastach, jak Opole, Sosnowiec czy Mielec – tłumaczy Kasia. Przyznaje, że to właśnie praca z ludźmi sprawia jej największą przyjemność. – Lubię ludzi z pasją. Uwielbiam obserwować ich postępy i mieć świadomość, że odbywa się to nie bez mojego udziału – przyznaje Kasia. – Lubię też momenty, kiedy wyruszam w trasę po Polsce. Wsiadam w auto, włączam ulubioną muzykę i się odcinam od codzienności. Jest to taki moment dla mnie – dodaje. Co wtedy myśli? – Że wszystkie wysiłki nie były po nic, że nie nigdy nie można się poddawać – mówi Kasia.