Telewizja Narodowa nie jest w stanie związać końca z końcem. I to miałby być główny powód dymisji Jacka Kurskiego – no bo przecież nie propagandowe działania prowadzone na antenach TVP. Informację o spodziewanej zmianie prezesa narodowej telewizji podał dziennik "Fakt". Oficjalnie politycy PiS zaprzeczyli, że jest taki plan, ale...
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Czy tym razem Jacek Kurski rzeczywiście na dobre rozsierdził PiS i straci fotel? Czy może jednak otrzyma miliony, jakich żąda i przy Woronicza pozostanie po staremu? O tym rozmawiamy z byłym prezesem TVP, a obecnie reprezentującym opozycję członkiem Rady Mediów Narodowych Juliuszem Braunem.
Jest coś na rzeczy? Dostrzega Pan wśród członków Rady nastroje wskazujące, że Jacek Kurski może się pożegnać ze stanowiskiem?
Obserwując to, co się dzieje w Radzie, to trudno powiedzieć cokolwiek, bo tu nic się nie poddaje racjonalnej ocenie. Gdyby na chłodno oceniać stan Telewizji Polskiej, to jasne jest, że już dawno powinna nastąpić zmiana prezesa.
Ma Pan na myśli stan finansów TVP?
Chodzi i o finanse, i o kwestie programowe. Pomijam już jakiekolwiek wątki polityczne. Od przyjścia pana Kurskiego do TVP minęło już prawie półtora roku (minister skarbu wyznaczył Jacka Kurskiego na prezesa Telewizji Polskiej w styczniu 2016 r., w październiku na to stanowisko wybrała go RMN – przyp. red.) i w ofercie nie ma ani jednej pozycji, która by była udana...
Owszem, "Sylwester z Dwójką" w Zakopanem pod względem oglądalności był sukcesem. Ale – po pierwsze – to nie o to chodzi, aby Telewizja Polska poprawiała sobie oglądalność dzięki disco-polo, a po drugie – zrobiono to nie licząc się z kosztami. Szczegóły oczywiście są objęte tajemnicą handlową, ale wiadomo, że na Sylwestra w Zakopanem z disco-polo wydano ogromne sumy pieniędzy. I coś takiego trudno akceptować już niezależnie od politycznych ocen prezesa.
Prezentowany dziś jako hit TVP serial "Wojenne dziewczyny" to też nie jest zasługa obecnych władz Telewizji. Umowy w tej sprawie podpisywał jeszcze Piotr Radziszewski (dyrektor telewizyjnej Jedynki w latach 2011-15 – przyp. red.). A w ofercie nic innego ciekawego, moim zdaniem, nie ma. Było wiele zapowiedzi o różnych wielkich produkcjach. I nic...
Może zwyczajnie dlatego, że nie ma pieniędzy?
Bo nie ma. Bez rozwiązania kwestii abonamentu, przy spadających wpływach z reklam, problem w mediach publicznych będzie się tylko pogłębiał. Polskie Radio pewnie jakoś przetrwa, bo tam potrzebne są dużo mniejsze nakłady finansowe. Natomiast Telewizja Polska? Pewnie będzie wydawać pieniądze, których nie ma. Ten pomysł z sumą 800 mln zł kredytu to w normalnych warunkach pewnie by nie przeszedł. To jest nie do spłacenia.
Ale bardzo możliwe, że TVP taki kredyt otrzyma. Banki mogą być tym zainteresowane, bo jeśli jest gwarancja Skarbu Państwa, to one ryzyka nie ponoszą.
Z jednej strony prezes TVP skarży się na finansowe braki, z drugiej – jak wynika z prasowych doniesień – znajduje pieniądze na nagrody sięgające kilkudziesięciu tysięcy złotych.
"Gazeta Wyborcza" pisała m.in. o wysokiej nagrodzie przyznanej narzeczonej prezesa Kurskiego i dziennikarzom "Wiadomości". Do Rady Mediów Narodowych docierają w tej sprawie jakieś informacje, wyjaśnienia, czy zaprzeczenia?
Formalnie Rada powinna otrzymywać tego rodzaju informacje. Ale ich nie dostaje. Po prostu nie dostaje i już.
Może dlatego, że przewodniczący RMN Krzysztof Czabański nie występuje o tego typu informacje?
Ależ i ja się o te informacje upominam, i przewodniczący Czabański również. Ale ich nie dostajemy.
Czyli prezes Kurski ignoruje nawet przewodniczącego Rady Mediów Narodowych?!
Ja nie wiem, o czym obaj panowie rozmawiają sobie nieformalnie. Może Krzysztof Czabański jakieś informacje od prezesa TVP po cichu jednak otrzymuje. Ale formalnie? – tak, formalnie żądanych informacji nie dostaje i on, i cała Rada.
Zresztą nie tylko prezes TVP ignoruje Radę. Ustawa mówi jasno, że członkowie RMN mają prawo uczestniczyć w walnym zgromadzeniu spółki, a obecnie tym walnym zgromadzeniem jest minister kultury prof. Piotr Gliński. Gdy napisałem do niego w tej sprawie, to otrzymałem wyjaśnienie, że owszem – istnieje prawo do uczestniczenia w walnym zgromadzeniu, ale nie oznacza ono, że członek Rady ma prawo zapoznać się z treścią podejmowanych uchwał.
Nie czuje się Pan wobec tego bezsilny?
Cały sens mojego istnienia w Radzie sprowadza się do tego, aby – na ile to możliwe – informować o sytuacji w mediach publicznych. Dlatego napisałem w tej sprawie do prezydenta Andrzeja Dudy.
Ale oczywiście wpływu na decyzje nie mam żadnego. Czasami udaje mi się współdziałać z panem Grzegorzem Podżornym (rekomendowanym do RMN przez Kukiz'15). Generalnie – czuję się trochę tak, jak opozycja w Sejmie, gdzie rządzący i tak uchwalą, co chcą.