Jak nazywać to, co robi PiS? – To trzeba opisowo ujmować, a nie nazywać, bo nadawanie etykietek jest owszem funkcjonalne, ale lepiej byłoby gdybyśmy tymi etykietkami nie wprowadzali dodatkowych, emocjonalnych zazwyczaj skojarzeń. Dlatego staram się nazw nie używać. Trochę żartobliwie używamy w Polsce słowa "kaczyzm" i to może dawać walor pokazania specyfiki tego co się dzieje – mówi w rozmowie z naTemat prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca, specjalista w zakresie języka mediów, reklamy i polityki.
"Zamach stanu”, "koniec demokracji”, "dyktatura”, "faszyzm w stylu włoskim”… Można odnieść wrażenie, że znaleźliśmy się na końcu języka, by opisywać to, co dzieje się w Polsce pod rządami PiS.
Że już dalej się nie da... Można wyróżnić dwa rodzaje takich słów, odniesień czy odwoływania się do pojęć. Pierwszy to byłoby nazywanie czegoś, co miałoby charakter politologiczny, czyli czy coś jest już dyktaturą czy nie? Do tego mogłoby się także odnieść pojęcie faszyzmu, bo faszyzm i dyktatura to pojęcia definiowalne, ale definiowane umownie i intencjonalnie. Komunizmem już można nazwać prawie wszystko co się ludziom nie podoba, faszyzmem zresztą także. Ale mimo wszystko jest jednak zbiór cech, które określają, czy coś jest, czy nie jest faszyzmem albo komunizmem. To jest pierwsza sfera.
To przejdźmy do drugiej.
Druga sfera to są porównania. Kiedy mówi się o III Rzeszy, o państwie Mussoliniego, czy nawet o Berezie Kartuskiej, choć w Polsce klasycznym przykładem jest Targowica, to mamy do czynienia nie tyle z próbą zastosowania jakiegoś pojęcia, co z próbą użycia przemawiającego do odbiorców porównania. Porównania, które wiąże się z czymś jednoznacznie ocenianym. Wiemy, że faszyzm, komunizm, Bereza są złe itd.
Te porównania mogą się odnosić do współczesności. Porównuje się np. Kaczyńskiego do Erdogana, do Putina, bo porównanie do Orbana jest już za słabe. To ma pewną nośność propagandową czy perswazyjną, ale w gruncie rzeczy takie porównania są uproszczeniem, można poddawać je w wątpliwość. Byłoby lepiej gdyby nie szukano nazw, tylko opisywano cechy zdarzenia. Albo wymyślano nowe nazwy.
Takie określenie jak "kaczyzm" jest jednoznacznie pejoratywne, ale nie można mu niczego zarzucić, bo rzeczywiście możemy powiedzieć, że opisuje pewien system rządzenia, czy system państwa w tej chwili. Tego rodzaju określenia nie uzurpują sobie prawa do stawiania znaku równości, czy to między jakimś dyktatorem i Jarosławem Kaczyńskim, czy też do tego żeby używać utrwalonych już w politologii określeń typu komunizm, bolszewizm, faszyzm.
Ja jestem pełen dystansu do takich porównań i do używania pojęć, które są zarezerwowane dla trochę innych systemów. A więc niechętnie mówiłbym o tym, co się teraz dzieje jako o faszyzmie. Natomiast trzeba mówić o faktach, o zdarzeniach, o ograniczeniu samodzielności sądów, czyli III władzy, zawłaszczaniu IV władzy przez pomysły dekoncentracji – choć wydaje się, że tu chodzi o koncentrację, a nie dekoncentrację mediów. Gdybyśmy mówili o takich faktach, nikt nie mógłby nam zarzucić braku precyzyjności albo manipulacji.
Ja mówię o zawłaszczaniu w takim sensie bardziej ogólnym, czy o podporządkowywaniu wszystkiego władzy partyjnej. To trzeba opisowo ujmować, a nie nazywać, bo nadawanie etykietek jest owszem funkcjonalne, ale lepiej byłoby gdybyśmy tymi etykietkami nie wprowadzali dodatkowych, emocjonalnych zazwyczaj skojarzeń. Dlatego staram się nazw nie używać. Trochę żartobliwie używamy słowa "kaczyzm" i to może dawać walor pokazania specyfiki tego, co się dzieje.
Na Węgrzech możliwe są zmiany w Konstytucji, bo tam jest większość konstytucyjna. U nas Konstytucję, którą uważaliśmy za coś nienaruszalnego – a sam byłem redaktorem językowym tej konstytucji i jestem do niej przywiązany – można obchodzić przez większość niekonstytucyjną, przez zwykłą większość parlamentarną. Posłowie PiS sami jawnie pokazują, że obecność opozycji nie przeszkadza im specjalnie. I tak wiadomo, które ustawy przejdą.
Mieli kilka znakomitych pomysłów, chociażby pomysł z ich głównym hasłem czyli "dobra zmiana”. Dobry był pomysł z krótkim określeniem "500 plus” chociaż właściwie to powinno być "plus 500”. Świetnym pomysłem było zastosowanie słowa "suweren”, czyli przedstawienie narodu jako jednego człowieka. Natomiast obok tego są pomysły, które mają wywołać negatywny stosunek do opozycji. To jest bardzo stare. Kiedyś mówiono o Unii Demokratycznej "UDecja”. Teraz mamy odwoływanie się do UB w "UBywatelach”. To jest jednak coraz mniej rozpoznawalne dla młodego pokolenia.
"KODziarstwo” też się źle kojarzy przez ten przyrostek "arstwo”. Nie udało z kolei z "gorszym sortem”, bo to zostało szybko przechwycone przez obecną opozycję. Podobnie "ciemnogród" czy "mohery”, które zdaje się sprzedawał nawet o. Rydzyk, zostały przechwycone przez druga stronę."Lemingi” też szybko przestały obrażać. Ale jeżeli się opisuje i mówi "elity oderwane od koryta”, to to przemawia do publiczności. Taki antyelitarny język ma siłę rażenia. Ostatnie badania pokazują, że elity kojarzą się z czymś negatywnym.
Oszałamiającą karierę zrobiło też słowo "symetryści" któremu nadano pejoratywny kontekst.
Pierwsi użyli tego słowa chyba publicyści "Polityki”. Według nich, ludzie, którzy są niechętni Platformie i którzy widzą podobne błędy po stronie PO, jak i PiS nie mają racji, bo w PO jedyna nadzieja. W tym sensie ja trochę za symetrystę się uważam. Podobnie zresztą jak symetryści działają inni. W moim ulubionym tygodniku "Przegląd” często odwołują się do POPiS-u uważając, że systemy myślowe PO i PiS w dalszym ciągu są sobie bliskie. Osobiście nie jestem daleki od takiej myśli. Nie jest to jednak stosunek związany z moim fachem.
A samo słowo jaki niesie ładunek?
Samo określenie "symetryści" jest trochę udane i trochę perfidne. Na pierwszy rzut oka nie pokazuje niczego negatywnego – bo choć niektórzy twierdzili, że symetria to estetyka głupców – to u nas to słowo nie ma negatywnych konotacji. Ale z drugiej strony nazwanie kogoś symetrystą już go klasyfikuje jako wyznawcę, zwolennika czy stronnika jakiegoś sposobu myślenia i zamyka go w tej etykietce, pokazując że ten sposób myślenia jest ideologiczny.
A ideologia, jak wiadomo od czasów Marksa, to fałszywa świadomość. I ktoś, kto ideologizuje – a każdy, komu możemy taką łatkę przykleić, od razu jest kimś kogo pokazujemy jako ideologizowanego – popełnia jakiś błąd. Moglibyśmy jakoś nazwać tych, którzy tępią symetrystów i wtedy byłoby to symetryczne.