
"Cham wyrasta na pomniki, cham zaczyna być wzorcem patriotyzmu, kultury, myśli. Cham dzierży władzę, a wrogiem chama są 'elity'" – zagrzmiał na Facebooku Krzysztof Łoziński. Szef KOD uznał, że "wszystko to, co się obecnie dzieje, to nobilitacja chamstwa, to bydło na salonach". Niektórzy odebrali te słowa jako pogardliwe wobec wyborców PiS. Sam Łoziński tłumaczył, że "krytykował polityków, nie wyborców". – Teraz jedni politycy polują na sformułowania innych. Na wpadki językowe, na niezręczności – mówi w rozmowie z naTemat prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca, specjalista w zakresie języka mediów, reklamy i polityki.
REKLAMA
Lider KOD Krzysztof Łoziński napisał m.in., że "największym problemem po PiS-ie będzie zdjęcie aureoli z mordy chama”. Takie porównania - także wyborców PiS do chamów - są coraz częstsze w retoryce przedstawicieli opozycji. Czy to nie wzmacnia antyelitarnego przekazu partii rządzącej i co za tym idzie samego PiS?
Prof. Jerzy Bralczyk: Pojawiają się sądy, że jednym z powodów rozwarstwienia, które w tej chwili istnieje, jest nieprzepracowane rozdzielenie czy nieutożsamienie - narodu czy społeczeństwa - jako bytu względnie jednolitego. Od zawsze istniało przeświadczenie, że np. szlachta jest inną warstwą. "Prawda, że się wywodzim wszyscy od Adama. Alem słyszał, że chłopi pochodzą od Chama, Żydowie od Jafeta, my szlachta od Sema. A więc panujem jako starsi nad obiema"– tak mówi klucznik Rębajło w "Panu Tadeuszu".
Adam Mickiewicz pisze o tym ironicznie, ale w sumie przez cały czas przemian społecznych i kulturowych poczucie odrębności funkcjonowało. Szlachta uważała się za potomków Sarmatów. A Sarmaci to był lud jakoby pochodzenia irańskiego, który przyszedł, by zapanować nad tym żywiołem chłopskim czy tubylczym. Taka wizja przybyszów, którzy panują i którzy czują się tym samym trochę lepsi, w naszej kulturze też jakoś istniała.
Skąd się to wzięło? Chodziło tylko o różne poczucie tożsamości?
W romantycznych uniesieniach można było myśleć, że "Jeden tylko, jeden cud/
Z szlachtą polską polski lud” - jak w "Psalmach przyszłości” pisał Zygmunt Krasiński. Były też próby inkorporowania do tej niby najlepszej warstwy światłych chłopów czy też niesienia kaganka oświaty w lud. Ale przez cały czas to poczucie odrębności gdzieś tam istniało. Z czasem to ujawnił Żeromski w "Rozdziobią nas kruki, wrony”. Potem w okresie międzywojennym łatwiej niepodległość konsumowała warstwa szlachty, która już po części zaczęła być inteligencją.
Z szlachtą polską polski lud” - jak w "Psalmach przyszłości” pisał Zygmunt Krasiński. Były też próby inkorporowania do tej niby najlepszej warstwy światłych chłopów czy też niesienia kaganka oświaty w lud. Ale przez cały czas to poczucie odrębności gdzieś tam istniało. Z czasem to ujawnił Żeromski w "Rozdziobią nas kruki, wrony”. Potem w okresie międzywojennym łatwiej niepodległość konsumowała warstwa szlachty, która już po części zaczęła być inteligencją.
Oczywiście mówię o tym wszystkim w wielkim skrócie, ale dawało się odczuć z jednej strony zjawisko pogardy, a ze strony - powiedzmy "dołu" - poczucie może nie niedowartościowania, ale poczucia braku tożsamości. W "Kordianie i chamie” pisał o tym odsądzany teraz od czci i wiary Leon Kruczkowski. Socjologowie opracowywali pamiętniki chłopów np. pamiętniki Jakuba Wojciechowskiego, którzy próbowali wiązać swoją tożsamość z narodowością. To wszystko ma swoje przyczyny. Likwidacja inteligencji w czasie wojny czy okupacji i nowa inteligencja, która wywodziła się z ludu, tego nie zmieniły. Można powiedzieć, że ta nowa inteligencja wchodziła w stare buty. W czasach PRL-u może to poczucie tożsamości trochę się minimalizowało, ale też niespecjalnie.
Witold Jedlicki pisał o "Chamach i żydach".
Ale to akurat były grupy walczące o władzę w PZPR, czyli tutaj chodziło bardziej o rozwarstwienie samej elity, a nie całego społeczeństwa. Teraz w oficjalnej propagandzie PiS paradoksalnie odwołuje się i gloryfikuje tę Polskę szlachecką, a jednocześnie odwołuje się do socjalistycznych postulatów równości. Dla mnie klasycznym przykładem było hasło, że "konstytucja jest dla obywateli, a nie dla elit". Co można byłoby rozumieć jeszcze bardziej dziwacznie, że elity nie muszą się nią przejmować.
Wróćmy do tej antyelitarności w czasach politycznych elit PiS.
Ta antyelitarność odwołuje się właśnie do tego rozwarstwienia, o którym mówiłem. I teraz rzeczywiście widać tą buńczuczność, hucpę i przeświadczenie o sile obecnej władzy, którą dzięki wyborcom, czyli suwerenowi PiS dostało. Ciągle powtarzam, że suweren jest świetnym wynalazkiem, bo suweren jest niepodzielny. Kiedy mówiło się o społeczeństwie, to można było mówić o części społeczeństwa, podobnie jest z narodem. A suweren jest jednolity i w domyśle jego przeciwieństwem są elity. Ale według obecnej władzy elitami są ci, którzy rządzili wcześniej. PiS paradoksalnie korzysta więc z przywilejów bycia władzą, ale jednocześnie z bycia czymś w rodzaju opozycji wobec dotychczasowej władzy. Wykorzystuje od dwóch lat topos protestu przeciwko tym, którzy zniewalają.
To są elity, albo komuniści, bo przecież minister Błaszczak ogłosił, że właśnie skończył się komunizm. Bo dobrze jest jeśli co jakiś czas coś się kończy albo zaczyna i mamy efekt nowości. Czasem to jest bliska przyszłość np. już na wiosnę dowiemy się co się stało w Smoleńsku, a czasem bliska przeszłość. Na tym gruncie pojawiają się antagonizmy i mniej lub bardziej zawoalowane inwektywy.
Pojawia się znane odmawianie człowieczeństwa. Nawet same "mordy" są już zwierzęce. Porównuje się np. lewactwo i robactwo. Jest sporo językowych zabiegów, które odczłowieczają przeciwników. To się dzieje z obu stron, bo pogarda czasem bywa bronią, czy narzędziem opresji ze strony tych którzy dominują, ale czasami próbuje się też tą pogardę w drugą stronę zwrócić. A więc te dotychczasowe elity, które uważają, że bronią czy bronią demokracji są przedstawiane jako zdradzieckie, bo "sięgają" do zagranicy, donoszą. To są ci którzy w opinii PiS nie zasługują na miano Polaków. I wytwarza się kategoria patriotów. Trudno walczyć mówiąc, że my też jesteśmy patriotami, bo to jest przejmowanie języka przeciwnika. Można więc mówić, że my jesteśmy Europejczykami, ale stąd też tylko krok do pokazywania swojej wyższości.
A słowa Krzysztofa Łozińskiego były pokazaniem wyższości?
Ja bym to odniósł nie tyle do wyborców, czyli do suwerena, a raczej do polityków. Myślę jednak, że on w ten sposób chciał przygadać rządzącym.
No właśnie różnie to zostało odebrane. A jest zasadnicza różnica gdy Włodzimierz Cimoszewicz mówi o "chamie, który się wypróżnił w salonie" komentując uruchomienie art. 7 przeciwko Polsce, czy z drugiej strony - gdy prezes Kaczyński wyzywa polityków opozycji od kanalii i mord zdradzieckich, a wicemarszałek Terlecki od lumpów - a gdy ktoś mówi, że wyborcy PiS to chamy. Nawet prof. Staniszkis wypowiadając słynne słowa o tym, że "PiS ośmieliło lumpiarstwo" nie miała zapewne na myśli pogardy wobec zwykłych ludzi.
To jest wszystko kwestia stopnia generalizacji. Słowo cham może się odnosić do różnych kwestii. Kiedyś mówiono "kroczący cham", o wchodzącym na salony prostaku, który przez swoje chamstwo zdobywa też jakieś punkty. Choćby przez pokazanie fałszywej krzepy ludowej. U nas próbowano to przypisywać Samoobronie. Może więc chodzić o postawę, ale związaną z władzą. Na przykład o postawę ministrów czy działaczy PiS, którzy lekceważąc wszystkie zwyczaje demokratyczne, europejskie zawłaszczają sobie prawo do robienia czegokolwiek.
Jakie są jeszcze odniesienia "chama”?
To może być też to co przez "lumpiarstwo" rozumiała prof. Staniszkis. Czyli mogłoby tutaj chodzić o włączanie do decydowania o Polsce kiboli, agresywnej nacjonalistycznej młodzieży i wielu innych grup, które są traktowane przez obecną władzę z wyrozumiałością bo stoją obiektywnie po jej stronie. To są te grupy, które wszczynają burdy przeciwko lewakom, feministkom, homoseksualistom itd. To byłoby drugie rozumienie "chamstwa". Dopiero na trzecim miejscu mogłoby chodzić o warstwę społeczną, czy pojęcie klasowe czyli ludzi mniej wykształconych, biedniejszych, mniej zaradnych. Używanie słowa "cham" w takich kategoriach byłoby fatalne i wręcz podłe. Trzeba jednak zważyć jeszcze jedną rzecz. Prawdopodobnie tak właśnie będzie to interpretowane przez władzę i bliskie jej media.
Bo to poręczne politycznie?
Zapewne usłyszymy, że pan Łoziński tak mówi o zwykłych, prostych ludziach. Często bywa tak, że takie zachowania językowe są odwracalne. Teraz poluje się na sformułowania. Jedni polują na sformułowania innych. Na wpadki językowe, na niezręczności, "na caryce Katarzyny", na "irasiady i kulsony”, na przejęzyczenia. Po to żeby intencjonalnie kogoś zdezawuować, zdyskredytować.
Ja myślę, że należałoby w pierwszej możliwości interpretować takie wypowiedzi z jak najdalej posuniętą życzliwością, albo przynajmniej z brakiem przypisywania komuś negatywnych intencji. Z czyjejś niezręczności robi się bowiem broń przeciwko niemu. Przypomina to trochę chińskie metody walki, gdzie siła jest wykorzystywana przeciwko temu, kto tej siły używa. Najlepszą bronią przeciwko PiS jest pani Pawłowicz, czy pan Tarczyński, a najlepszą bronią przeciwko Platformie był pan Niesiołowski.
A więc wierzmy w dobre intencje, ale chyba ważmy też słowa?
Trzeba je ważyć, bo słowa mają swoje znaczenia. Poza tym niedobrze jest ludzi krzywdzić słowami. A oprócz tego niedobrze jest mówić niektórych rzeczy ze względów taktycznych, bo może to być użyte przeciwko nam.
