Ks Jegierski jest szefem fundacji "SOS dla Życia", która zajmuje się pomocą humanitarną
Ks Jegierski jest szefem fundacji "SOS dla Życia", która zajmuje się pomocą humanitarną Fot: Fundacja "SOS dla Życia"

Jeszcze niedawno ksiądz Tomasz Jegierski wzbudzał zaufanie polityków PiS i publicystów sympatyzujących z tą partią. Odprawiał nawet msze dla członków klubów "Gazety Polskiej”. Po tym jak oskarżył ojca premiera Mateusza Morawieckiego i rzucił cień podejrzeń na samego szefa rządu, stał się nagle mitomanem i hochsztaplerem. Czy prawda leży gdzieś pośrodku, czy tam gdzie leży? Sam duchowny faktycznie nie dodaje sobie wiarygodności, ale przedstawiamy wersję jego współpracowniczki Barbary Ziembickiej. – Obawiam się o swoje bezpieczeństwo – mówi naTemat była dziennikarka.

REKLAMA
Przypomnijmy, że w czwartek miało dojść do głosowania nad wyrażeniem zgody na zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie sekretarza generalnego PO Stanisława Gawłowskiego, na którym ciążą m.in. zarzuty korupcyjne. On sam zrzekł się immunitetu.
Słowo przeciwko słowu
Platforma postanowiła wykorzystać polityczny moment i zaprosiła do Sejmu księdza Jegierskiego, który na konferencji powtórzył swoje zarzuty formułowane już wcześniej wobec ojca premiera Kornela Morawieckiego. O tym jak zawiła i dziwna jest ta historia pisaliśmy w naTemat już w styczniu.
Ksiądz twierdzi, że w 2013 r. pożyczył Kornelowi Morawieckiemu 96 tys. zł z dotacji, jaką na działalność jego Fundacji "SOS dla Życia” przekazał w grudniu 2012 r. Bank Zachodni WBK, którego prezesem był wówczas Mateusz Morawiecki. Ks Jegierski sugeruje, że cała sprawa mogła być "sposobem wyprowadzania przez Morawieckich pieniędzy z BZ WBK”.
Kornel Morawiecki zaprzecza, by brał od duchownego pieniądze, mówi o szantażu i oświadczył, że skierował sprawę "do organów ścigania”. PiS szybko przypomniało też artykuł Wojciecha Muchy z "Gazety Polskiej” , który podważa wiarygodność duchownego i sugeruje, że to on ma coś za uszami w kwestiach finansów.
Sam ksiądz w swoich rewelacjach poszedł jeszcze dalej i ku zaskoczeniu wszystkich oświadczył, że premier i jego ojciec grozili, iż go zabiją, a gdy jakiś czas temu jechał samochodem na spotkanie do Warszawy, zaatakował go... dron. Wywołało to w sieci wiele drwin.
Pytam więc, dlaczego ksiądz nie zrobił zdjęcia drona? – Jechałem wtedy samochodem, nie zatrzymałem się, bo bałem się, że spowoduję wypadek. Zdjęcia uszkodzonego auta zrobiłem dopiero później – mówi w rozmowie z naTemat ks. Jegierski.
Ksiądz Jegierski jest przekonany o tym, że podważanie jego wiarygodności to odwracanie uwagi od meritum sprawy i wiąże się z politycznym atakiem na niego.
– Ten atak został przygotowany wcześniej. Na moim profilu na FB opublikowałem zdjęcia pana Kornela Morawieckiego z osobami, które były informatorami redaktora Muchy z "Gazety Polskiej”. To są osoby, które na koszt fundacji uczestniczyły z nami w misji przeprowadzanej we współpracy z prezydentem Panamy – mówi naTemat duchowny.
– Moim zdaniem te osoby działają w jakimś uzgodnieniu z panem Kornelem Morawieckim. Ktoś z Kancelarii Premiera anonimowo przesłał mój list adresowany do szefa rządu do redakcji "GP”. Zresztą wiele doniesień na mój temat można łatwo zweryfikować. Tam pojawia się np. taki wątek, że prezydent Duda w Jordanii nie chciał sobie zrobić ze mną zdjęcia. Prawda jest taka, że zabrakło dla mnie miejsca w samolocie, więc nie było mnie w Jordanii. Także pozostałe informacje "GP” to zwykłe szkalowanie mnie – twierdzi.
Zapowiada że pokaże dokumenty
Ks. Jegierski zapowiada, że opublikuje wszystkie dokumenty, które posiada, a które "chciano mu odebrać”. Zarzeka się też, że nie ma i nie było żadnej "afery panamskiej” z jego udziałem. Ale przez swoje emocjonalne wpisy w mediach społecznościowych nie dodaje sobie wiarygodności.
Na rozmowę z naTemat zgodziła się współpracowniczka księdza, osoba świecka, była dziennikarka z 16-letnim stażem pracy, b. sekretarz redakcji rzeszowskich "Super Nowości”, której nazwisko figuruje we władzach fundacji "SOS dla Życia”.
Barbara Ziembicka, współpracowniczka księdza nie tylko z fundacji "SOS dla Życia” zapewnia, że duchowny jest osobą uczciwą i wiarygodną.
– Nie jestem już w zarządzie fundacji. Teraz zarząd jest jednoosobowy – podkreśla w rozmowie z naTemat Ziembicka. – Nigdy nie staraliśmy się nikomu wchodzić w drogę. Zajmowaliśmy się działalnością ewangelizacyjną. Polityka wtargnęła nagle w nasze życie i wręcz zniszczyła to, co robiliśmy – żali się.
logo
Barbara Ziembicka jeszcze niedawno zasiadała we władzach fundacji ks Jegierskiego Fot: Fundacja "SOS dla Życia"
Ziembicka twierdzi, że zrezygnowała z zasiadania we władzach fundacji po tym gdy trzy tygodnie temu do jej mieszkania o 6 rano przyszło trzech panów z ABW.
– Jestem matką samotnie wychowującą dziecko. Panowie nie byli w mundurach, więc wezwałam policję, żeby potwierdzić ich tożsamość i napisałam później zażalenie. Przeszukali mieszkanie, choć wiedzieli, że niczego nie znajdą. Myślę, że miało to na celu zwykłe zastraszanie mnie. Czułam się strasznie, bo niczego złego nie zrobiłam, a potraktowano mnie jak przestępcę – opowiada nam Ziembicka.
Wizyta smutnych panów
Tłumaczy, że w "SOS dla Życia” zajmowała się głównie przygotowywaniem transportów używanej odzieży, które fundacja wysyłała np. do Kurdystanu. – Prałam tę odzież, prasowałam i pakowałam w paczki – mówi. – Przecież jeśli odpowiednie organy chciałyby uzyskać ode mnie jakieś informacje czy dokumenty, to wystarczyło wezwać mnie do prokuratury. Obawiam się o swoje bezpieczeństwo – podkreśla.
Opowiada, że w ubiegłym roku już po tym jak ksiądz Jegierski zaczął się publicznie dopominać o pieniądze od ojca premiera Morawieckiego, jego współpracownicy odwiedzili Ziembicką w domu.
– Ludzie pana Kornela, dwóch panów, przyjechali do mnie do Rzeszowa w Wigilię po mszy świętej. Zgarnęli mnie, prosząc żeby ksiądz Tomasz już do nikogo nie wysyłał żadnych informacji na temat tej pożyczki. Pod koniec rozmowy, której świadkiem była też moja córka, padły nawet takie słowa, że stowarzyszenie Solidarność Walcząca może mieć takie pieniądze, więc jak trzeba będzie, to oni te pieniądze zwrócą. Choć chwilę wcześniej twierdzili, że pan Kornel Morawiecki nie pamięta, by pożyczył te pieniądze od księdza Tomasza – mówi kobieta.
Według niej, zarzuty o brak wiarygodności księdza to element politycznej gry. – Kornel Morawiecki dobrze wie, że dokument, który jest dowodem na pożyczkę jest autentyczny i jest tam podpis – mówi Ziembicka. Inna wersja mówi, że dokument mógł być podpisany przez Morawieckiego in blanco i ktoś po prostu wypełnił go rzekomym oświadczeniem Morawieckiego.
– Ja nie mam żadnych wątpliwości, że ksiądz jest osobą wiarygodną. Wystarczy prześledzić to, co robił. Wydawał książki, ostatnia dostała zresztą "Feniksa”, czyli została uznana za najlepszą powieść katolicką ubiegłego roku. Wprowadzał do kin wartościowe filmy, chociażby "Cristiadę”, która była filmem prawie zakazanym, a okazała się sukcesem. My zawsze szliśmy trochę pod prąd – opowiada Ziembicka, która jest jednocześnie prezesem ST Films, dystrybutora obrazu.
Trzon działalności księdza stanowi jednak fundacja "SOS dla Życia”, którą prowadzi od 2012 r. Fundacja organizowała pomoc humanitarną m.in. dla ofiar wojny w irackim Kurdystanie i w Jordanii. Księdzu udało się nawet nawiązać współpracę z parą prezydencką – Andrzejem Dudą i Agatą Kornhauser-Dudą.
Episkopat się odcina
Ks. Jegierski przyjechał do Polski z Kanady. Tam, jak twierdzi Ziembicka, ukończył seminarium duchowne. Był związany z archidiecezję św. Bonifacego w miejscowości Winnipeg. Episkopat odciął się w piątek od niego. W specjalnym komunikacie napisał, że ks. Jegierski nie przynależy do żadnej diecezji w Polsce.
Czy ktoś z duchownych, z którymi współpracował ksiądz Jegierski, mógłby wystawić mu świadectwo wiarygodności? – Ja nie znam znajomych księdza Tomasza. Ja w tym środowisku nie funkcjonuję. Ale gdy wydawaliśmy książkę "Wiara i film”, to arcybiskup Jędraszewski udzielił nam błogosławieństwa – mówi Ziembicka.
Ks Jegierski: – Przynależę do diecezji kanadyjskiej. Natomiast zaskakuje mnie to stanowisko, bo jestem obywatelem polskim, a zamiast zaoferowania mi pomocy, Episkopat odcina się ode mnie.