Zaczęło się "niewinnie" – od zdjęcia totalnie rozbitego Mercedesa G63 wartego kilkaset tysięcy złotych. Gdy zaczęliśmy sprawdzać, jaka historia się za tym kryje, trafiliśmy na złotą, polską młodzież, która żyje w myśl zasady "albo grubo, albo wcale" i "całe życie z wariatami". Na Instagramie i Snapchacie wrzucają "przygody", które mogą być preludium do tego, jak skończyła się historia ze śmiertelnym polskim wypadkiem na Słowacji. I właśnie dlatego o tym piszemy. Zapnijcie pasy.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
W tym przypadku na szczęście nikt nie poniósł śmierci, ani nic poważnego się nie stało. Ot, w internecie pojawiła się pewna relacja: w Tatrach rozbity został Mercedes-Benz G63 AMG, wszyscy są cali, zdrowi i wyjątkowo uśmiechnięci. Jak się okazuje, kierowca terenówki to licencjonowany zawodnik Driftingowych Mistrzostw Polski i zarazem jeden z klientów coraz popularniejszych nad Wisłą wypożyczalni luksusowych samochodów.
I gdyby chodziło o same jej rozbicie, nic nam do tego. Każdy ze swoimi pieniędzmi może robić co chce. Problem w tym, że wystarczyło kilka kliknięć, by zobaczyć, że dwudziestoparolatkowie na ulicach miast aspirują do miana drugiego "Froga", a i o powtórkę ze Słowacji może nie być trudno. Przyjrzyjmy się temu, jak łatwo dziś szaleć coraz to innymi furami na wypasie. Piraci byli, są i będą, ale publiczne chwalenie się tym, to już kolejny poziom głupoty.
Oczywiście zazwyczaj dzieje się to na drogach publicznych, gdzie rejestrują zapierające dech w piersiach poślizgi kontrolowane na rondach i wiaduktach albo zwijanie asfaltu na autostradach, koniecznie z filmowaniem prędkościomierza, na którym nierzadko widnieją wartości powyżej 300 km/h. Czasem kończy się to tak, jak na tych zdjęciach.
Ludzi bawiących się w podobny sposób (nie zawsze muszą być to cztery kółka, czasem to motocykliści) bezproblemowo znajdziesz w internecie, gdzie mają wierne grono fanów. Opinia publiczna zaczyna się nimi interesować wówczas, gdy taki kierowca roztrzaska się, potrąci kogoś na przejściu dla pieszych lub też zabije jakąś przepisowo jadącą rodzinę.
Tatrzański szał
Nie wiadomo, jak zostanie podliczone wydarzenie, o którym coraz głośniej: wczoraj w internecie pokazały się zdjęcia Mercedesa-Benza G63 AMG, skasowanego podczas szaleństw na ośnieżonych drogach Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Luksusową terenówkę (nowy model w salonie to wydatek przynajmniej 740 500 zł), należącą do zarejestrowanej we Wrocławiu wypożyczalni D1CK, prowadził człowiek, który nie omieszkał natychmiast pochwalić się owym wyczynem.
Mowa tu o Sebastianie Szelenbaumie, działającym na Instagramie jako baster1998. Na jego profilu (obserwowanym przez 11 500 osób) można znaleźć całe mnóstwo wcześniejszych wyczynów za kółkiem.
Co istotne, choć jest tam sporo zdjęć i filmików pokazujących "ostrą jazdę" po drogach publicznych, to okazuje się, że baster1998 jest samochodowym wyczynowcem: licencjonowanym zawodnikiem Driftingowych Mistrzostw Polski. Wg serwisu turborebels.com ten 20-latek w roku 2018 brał udział w dwóch rundach, uzyskując 30. miejsce w klasie Pro 2.
Nawet do takiej zimowej przygody można podejść z dystansem (w końcu prawdziwi sportowcy nie przejmują się porażkami), pokazuje to wpis kolegi kierowcy, który był na miejscu i na Instagramie... prowadzi de facto taką samą "działalność".
Z wypadkiem w Tatrach związany jest również kierowca działający na Instargamie jako s2atan666 (11 700 obserwujących, w trakcie powstawania tekstu zmienił nick z s2atan_karola). Przedstawia się tam jako Filip Skalski – właściciel WarsawNightRacing, czyli organizacji, której misją jest "zrzeszanie miłośników mocnej dawki adrenaliny". Żeby było śmieszniej, panowie 30 grudnia na profilu WNR szukali kompanów do wrażeń w Tatrach.
Jego dokonania są szeroko omawiane nie tylko na Facebooku oraz Instagramie, doczekały się także wątku na Wykopie, gdzie pasem zieleni po buracku omijał warszawskie korki.
Legendą tych właśnie nielegalnych wyścigów ulicznych jest wspomniany "Frog", czyli Robert N. – najsłynniejszy polski pirat drogowy, który czasami przewija się na profilach bohaterów tekstu.
Relacjom z podobnych popisów towarzyszą odpowiednio odjazdowe hasztagi w stylu #richwarszawski, #russianstyle – zasadniczo chodzi o to, aby mieć pieniądze, sporo radości z życia, rozumianej także jako luzackie podejście do strat finansowych. Przecież wiadomo, że jeśli człowiek chce pokazać za kółkiem, na co go stać, od czasu do czasu musi liczyć się z rozbiciem wozu. Swojego, tatusia lub pochodzącego z wypożyczalni właśnie.
Błądzić, rzecz ludzka
"I na nowy rok z cyklu jebło to jebło. Co jebło? Ano nasza firmowa G63. Jak jebło? Całka bez dwóch zdań. Kierowcy gratulujemy wyobraźni oraz życiowego farta".
Oto komentarz dotyczący wspominanego zajścia, który na swojej facebookowej stronie wrzuciła wypożyczalnia D1CK. Gdy poprosiliśmy ją o zajęcie stanowiska, otrzymaliśmy wiadomość o treści:
"A co tam się wypowiadać. Wypadki się zdarzają. Cóż więcej można powiedzieć. Ludzkie podejście do sprawy wynajmu jest różne. Jedni dbają jak o swoje, a innym puszczają hamulce. I to w zasadzie wsio".
Trzeba przyznać, że mamy tu do czynienia z godną podziwu wyrozumiałością wobec klienta, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że to nie pierwszy skasowany wóz wrocławskiej firmy. Bazując na wypowiedziach facebookowiczów pod powyższym postem, można dowiedzieć się, że wcześniej uszkodzili również Nissana GT-R czy sportowe BMW. Niezależnie od tego, na ich profilach widać, że to nie pierwsze rozbite auto.
Dobry zwyczaj: pożyczaj
W Polsce działają już dziesiątki firm z ofertą skierowaną do osób, dla których wypożyczenie Dacii Logan albo Volkswagena Passata to zdecydowanie za mało. Marzysz o podjechaniu na randkę naprawdę luksusową limuzyną, albo pokazaniu się sąsiadom w supersamochodzie? Proszę bardzo.
Pierwsze przykłady z brzegu (podajemy tu mocno uśrednione ceny, różnice stawek w przypadku różnych firm mogą różnić się nawet o kilkadziesiąt procent): wykładając jedyne 600 zł, możesz wypożyczyć na dobę Mercedesa-Benza A45 AMG Performance. Dołóż dwie, trzy stówki, a zasiądziesz za kierownicą Forda Mustanga 5.0 albo Porsche Macana.
Gdy tego rodzaju samochody nie spełniają twoich oczekiwań, możesz spędzić dzień za kierownicą Ferrari 458 Italii albo Mercedesa-Benza AMG GT S (koszt to ok. 4000 zł). A może jesteś fanem Lamborghini? Żaden problem – możesz wybrać opcję bardziej budżetową (np. 3500 zł za Gallardo LP 560-4) lub mocniej wypasioną (12 000 zł za Aventadora LP700-4).
Nie mogą narzekać również zwolennicy luksusu: limuzynę Mercedes-Maybach W222 na jeden dzień "wyłapiesz" już za 3000 zł, natomiast 17 000 zł będzie kosztować pławienie się w przepychu, jaki oferuje kabriolet Rolls-Royce Dawn.
Osoby, które sięgną do kieszeni jeszcze głębiej, mogą wypożyczyć warte grube miliony egzotyki, takie jak chociażby Koenigsegg Agera RS (43 000 zł za dobę), Ferrari LaFerrari (55 000 zł) lub Pagani Zonda (ok. 70 000 zł/ doba).
W przypadku najdroższych wozów ceny wynajmu dłuższego oraz wysokość kaucji ustalane są indywidualnie. No właśnie: kaucja. Jej wysokość zaczyna się od ogólnie pojętych "kilku tysięcy", choć są firmy, które reklamują się niepobieraniem tej opłaty, lub też przeprowadzają promocje typu "w ten weekend nasze samochody bez kaucji".
W cenę wynajmu wliczone jest ubezpieczenie, z którego pokrywane są ewentualne uszkodzenia wozu. Sprawa robi się nieco bardziej skomplikowana, gdy dokonasz tzw. szkody całkowitej (czyli samochód nadaje się wyłącznie do kasacji), zwłaszcza gdy jej przyczyną było ewidentnie nieodpowiedzialne, niezgodne z przepisami ruchu drogowego, zachowanie za kierownicą.
Wówczas początkiem odpowiedzialności jest utrata kaucji, natomiast w czarnym scenariuszu wypożyczalnia zażąda kwoty równej wartości zniszczonego auta. Gdy tego nie zrobisz, pozostaje procesowanie się przed sądem.
Granica odpowiedzialności
Piratów i idiotów na drogach nie brakuje. Nie wszyscy jednak wpadają na pomysł publikowania tego w najlepsze w sieci. Wygląda na to, że sprawa Froga, która skończyła się w sądzie, nie była wystarczającym straszakiem. Tutaj drugim dnem jest mniej lub bardziej zawodowa historia, jako kierowcy, jednego z bohaterów.
Na ile podobnymi sytuacjami zainteresowana jest organizacja, w której występuje Sebastian Szelenbaum?
– W tym konkretnym przypadku trudno ferować mi jakiekolwiek wyroki, dowiaduję się o tym dopiero teraz. Lecz mówiąc ogólnie: Polska Federacja Driftingu już od jej powstania w roku 2006 dokłada wszelkich starań do ucywilizowania tej dyscypliny sportu poprzez edukowanie, zwiększanie świadomości i organizację zawodów na zabezpieczonych zamkniętych obiektach i trasach. Zecydowanie nie popieramy jakiegokolwiek łamania przepisów drogowych. Gdy otrzymujemy zgłoszenie dotyczące "pozasportowych dokonań" naszych zawodników, przyglądamy się im wspólnie z Polskim Związkiem Motorowym, pod auspicjami którego działamy. ABSOLUTNIE nie popieramy żadnych nielegalnych jazd! Jeszcze raz: kateroryczne "nie" dla głupoty i bezsensownego narażania życia – mówi Adam Fijał, prezes Polskiej Federacji Driftingu.
Dodaje, że podobne sytuacje niweczą ciężką pracę całego zespołu, psując opinię o tej dyscyplinie sportu. Prezes podkreśla, że w tym przypadku dodatkowe kontrowersje wzbudza fakt, iż ów kierowca związany jest ze światem driftingu oraz drogich samochodów (podobne emocje w przypadku wypadku ze Słowacji wywołał fakt, że brali w nim udział bloger i tzw. VIP-y).
– Podobnych przypadków jest mnóstwo, lecz zdarzenia z udziałem samochodów niskobudżetowych nie wywołują takich sensacji – dodaje prezes PFD.
Czy dla PFD podstawą do działania może być np. udokumentowane łamanie przepisów (chociażby w postaci zdjęć i filmów zamieszczanych na profilach społecznościowych)?
– Oczywiście o ile nie ma możliwości dokładnego śledzenia, co nasi zawodnicy robią w życiu prywatnym, to w sytuacjach, gdy dochodzi do ewidentnego złamania prawa, jak najbardziej może dojść np. do zawieszenia lub odebrania licencji sportowej. Nasze imprezy odbywają się wyłącznie na zamkniętych obiektach i od lat konsekwentnie walczymy z tym, aby drifting przestał być kojarzony z piractwem drogowym czy też osobami pokroju słynnego "Froga" – dodaje Adam Fijał.
Wspólna zabawa
Pamiętasz film "Cicha noc" Piotra Domalewskiego, którego główny bohater – pracujący na zachodzie i odwiedzający Polsce – wypożycza na jeden dzień Lexusa, aby zademonstrować rodzinie, że powiodło mu się w życiu?
– Takie osoby są naszymi częstymi klientami. Nawet jeśli za granicą pracują na zmywaku, to podczas wizyt w kraju lubią pokazać, że mają mnóstwo pieniędzy. Inne osoby? Przedsiębiorcy, którzy chcą zrobić wrażenie na potencjalnych kontrahentach albo bananowa młodzież, próbująca poderwać atrakcyjną laskę, dla której kluczyki z odpowiednim logiem są… sprawą kluczową – uśmiecha się Paweł (imię zmienione), współwłaściciel jednej ze stołecznych wypożyczalni luksusowych samochodów.
Na rozmowę zgodził się pod warunkiem zachowania anonimowości – jedną z głównych przyczyn jest fakt, że w tym środowisku prywatne relacje pomiędzy właścicielami wypożyczalni a stałymi klientami są na porządku dziennym. W końcu i jedni, i drudzy są pasjonatami motoryzacji z wysokiej półki, nierzadko jeżdżącymi wspólnie na wypady po Polsce lub Europie.
Zazwyczaj wszystko odbywa się wg podobnego scenariusza, jaki miał miejsce przed głośnym wypadkiem na Słowacji w październiku 2018 r.: zgrana, luzacka i wesoła ekipa zamożnych motomaniaków rusza przed siebie, odwiedza jakiś tor wyścigowy, na którym może sprawdzić możliwości wozów (ten punkt programu nie jest obowiązkowy), po drodze zaliczając fajne hotele oraz ścigając się na autostradach; koniecznie chwaląc się tym światu przy pomocy mediów społecznościowych.
Odnosząc się do młodego wieku kierowców takich jak baster1998 i s2atan666, Paweł zauważa plusy i minusy. Z jednej strony to świetna klientela wypożyczalni luksusowych samochodów: tacy ludzie odczuwają nieustanną potrzebę zmian, testowania coraz to nowych wozów, z drugiej: często brak im obycia z samochodami, których moce wynoszą wiele setek koni mechanicznych, a brak umiejętności w połączeniu z brawurą to złe zestawienie.
– Ktoś zapyta, dlaczego wypożyczam kosztującą niemal milion złotych bestię z napędem na tylną oś "bananowcowi", któremu ledwo sypie się wąs pod nosem. Odpowiedź jest prosta jak włos Mongoła: bo chętnie zostawi u mnie pieniądze, dzięki którym z łatwością będę spłacał raty leasingu na to auto i jeszcze nieźle zarobię. Takiemu chłopakowi rodzice może nie kupią supersamochodu na własność, ale wysokość jego kieszonkowego pozwala wyłożyć kilka, kilkanaście tysięcy złotych na wypożyczenie fury, która pozwoli mu zaistnieć wśród znajomych – mówi Paweł.
Ciekawostkowo: Mercedesa G63 AMG, takiego jak wóz rozbity z Tatrach, można wypożyczyć na dobę za ok. 2000-4000 zł, na miesiąc za 18 000-25 000 zł, w zależności od firmy.
– Taka specyfika branży, nic się na to nie poradzi. Podobne zdarzenia trzeba wliczyć w koszta działalności – nie można zakładać, że każdy klient będzie jeździł rozważnie, dbał jak o swoje. Wielu bierze przecież samochody po to, aby wyszaleć się, katować je do upadłego. Ceny wynajmu trzeba skalkulować tak, aby zminimalizować ryzyko popłynięcia finansowego, gdy w człowieka wstąpi szatan, bo dorwał się do naprawdę mocnego auta. No i modlić się, żeby nie zabił siebie lub kogoś innego – mówi prowadzący wypożyczalnię Paweł.
I w tym wszystkim trzeba pamiętać, że w internecie nic nie ginie, a policja nie raz już kontaktowała się z osobami, których wyczyny na drodze jedynie zobaczyła na nagraniu. Sekcja Wykroczeń Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji ma pełne ręce roboty. A przy paleniu gumy lub skasowaniu auta do śmiechu jest wszystkim, dopóki nie skrzywdzą kogoś, albo siebie samego.
PS skomentowanie sytuacji poprosiliśmy również osoby działające na Instagramie jako baster1998 i @s2atan666, jednak nie otrzymaliśmy od nich odpowiedzi. Jeżeli takowe dotrą, uaktualnimy materiał.