"Ta informacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba" – zapewnił w rozmowie z Polską Agencją Prasową prezes PiS Jarosław Kaczyński, pytany o agenturalną przeszłość jednego ze swoich najbliższych współpracowników, Kazimierza Kujdy. "Wyznawcy" PiS to zapewnienie pewnie przyjmą bezkrytycznie. Pozostałym jednak w tę wersję będzie bardzo trudno uwierzyć. Fakty świadczą bowiem o tym, że słowa prezesa Kaczyńskiego brzmią raczej mało wiarygodnie.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
"Zielonego pojęcia nie miałem"
W tej sprawie jest za wiele dziwnych przypadków i przeoczeń. Począwszy od tego, dlaczego akurat stanowisko szefa Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej nie podlegało lustracji. Oświadczenia muszą składać choćby kandydaci na dyrektorów szkół publicznych (urodzeni przed dniem 1 sierpnia 1972 r.), a prezes tak ważnego urzędu nie.
Kazimierz Kujda oświadczenia lustracyjnego więc nie składał – nie można mu zatem zarzucić, że w oświadczeniu skłamał, zatajając swoją agenturalną przeszłość. Prezes Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla PAP zapewnił, że o wszystkim dowiedział się z mediów, gdy dziennikarze natrafili na nazwisku Kujdy przy okazji prześwietlania sprawy wieżowca przy Srebrnej.
Prof. Antoni Dudek, który od roku 2000 do 2015 pracował w Instytucie Pamięci Narodowej, nie dowierza w zapewnienia Jarosława Kaczyńskiego. Zastrzega, że oczywiście "nie siedzi w głowie prezesa PiS", ale nie wydaje mu się, aby szef partii rządzącej dopiero teraz dowiedział się o tym, że Kazimierz Kujda to TW "Ryszard".
Teczkami interesował się od zawsze
– Jarosław Kaczyński sam w wielu wywiadach mówił o tym otwarcie, że już jako szef Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy na początku lat 90. bardzo interesował się zawartością archiwów Służby Bezpieczeństwa. Chwalił się m.in., że się zapoznał z tzw. listą Milczanowskiego, czyli pierwszą listą osób publicznych, które miały związki z SB – przypomina prof. Dudek.
Według niego zainteresowanie Jarosława Kaczyńskiego teczkami z czasem wcale nie malało, co - jak podkreśla - jest zrozumiałe w kontekście sprawy inwigilacji prawicy prowadzonej przez UOP.
– Nota bene fakt, że nikt za to nie poniósł kary, bo sprawa się przedawniła, to skandal – dodaje historyk, tłumacząc, dlaczego prezesa PiS tak bardzo interesowały wszelkie teczki bezpieki. Przytacza przy tym fakt, który zna z czasu, gdy pracował w IPN.
To jednak nie wyczerpuje listy pytań w sprawie Kazimierza Kujdy i jego teczki. Jedno z podstawowych brzmi: dlaczego ta teczka tak długo pozostawała w zbiorze "Z", czyli zastrzeżonym?
Szef ABW powinien znać odpowiedź
– To jest dobre pytanie, a skierowane powinno być do służb specjalnych – wyjaśnia prof. Dudek. Teczka trafiła do jawnego inwentarza dopiero wiosną 2018 r., a wzbudziła zainteresowanie teraz, gdy dziennikarze zaczęli badać sprawę Srebrnej.
Oświadczenie Kazimierza Kujdy
fragmenty
(...) oświadczam, że nigdy nie podjąłem z SB współpracy, która prowadziłaby do krzywdzenia kogokolwiek lub naruszania czyichś dóbr. W szczególności nigdy nie podjąłem i nie prowadziłem działań polegających na donosach czy ujawnianiu informacji o osobach trzecich.
Przyznaję natomiast, że w latach młodości - w okresie studenckim, przy okazji ubiegania się o paszport na wyjazdy do tzw. krajów kapitalistycznych w Zachodniej Europie - mogłem podpisać jakieś dokumenty podsunięte mi w trakcie prowadzonych ze mną rozmów i pouczeń.
Wiem, że popełniłem błąd i pragnę bardzo, aby został mi wybaczony. Ośmielam się przy tym stwierdzić, że przez ponad 25 lat lojalnie pracuję dla Polski i obozu niepodległościowego, z którym czuję się ideowo związany. (...)
Dlaczego "dopiero"? Zbiór zastrzeżony powstawał na początku lat 2000. Trafiły do niego dane tych agentów komunistycznych służb, którzy po upadku PRL podjęli współpracę z nowym wywiadem, czyli początkowo z Urzędem Ochrony Państwa, a potem z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencją Wywiadu. Dane z tego zbioru nie były w IPN, a pod kontrolą szefów poszczególnych służb.
Pod szczególną ochroną
Dane tajnych współpracowników przez lata były chronione – jeśli ich ujawnienie zagrażałoby bezpieczeństwu państwa. Dziś znamy zawartość teczki Kazimierza Kujdy i trudno znaleźć racjonalne uzasadnienie, dlaczego tak długo była ona w zbiorze "Z".
– Moim zdaniem ujawnienie informacji z teczki pana Kujdy na początku lat 2000 w żaden sposób nie zagrażałoby bezpieczeństwu państwa, z jednym wszakże wyjątkiem - że pan Kujda był wtedy superważnym źródłem informacji dla ABW. To jest jedyna hipoteza, jaką mogę sobie wyobrazić – ocenia prof. Dudek.
Teczki ze zbioru zastrzeżonego od dawna były stopniowo ujawniane. Ostateczna likwidacja tzw. Zetki nastąpiła nowelizacją ustawy w 2016 r. Kiedy na początku roku 2017 mogli zajrzeć do niego dziennikarze, dziwili się, dlaczego tak długo to wszystko trzymano w tajemnicy, bo rewelacji wykryto niewiele – wyszło m.in., że na liście TW był aktor Jerzy Zelnik. Ale Kazimierza Kujdy wówczas na liście nie dostrzeżono.
Likwidacja zbioru zastrzeżonego miała się zakończyć w czerwcu 2017 r. – Wtedy uroczyście ogłoszono, że zbiór zastrzeżony przestał istnieć, ale nie ukrywano też, że jakąś część akt, około trzystu metrów, służby nadal obłożyły klauzulą tajności. Zapewne wśród tych teczek była wtedy i ta pana Kujdy – podejrzewa prof. Dudek.
Bardzo mało prawdopodobne
Można zatem sądzić, że na przełomie 2017 i 2018 r. w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego ktoś postanowił jeszcze chronić informację o agenturalnej przeszłości Kazimierza Kujdy. Kto i z jakich powodów? Raczej trudno sądzić, że szef ABW Piotr Pogonowski na te pytania odpowie. Tym bardziej, że w przeszłości obecny szef Agencji - tak jak i Kazimierz Kujda - pracował na rzecz Srebrnej. Ba, tak jak i Kujda, Pogonowski pochodzi z Siedlec.
Czy prezes Jarosław Kaczyński, który przed laty tworzył spółkę Srebrna, mógł o tym wszystkim nie wiedzieć?
– Być może w jakiś tajemniczy sposób prezes Kaczyński nie zainteresował się przeszłością jednej z osób z najbliższego otoczenia. Oczywiście ze stuprocentową pewnością wykluczyć tego nie możemy. Ale jest to bardzo mało prawdopodobne, skoro interesował się przeszłością tak wielu o wiele mniej znaczących dla niego osób – podsumowuje prof. Dudek, były przewodniczący Rady IPN, zlikwidowanej przez PiS w 2016 r.
Nie wiedziałem. Dowiedziałem się dopiero, gdy sprawa wybuchła w mediach. Gdy powstawał zbiór zastrzeżony nie byliśmy przy władzy. Zielonego pojęcia nie miałem o sprawie. Nie ukrywam, że ta informacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nigdy nie zauważyłem niczego, co by wskazywało na to, że Kazimierz Kujda działa przeciwko nam, czy spółce, a spółka była atakowana. Zawsze się sprawdzał.
wywiad dla PAP
Antoni Dudek
politolog, profesor zwyczajny Uniwersytetu Kard. S. Wyszyńskiego w Warszawie; od 2000 r. naczelnik Wydziału Badań Naukowych, Dokumentacji i Zbiorów Bibliotecznych w IPN, w latach 2006-10 doradca prezesa IPN, 2011-16 w składzie Rady IPN
Gdy Jarosław Kaczyński był premierem, jedną z najczęściej odwiedzających go osób był prezes IPN Janusz Kurtyka, którego wówczas byłem doradcą. Oczywiście prezes Kurtyka nie relacjonował mi przebiegu rozmów z panem premierem Kaczyńskim, ale zapewniam, że o pogodzie obaj panowie nie rozmawiali.