HBO rozpoczęło trwającą już dwie dekady telewizyjną rewolucję wysokobudżetowymi, "kinowymi" serialami jak m.in. "Kompania braci", czy "Rodzina Soprano". Jednak stacja dostarcza też mniejsze, bardziej kameralne produkcje, które również po pewnym czasie stają się kultowe. Jaki był 2019 rok?
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Dla HBO kończący się rok wiązał się również z finałem flagowego serialu "Gra o tron". Niestety, 8. sezon produkcji rozczarował wielu widzów i już praktycznie po miesiącu wszyscy o nim zapomnieli. Jednak 2019 rok obfitował w kapitalne miniseriale i kontynuacje lubianych tytułów.
Poniższa lista będzie jeszcze aktualizowana, bo przed nami m.in. ciekawie zapowiadający się 3. sezon "Watahy", a także ledwo rozpoczęci "Watchmeni". W kolejce są też "Mroczne materie".
Czarnobyl
To jeden z najgłośniejszych i najlepszych, o ile nie najlepszy, seriali 2019 roku. Zamknięta, 6-odcinkowa opowieść największej katastrofy historii energetyki jądrowej. Mroczna, bez zbędnego efekciarstwa, wręcz dokumentalna. Niezwykle poruszająca. Na odbiór ma też wpływ pieczołowicie odwzorowana scenografia i genialna muzyka Hildur Guonadóttir (autorka soundtracku m.in. do "Jokera").
"Czarnobyl" ukazuje nie tylko kulisy wydarzeń, które doprowadziły do awarii w 1986 roku z perspektywy partyjniactwa i pojedynczych ofiar, ale również w klarowny sposób wyjaśnia jej przyczyny od strony technicznej. Wszyscy znamy finał tej historii, a i tak oglądamy ją z zapartym tchem.
Euforia
"Euforia" przebijała się w mediach głównie za sprawą newsów o ogromnej ilości penisów. To jednak produkcja nie o tym, choć też się pojawiają, jako, że serial porusza mi. sferę seksualną nastolatków. To zresztą kolejny tytuł, którego odbiorcę trudno odkreślić: przedstawia problemy młodych osób, ale jest pełen przemocy, twardych narkotyków i scen wręcz pornograficznych.
Bynajmniej nie jest to jednak serial tylko dla "starych". "Euforia" jest porównywana do "Trzynastu powodów", ale hit Netflixa bije na głowę. Przede wszystkim bohaterowie są mniej irytujący, a ich problemy są mniej odrealnione od życia współczesnych nastolatków. Do tego serial ma zniewalającą oprawę audiowizualną, wiele scen przypomina artystyczne teledyski, a od gry i chemii między parą głównych bohaterek trudno się oderwać.
Rok za rokiem
O tej perełce wielu z was mogło nawet nie słyszeć. Tymczasem to jedna z najciekawszych i najbardziej przerażających produkcji HBO i BBC 2019 roku. Ma zaledwie 6 odcinków, więc spokojnie można ją zaliczyć w jeden weekend. Można ją porównać do "Czarnego lustra", ale nie jest antologią, tylko zachowuje ciągłość scenariuszową.
"Rok za rokiem" osadzony jest w bardzo niedalekiej i bardzo prawdopodobnej przyszłości (tak naprawdę kilka kolejnych dekad). Ukazuje konsekwencje obecnej polityki i nastrojów społecznych. W co się może przerodzić kryzys uchodźczy, cybernetyzacja, zmiany klimatyczne, czy straszenie zrzuceniem bomby jądrowej? W nic dobrego. A niektóre wątki serialu dzieją się już na naszych oczach.
Wielkie kłamstewka (2. sezon)
Jedna z flagowych produkcji HBO powróciła w tym roku z drugim sezonem, który na moje oko jest nawet lepszy, niż wielokrotnie nagradzany pierwszy. W sequelu obserwujemy dalsze losy "Piątki z Monterey", które budzą się z olbrzymim kacem moralnym, którego nie tak łatwo będzie można wyleczyć.
2. sezon jest wart obejrzenia przede wszystkim ze względu na absolutnie doskonałą kreację Meryl Streep. Jako demoniczna teściowa Celeste (Nicole Kidman) gotuje nam krew w żyłach w każdej sekundzie czasu ekranowego. Poza tym kontynuacja jednak trzyma poziom poprzedniego sezonu, pogłębia wątki każdej z bohaterek i również zapewnia nieprzewidywalny koniec.
Detektyw (3. sezon)
Umówmy się, trudno będzie komukolwiek przebić pierwszy sezon "Detektywa", który jest telewizyjnym arcydziełem. W drugim twórcy poszli inną ścieżką i zamiast gęstego, onirycznego serialu kryminalnego, zaserwowali nam mroczny dramat z umoczonymi po uszy policjantami (akurat mi to nie przeszkadzało). W trzecim Nic Pizzolatto wsłuchał się w głos fanów i wrócił do źródłowej formy (to też mi nie przeszkadzało).
Cyfra trzy odnosi się również do planów czasowych (lata 80., 90. i początek XXI w.), które śledzimy wraz z mozolnie prowadzoną próbą wyjaśnienia tajemniczej, makabrycznej zbrodni. Intryga jest tak zawiła, że aż głowa boli, a zakończenie nie każdego usatysfakcjonuje. Co innego popis aktorski pary detektywów, którzy wspaniale zagrali w sumie po trzy różne role.
Barry (2. sezon)
To jedna z tych produkcji, w które sam bym nie kliknął, gdyby ktoś mi nie polecił. W przypadku "Barry'ego" z pomocą przyszła redakcyjna koleżanka Ola Gersz. Napisała, że to "smakowicie absurdalna historia płatnego mordercy z PTSD, który postanawia... zostać aktorem teatralnym". Jak nie dać szansy takiej fabule?
Serial chwyta od pierwszych minut i tylko na pierwszy rzut oka przypomina parodię "Dextera" (zwłaszcza pod względem stroju i wyglądu aktora Billa Hadera) zmieszaną ze wspaniałym "The Kominsky Method". "Barry" w 2. sezonie jest dla wielu jeszcze lepszym serialem, zarówno pod względem scenariuszowym, aktorskim, jak i dzięki psychologicznej głębi postaci. Formuła cyngla chcącego rozpocząć nowe, dobre życie jest kontynuowana i wydaje się jeszcze niewyczerpana.
"Przybysze" w niekonwencjonalny sposób podchodzą do tematu imigrantów i paradoksów cywilizacyjnych. W serialowym świecie ni stąd ni zowąd pojawiają się uchodźcy... czasowi. I tak, do XXI wieku trafiła jedna z głównych bohaterek: wojowniczka z ery Wikingów, która zostaje policjantką. Oryginalny pomysł sprawił, że "Przybysze" we wrześniu wskoczyli na szczyt listy najchętniej oglądanych seriali na platformie HBO GO, wyprzedzając "Czarnobyl" i "Grę o tron".