W czasach PRL nie widział w tym nic złego. Sam przyznaje, że przeprowadził około pół tysiąca zabiegów aborcji. Dziś mówi, że żałuje tego i jest zdeklarowanym przeciwnikiem przerywania ciąży. Tłumaczy, że jest za życiem. "Teraz swoje winy chce odkupić naszym kosztem" – tak mówili rodzice, którym prof. Bogdan Chazan "uratował" dziecko, odmawiając im legalnej aborcji.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Sześć lat temu żyła tym cała Polska. W prawicowych kręgach prof. Bogdan Chazan był traktowany wówczas jako gwiazda i męczennik w jednym. A w tym samym czasie, w ciszy, pozostawieni sami sobie, swój dramat przeżywali rodzice, którym guru środowisk konserwatywnych zrobił krzywdę. W imię swojej "klauzuli sumienia".
W lipcu 2014 r. w szpitalu im. Świętej Rodziny w Warszawie przy ul. Madalińskiego zakończyła się kontrola przeprowadzona przez urzędników stołecznego ratusza. Placówką tą prof. Chazan kierował od 2004 r. Przez tę dekadę, jak argumentowano, w szpitalu trzykrotnie zwiększyła się liczba porodów i dwukrotnie liczba operacji. Kontrola miejskich urzędników stała się podstawą do rozwiązania umowy z dyrektorem.
Klauzula sumienia prof. Chazana
Inspekcja dotyczyła decyzji prof. Chazana ws. odmowy przeprowadzenia aborcji. Zaznaczmy: aborcji (na podstawie tzw. kompromisu, który właśnie wyrokiem TK przeszedł do historii) w pełni legalnej i uzasadnionej. Ginekolog powołał się na tak zwaną klauzulę sumienia, która daje mu prawo do odmowy przeprowadzenia zabiegu, ale jednocześnie nakazuje poinformować pacjentkę, do którego szpitala może się zgłosić. Zrobił jednak wszystko, by "uratować" tę ciążę.
Kontrola z ratusza wykazała uchybienia i błędy zarówno w dokumentacji wewnętrznej kierowanego przez prof. Chazana szpitala, jak i w dokumentacji medycznej pacjentki. To oczywiście tylko suchy urzędniczy język. Za nim jednak kryje się ludzki dramat.
To słowa Agnieszki i Jacka, rodziców dziecka "uratowanego" przez ówczesnego dyrektora warszawskiego szpitala im. Świętej Rodziny. "Święte prawdy" na temat tej ciąży prof. Chazan raz po raz wygłaszał w różnych mediach.
W zależności od tego, jak mu było wygodniej lub jak na światło dzienne wychodziły nowe fakty, te "prawdy" były nieco modyfikowane. Czasem mówił, że dziecko będzie żyło i rokowania są dobre, a czasem przyznawał, że faktycznie szanse na przeżycie są niewielkie. Były zerowe, o czym jako profesor medycyny raczej musiał wiedzieć, ale to by nie pasowało do przyjętej narracji.
Matka, której Bogdan Chazan odmówił legalnej aborcji, nie biegała od telewizji do telewizji. Nie robiła ze swego dramatu medialnego show. Dla niej to był czas pełen łez. Potęgowany tym, że ginekolog w prasie obwieszczał z dumą, iż nie dopuścił do zabicia dziecka.
"Tyle wygrał pan Chazan. 10 dni agonii"
Agnieszka i Jacek jednego z nielicznych wywiadów udzielili Magdalenie Rigamonti z "Dziennika Gazety Prawnej", oczywiście bez ujawniania ich wizerunków. Rozmowa odbyła się rok po śmierci ich dziecka. Ale ból nie zniknął. Pozostała ogromna rana i żal, że nie udało się obronić dziecka przed agonią w męczarniach.
Co w tej dyskusji nie bez znaczenia, oboje rodzice podkreślili, że są katolikami i również są "przeciwni zabijaniu zdrowych płodów". Tyle że tu nie ma mowy - nawet używając tego języka - o jakimkolwiek zabijaniu. Chodzi jedynie o to, odbył się przedwczesny poród, który skróci cierpienie i dziecka, i matki. Prof. Chazan wywalczył wydłużenie cierpienia.
Syn Agnieszki i Jacka żyło 10 dni. Każdego dnia życia zwiększano dawkę morfiny, by ulżyć cierpieniu dziecka. Gdy umierało, jak zauważają rodzice, nie było przy nich ani prof. Chazana, ani innych "obrońców życia", którzy wcześniej tak ochoczo angażowali się w owo "ratowanie dziecka".
Tymczasem o żadnym ratowaniu nie mogło być mowy. Bo to nie tak, jak próbuje dowodzić Kaja Godek. W tym przypadku nie było mowy o dziecku, które rodzi się upośledzone czy z jakąś dysfunkcją, ale dzięki rodzicom, rehabilitacji jest w stanie funkcjonować. Opisy, jakie pojawiają się w relacji Agnieszki i Jacka, sprawiają, że aż coś ściska z gardle i brzuchu.
"Nie ma mózgu w środku"
"Niewielkie fragmenty mózgu, które się wykształciły, po prostu zgniły", "głowa była otwarta", "wodogłowie sprawiło, że mózg się nie rozwijał, była tylko jego cienka warstwa na zewnątrz, a w środku woda", "wypłynięte oczy, brak powiek" – to niektóre drastyczne fragmenty wywiadu. Dziecko nie umarło od razu, miało szanse na przeżycie kilku dni, bo miało rozwinięte płuca i serce. Ale tych parę dni to było maksimum.
Prof. Chazan nie zajął się dzieckiem, które "uratował". Chodził wówczas w glorii i chwale jako obrońca życia poczętego, uskrzydlony wsparciem konserwatywnych środowisk. A potem, gdy został odwołany ze stanowiska dyrektora szpitala, urósł niemal do rangi męczennika.
"Sukces prof. Chazana"
Panią Agnieszką i jej dzieckiem zajęli się lekarze ze Szpitala Bielańskiego pod kierunkiem nieżyjącego już dziś prof. Romualda Dębskiego. Gdy prof. Chazan w mediach rzucał oskarżeniami pod adresem matki, której odmówił aborcji, prof. Dębski przyszedł do telewizyjnego studia ze zdjęciami dziecka "uratowanego" przez kolegę po fachu. Telewizja nie zdecydowała się ich pokazać. Fotografie widział też nasz kolega redakcyjny i również nie zdecydował się na ich zaprezentowanie w artykule.
Sam prof. Bogdan Chazan w tej sprawie nie ma sobie nic do zarzucenia. Nie widać też, aby miał jakieś wyrzuty sumienia. Wręcz przeciwnie. Mówi, że żałuje i wstydzi się tego, że w czasach PRL przeprowadził około 500 aborcji. Zdaniem w tej kwestii zmienił w latach 90.
"Rozszarpywanie płodów"
– To były dawne czasy, wstydzę się tego. W miarę upływu czasu zorientowałem się i doszedłem do wniosku, że zabijanie dziecka nie jest czymś właściwym. Wstydzę się tych czasów i żałuję – mówił przed laty w jednym z wywiadów. Powoływał się przy tym na nauki Jana Pawła II i zapowiadał, że będzie dążył do zmian w prawie.
Pani Agnieszka w rozmowie z Magdaleną Rigamonti wyrażała przypuszczenie, że być może w ten sposób prof. Chazan chce uspokoić własne sumienie.
Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego wiadomo już, że takich przypadków może być wkrótce o wiele więcej.
Powinniśmy pokazać zdjęcie naszego dziecka. Wodogłowie, brak części kości czaszki, w miejscu nosa dziura, rozszczepy kości policzkowej, wypłynięte oczy, brak powiek. Widok drastyczny. Ale może wtedy ludzie, którzy uważają, że prof. Bogdan Chazan uratował życie, zrozumieją, że tego życia nie można było ratować, że to dziecko nie było niepełnosprawne, takie, które można pielęgnować, leczyć, wozić na wózku.
"DGP"
Chciałam dać mu lżejszą śmierć. Tyle. Jedyne, co mogłabym dać mojemu dziecku, to to, żeby nie cierpiało. I to mi się nie udało. Nie jestem lekarzem, a i tak widziałam, że ono umiera z bólu. Mimo morfiny. W szpitalu lekarze konsultowali się z lekarzami z hospicjum w sprawie dawkowania tego leku. Dorosły człowiek powie, co go boli, a dziecko musi pokazać, po nim trzeba ból zobaczyć. Widziałam, jak go bolało.
"DGP"
Prof. Romuald Dębski
ginekolog
To jest dziecko, które nie ma połowy głowy, ma mózg na wierzchu, ma wiszącą gałkę oczną, ma rozszczep całej twarzy, nie ma mózgu w środku. I będzie umierało dzięki panu profesorowi jeszcze przez najbliższy miesiąc albo dwa. Bo ma zdrowe serce i zdrowe płuca. Będzie umierało, aż w końcu umrze z powodu jakiegoś zakażenia. A kobieta, która urodziła to dziecko - w związku z tym, że ten dzieciak miał głowę większą niż w ciąży donoszonej - musiała mieć zrobione cięcie cesarskie. To jest sukces pana prof. Chazana.Czytaj więcej
TVN24
Prof. Chazan może bezkarnie obrażać nasze uczucia, mówiąc, że chcieliśmy zabić własne dziecko. Wmawia opinii publicznej, że przerwanie ciąży ze wskazań medycznych to rozszarpywanie dziecka na kawałki. A „obrońcy życia” robią pikiety, wywieszają wystawy ze zdjęciami rozszarpanych płodów. Tak, takich zdrowych płodów, zdrowych dzieci, które jeszcze niedawno rozszarpywał prof. Chazan, który teraz swoje winy chce odkupić naszym kosztem. Naszym i naszego dziecka.