Udawał księdza geja, żeby ujawnić zasady funkcjonowania księży homoseksualistów w Kościele katolickim. Ośmielił się pisać o Rajmundzie Kaczyńskim, ojcu braci Kaczyńskich, za co został nominowany do tytułu Hieny Roku. Za nominację pozwał Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Był dziennikarzem najważniejszych tygodników opinii. Cezary Łazarewicz.
Cezary Łazarewicz jest dziennikarzem od ponad 20 lat. Publikował w "Gazecie Wyborczej", "Przekroju", "Polityce", od pół roku pisze dla "Newsweeka".
W 1991 roku Cezary Łazarewicz rozpoczął pracę dla "Gazety Wyborczej", w której pisał do 1999 roku. Później został dyrektorem Radia na Fali w Szczecinie (2000-2003). Z radia wrócił do prasy, w 2004 roku został dziennikarzem "Przekroju". W 2007 roku przeszedł do działu krajowego kolejnego tygodnika opinii – "Polityki". A w kwietniu 2012 roku do "Newsweeka".
– Najtrudniejsze było dla mnie odejście z "GW", bo pracowałem tam dobrych kilka lat. To był mój dom, tam się zawodowo wychowałem i dorastałem. Jak przechodziłem do "Polityki" myślałem, że dotrwam tam do emerytury, ale zawsze pracowałem w gazetach, o których miałem przeświadczenie, że idą do przodu. W "Newsweeku" czuję, że mogę działać bardziej do przodu, mam wrażenie, że mogę więcej osiągnąć i chyba mi się to udaje – mówi dziennikarz w rozmowie z naTemat.
Urodzony w w 1966 roku w Darłowie Łazarewicz ma na swoim koncie również działalność opozycyjną. W latach 80. współtworzył pismo podziemne np. "Ucho" czy "Rewers".
Afera z Rajmundem
To prawdziwy chichot historii: Łazarewicz był jednym z reaktywujących Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich w 1989. To to samo SDP, które nominowało go do tytułu Hieny Roku za tekst o Rajmundzie Kaczyńskim. Historia ojca braci Kaczyńskich, opublikowana w "Newsweeku" wywołała wielką burzę. Jako pierwsze Łazarewicza zaatakowało właśnie SDP, zarzucając mu publikowanie pomówień i nieprawdziwych informacji. Chodziło m.in. o powoływanie się na anonimowe wypowiedzi. Łazarewicz tłumaczył m.in. w wywiadzie dla naTemat, że jedynie dwie osoby chciały zachować anonimowość.
Wyjaśnienia Łazarewicza na nic się zdały, bo SDP uznało, że pisząc tekst o Rajmundzie Kaczyńskim przekroczył on granice dobrego smaku i nie zważał na uczucia "żyjących bliskich Rajmunda Kaczyńskiego" i nominowało Łazarewicza do tytułu Hieny Roku. Jadwiga Chmielewska i Piotr Legutko, reprezentujący zarząd SDP, uzasadniając nominację oświadczyli m.in., że "autor kolportuje plotki, domniemania i hipotezy na temat spraw intymnych oraz stawia piętnujące tezy dotyczące relacji rodzinnych".
W obronie Łazarewicza stanął wówczas m.in. naczelny "Newsweeka" Tomasz Lis, który stwierdził, że tak naprawdę nominowany do Hieny powinien być on, nie Łazarewicz, i że jest to nominacja polityczna prawicowych dziennikarzy, którzy Lisa uważają za wroga PiS i prezesa tej partii.
Im wyżej, tym gorzej
Po nominacji SDP głos zabrał również dziennikarz i publicysta Andrzej Bober, członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich od prawie 50 lat. Wysłał do szefa SDP Krzysztofa Skowrońskiego list z prośbą o skreślenie go z listy członków Stowarzyszenia, które jego zdaniem przypomina ostatnio "partyjną jaczejkę", czego dowodzi nominacja dla publicysty "Newsweeka".
Bober podkreślił ponadto, że "działalność dziennikarska [Łazarewicza-red.] charakteryzuje się wyjątkową rzetelnością, sumiennością, zawodową klasą. Przyznawanie mu tej nagrody przeczy zdrowemu rozsądkowi, poczuciu elementarnej przyzwoitości i kanonom sztuki dziennikarskiej".
Nie tylko Bober zwrócił uwagę, że jest to nagroda przyznawana za nierzetelność i naganne zachowania. Zwrócił na to uwagę również sam Łazarewicz, który w rozmowie z naTemat przypomniał, że nikt mu nierzetelności nie udowodnił. – Zapewniam, że gdyby w moim tekście były jakieś przekłamania, nieprawdziwe informacje, to wylądowałbym w sądzie. Jak widać, nie wylądowałem – stwierdził.
Publicysta "Newsweeka" złożył w ubiegłym tygodniu zapowiadany pozew przeciwko SDP za "uwłaczanie jego godności i obrażanie go". – Będę mógł się wreszcie bronić. Do tej pory byłem w dość niekomfortowej sytuacji, gdzie mnie obrażano i podważano wiarygodność, która z zawodzie dziennikarza jest niezwykle ważna – podkreśla Łazarewicz.
Łazarewicz mimo całej nagonki i ataków również prezesa Kaczyńskiego, który zarzucił mu kłamstwo, przyznał, że go to nie zniechęca, bo "rolą dziennikarza jest opisywanie rzeczywistości i najważniejszych osób w państwie".
Dziennikarz "Newsweeka" podkreśla, że ma świadomość, że w dziennikarstwie sprawdza się powiedzenie "im wyżej, tym gorzej". – To chleb powszedni, że po każdym tekście zarzuca się dziennikarzowi, że tekst jest nierzetelny, nieprawdziwy. Chodzi o odebranie wiarygodności dziennikarzowi. Nie jestem i nie byłem tubą propagandową. W życiu mi nie przyszło do głowy, że można napisać tekst z pobudek politycznych – zaznacza Łazarewicz w rozmowie z naTemat. – Staram się pisać solidnie, docierać do źródeł, do bohaterów, jeżeli nie jestem w stanie do jakiegoś bohatera dotrzeć, to zaznaczam to w tekście – dodaje.
Dowodem, że z zaangażowaniem podchodzi do problemów i ludzi, o których pisze, jest jego najnowszy tekst w "Newsweeku". Łazarewicz, żeby zdobyć materiał do tekstu i zbadać sprawę udawał księdza-geja, wchodził na portale gejowskie i umawiał się na spotkania z księżmi gejami.
Dziennikarz "Newsweeka" w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" przyznał, że tematem zainteresował się już dwa lata temu, ale miał wtedy problem z dotarciem do rozmówców. Wrócił do zbierania materiałów w czerwcu.
Dzięki zakonnikowi, który również był gejem, Łazarewicz dotarł do innych homoseksualnych duchownych. Dowiedział się, jak się umawiają na spotkania i na jakich portalach umieszczają ogłoszenia. Łazarewicz sam musiał podszyć się pod księdza geja, żeby doszło do kilku spotkań, podczas których mógł potwierdzić zdobyte informacje.
Były szef: dociekliwy, ale czasem niechlujny
Cezary Łazarewicz nie jest zaskoczony reakcjami po tekście o księżach. – Są jak zawsze różne. Na Frondzie czy innych portalach prawicowych opinie są dość negatywne, a na portalach mainstreamowych jedni uważają mnie za hienę, co już wiem, albo piszą, że ujawniłem nieznaną stronę Kościoła. Dostałem też kilka maili od osób, które utrzymywały takie kontakty – mówi.
Na pytanie, czy planuje kontynuację historii odpowiada, że nie wie. – Nie chciałem robić sensacji, tylko opisać i zrozumieć to zjawisko. Nie byłoby to możliwe, gdybym nie podszył się pod księdza. Z Cezarym Łazarewiczem z "Newsweeka" nikt nie chciałby rozmawiać – mówi.
Jacek Kowalczyk były redaktor naczelny "Przekroju", a obecnie redaktor "Polityki" ceni w
Łazarewiczu właśnie tę dociekliwość.
– Czarka bardzo ceniłem za odwagę, dociekliwość i umiejętność dotarcia do ludzi, do których było ciężko dotrzeć. Natomiast miałem do niego pretensje o dziennikarską niechlujność. Zdarzało się, że czasem nie odrobił przysłowiowych lekcji, nie sprawdził szczegółów, jakiejś daty czy nazwiska i miał później z tego powodu kłopoty – mówi Kowalczyk. – Ale nie jest to problem jedynie Czarka Łazarewicza. To w ogóle problem współczesnego dziennikarstwa. Mówię to z żalem – dodaje.
Kowalczyk zaznacza, że ogromną zaletą Łazarewicza jest to, że ma "szeroki wachlarz umiejętności docierania do ludzi i inteligencję, która pozwala mu spojrzeć na świat pod innym kątem".
Michał Szułdrzyński zastępca szefa działu krajowego "Rzeczpospolitej" mówi, że na okładce najnowszego "Newsweeka" spodziewał się innego zdjęcia. – Spodziewałem się zdjęcia Czarka – śmieje się – Ten tekst jest dużo spokojniejszy niż poprzedni tekst "Newsweeka" o dzieciach księży. A patrząc na okładkę, spodziewałem się czegoś znacznie gorszego. Czarek wykonał tu zwykłą, dziennikarską robotę. Zastanawiam się jedynie, czy dane, podawane przez ludzi, którzy odeszli z Kościoła nie są stronnicze – dodaje.
Pogróżki zamiast prezentów
Szułdrzyński podkreśla, że był dużym krytykiem tekstu o Rajmundzie Kaczyńskim. – Po pierwsze dlatego, że w oparciu o anonimowe źródła kierował poważne zarzuty wobec nieżyjącej osoby. Po drugie jest to osoba spokrewniona z osobą ważną w życiu publicznym. Nie do końca mi się to podobało – tłumaczy Szułdrzyński. Jego zdaniem trudno stwierdzić, czy Łazarewicz przekracza granice etyki dziennikarskiej. – Ten tekst był nie fair. Jestem w stanie zrozumieć osoby, które zarzuciły mu przekroczenie granic etyki dziennikarskiej. Mam nadzieję, że Czarek może udowodnić te wszystkie zarzuty, bo z tekstu to nie wynikało – dodaje.
Innego zdania jest Wojciech Orliński. – Zarzuty po tekście o Rajmundzie były niesprawiedliwe. Miałem wrażenie, że chodzi o inny tekst – podkreśla Orliński.
Publicysta "Gazety Wyborczej" nie może doczekać się procesu Łazarewicza ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy Polskich. – Jestem ogromnie ciekaw tego procesu. To będzie wydarzenie bez precedensu. Trzymam kciuki za Cezarego – zapewnia Orliński. – Cenię go jako ambitnego i ciekawego autora już od dawna – podkreśla.
Sam Łazarewicz do kolejnych ataków czy zarzutów podchodzi spokojnie. – O dziennikarzu, który grzebie w polityce, przestępczości i takich "brudnych" tematach przeważnie mówi się źle. Kiedy moja koleżanka, która pisała o biznesie dostawała podziękowania i upominki, ja odbierałem pogróżki, pozwy sądowe i anonimowe telefony i życzenia, żebym dostał to, co mi się należy – mówi i dodaje: – Przez 20 lat człowiek jest się już w stanie do tego przyzwyczaić. Stresuje pierwszy pozew, pierwszy proces czy pierwsza pogróżka. Teraz to jestem nawet zaskoczony, jak po tekście nic takiego się nie dzieje.
Chciałem bardzo przeprosić. Chciałem bardzo przeprosić Pana Cezarego Łazarewicza za nagonkę, której jest celem, a której prawdziwym celem wcale nie jest, bo nie o Łazarewicza w niej idzie, ale o mnie CZYTAJ WIĘCEJ
Cezary Łazarewicz
wywiad dla naTemat
Przez wiele lat pracowałem w wielu różnych gazetach: "Przekroju", "Polityce", "Newsweeku" itd. i jakoś nigdy nie spotkałem tam nikogo z SDP. Kiedyś nagrodę Hieny Roku dostawali dziennikarze za nierzetelność. Tutaj po raz pierwszy zostałem nominowany za ogólne wrażenie, bo nierzetelności nikt mi nie mógł zarzucić. CZYTAJ WIĘCEJ
Cezary Łazarewicz
dla "Gazety Wyborczej"
Po tym jak "Fronda", ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski i redaktor Tomasz Terlikowski ogłosili istnienie lobby homoseksualnego w polskim Kościele, byłem trochę zażenowany. Nie podano wówczas żadnych szczegółów. To brzmiało jak inwektywa, bo mówiono, że istnieje jakieś lobby, ale nie bardzo wiadomo gdzie ono jest. Dlatego sam próbowałem je odnaleźć. Przez znajomego geja nawiązałem kontakt z zakonnikiem, który mi trochę pomagał i udzielał wskazówek, jak szukać takich duchownych. CZYTAJ WIĘCEJ
Jacek Kowlaczyk
były redaktor naczelny "Przekroju"
Czarka, jako dziennikarza trzeba było pilnować, dopytać, sprawdzić, czy on sprawdził, ale jak się dopilnowało tych szczegółów produkt był dobry, bardzo dobry lub przynajmniej w porządku. Przy pracy z Czarkiem redaktor musiał pełnić dodatkowo funkcję supervisora.