
Puste ulice, ciemne witryny dawniej działających lokali, a wokoło prawie żywego ducha. Tak wygląda sobota późnym wieczorem w centrum Wrocławia. Za zamkniętymi drzwiami impreza trwa jednak w najlepsze. Zabawa tylko dla wybranych? Przeciwnie. Wpisanie się na listę gości zajmuje mi kilka minut.
Wstęp tylko dla zaproszonych
Pozornie na wrocławskiej Starówce nic się nie dzieje. Od czasu do czasu spotka się jakiegoś zbłąkanego przechodnia. Poza tym cisza, taka wręcz niepokojąca. Jednak za oknami zaklejonych szyb szaleją imprezowicze. Nie tak łatwo ich wypatrzyć. Przy niektórych "zamkniętych" lokalach gromadzą się grupki ludzi, które po chwili znikają. Między znajomymi mówi się o barach, które znów działają, jak gdyby nigdy nic. Ich cierpliwość skończyła przy kolejnym lockdownie, kiedy to postanowiły nieoficjalnie otworzyć swoje wrota, ku uldze spragnionych życia towarzyskiego ludzi.Może Cię zainteresować także: Wybuchy agresji, bo ktoś nie miał maseczki. "Usłyszałam: jak k*rwo chcesz, dzwoń na policję"
Znajomi znajomych i tajne grupy, czyli jak dostać się do klubu w czasie pandemii
Wystarczy kogoś znać. Im większa siatka znajomych, tym łatwiej, bo zawsze ktoś coś słyszał. Jeśli ktoś jest stąd, to bez większego wysiłku zasięgnie informacji o "klubowym podziemiu". Nie raz słyszałam o działających dyskotekach, które przyjmują tylnimi drzwiami lub tylko o umówionej godzinie. Znany jest lokal z okolic ulicy Tęczowej, który działa od początku trwania pandemii. Działa też kilka miejsc w rejonach ulicy Ruskiej czy Pasażu Niepolda, czyli ścisłe centrum miasta. Ważne tylko, żeby mieć kogoś, kto nas wprowadzi.Jak działają kluby w czasie pandemii?
Grupa na jednym z komunikatorów. Ponad 200 członków. Informacja o weekendowej imprezie pojawia się od razu. W wiadomości podane są wszystkie szczegóły – godzina, miejsce, a nawet telefon do organizatora. Ochotnicy muszą wyrazić chęć udziału poprzez zapisanie się na wydarzenia podając imię i nazwisko i numer telefonu. "Podziemie" nie jest tak sekretne, jak mogłyby się wydawać. Na swoich profilach na platformach społecznościowych uczestnicy dzielą się nawet relacjami z imprez.Płatność tylko gotówką. Uczestnicy mogą wchodzić do lokalu małymi grupkami i nie mogą opuścić klubu do godziny 1 w nocy. Prosimy o nie grupowanie się przed kamienicą, jeśli zauważymy grupkę ludzi czekająca na wejście, odchodzimy i wracamy za 5 min.
Naloty policji i skoki adrenaliny
Poza ryzykiem zakażenia Covid-19 istnieje jeszcze oczywiście kwestia prawna. W związku z pandemią Covid-19 obowiązuje przecież zakaz zgromadzeń, a kara za jej złamanie wynosi nawet i kilka tysiący. Natomiast za nienoszenie maseczki możemy zapłacić 500 zł. W klubach obowiązkiem zasłaniania nosa i ust czy zachowaniem bezpiecznego dystansu nikt się raczej nie przejmuje. W przypadku imprez większe ryzyko ponosi jednak ich organizator niż sami imprezowicze. Policja jednak zdaje się często przymykać na to oko.Siewcy śmierci chcą żyć
Dopytujący o imprezy muszą liczyć się ze sporą krytyką, która wylewa się na nich Facebooku. Jedni chętnie podłączają się do pytań o imprezy, inni nie szczędzą im gorzkich słów, zarzucając, że tylko przedłużają pandemię koronawirusa, wykazując się skrajną nieodpowiedzialnością i narażając życie innych.Szwecja działa. Restauracje i bary pozostały otwarte i wcale nie widać tam znaczącego wzrostu liczby zachorowań. A u nas wszystko jest pozamykane, a sytuacja wygląda podobnie, jeśli nie gorzej. I tak jest od miesięcy. Może nasza władza boi się niewydolności systemu zdrowia? Uważam, że to decyzja ludzi. Rozumiem tych krytykujących, ale też tych, którzy chodzą na imprezy. Znam wiele osób, które na początku pandemii przestrzegały wszystkich obostrzeń, a teraz już po prostu nie wytrzymały. Nie dziwię się. Ja sama też odczuwam już skutki lockdownu psychicznie. My chcemy żyć, a władza zdaje się tego zupełnie nie respektować. Jeśli nie chcą nam dać chociażby namiastki powrotu do normalności, to stworzymy ją sobie sami.
