
Informator, źródło, tajemnica dziennikarska. To trzy terminy, które dobrze zna każdy dziennikarz śledczy. Żaden mocny tekst nie powstanie bez rozmówców, a ci – z racji delikatnej tematyki – często wolą pozostać anonimowi. Zdarza się, że są nimi nawet najwyżsi urzędnicy państwowi. Niewiele osób wie, że dziennikarska tajemnica jest jedną z najbardziej chronionych w polskim prawie. O tym, jak w ogóle pozyskać tajnego informatora, a także jak utrzymać swoje źródło rozmawiamy z tymi, którzy temat znają od podszewki – dziennikarzami śledczymi.
Dziennikarz ma nie tylko prawo, ale i obowiązek zachowania w tajemnicy danych umożliwiających identyfikację osób udzielających mu informacji. Przed sądem dziennikarza można przesłuchiwać w sprawie faktów objętych tajemnicą tylko jeżeli jest to niezbędne dla dobra wymiaru sprawiedliwości oraz niemożliwe do ustalenia w inny sposób. Są oczywiście wyjątki, kiedy to dziennikarz musi poinformować odpowiednie organy, jeżeli ma informacje na temat planowanego morderstwa, ludobójstwa, zamachu, szpiegostwa, zamachu na niepodległość kraju.
Zanim jednak dziennikarz będzie miał kogo bronić, musi informatora pozyskać. Dziennikarz śledczy RMF FM Roman Osica mówi w rozmowie z naTemat, że są dwie drogi pozyskiwania źródeł. – W pierwszym przypadku to dziennikarz musi sam się postarać i nie tylko znaleźć osobę mogącą być potencjalnym źródłem, ale także nakłonić ją do współpracy. Z drugiej strony są osoby, które same – mówiąc kolokwialnie – wypływają i zgłaszają się do redakcji – słyszymy.
Podtrzymywanie relacji z informatorami jest niezwykle ważne. Czasami wystarczy zadzwonić z pytaniem co słychać. To małe rzeczy, które później mocno procentują.
Z tą różnicą, że tutaj nikt nikomu nie płaci.
Druga metoda to ta, o której wspomniał Roman Osica, czyli ktoś sam przychodzący do dziennikarza. – To bardziej popularne wyjście. Chodzi o raczej przypadkową znajomość, kiedy ktoś zgłasza się do redakcji, mówiąc, że ma jakieś informacje – dodaje. W tym przypadku współpraca zazwyczaj kończy się po jednym tekście, ale to właśnie budowanie długofalowej siatki informatorów jest kluczowe dla dobrego dziennikarza śledczego. – I z czasem w tę siatkę można złowić cenne informacje – mówi Igor Ryciak.
Czytaj: Wyjaśnień "Rzeczpospolitej" ciąg dalszy. Już nie "pomyliliśmy się", a "pochopnie napisaliśmy"
Nie jest jednak tak, że ufać muszą tylko informatorzy. Dziennikarze, którzy polegają na informacjach dostarczanych przez swoje źródła, nie mogą zapominać o ich weryfikowaniu. Zwłaszcza jeżeli informator chce pozostać anonimowy.
Jednym z najpopularniejszych tajnych informatorów w historii jest Mark Felt, wiceszef FBI, który przekazywał informacje dwójce pionierów dziennikarstwa śledczego: Bobowi Woodwardowi i Carlowi Bernsteinowi, którzy ujawnili aferę Watergate w konsekwencji, której ze stanowiska ustąpił 37. prezydent USA Richard Nixon.
Warsztat to najcenniejsza rzecz, którą ma dziennikarz i muszę się powstrzymać przed jego zdradzeniem.
Mark Felt znany jako "Głębokie Gardło"
Obaj dziennikarze, z którymi rozmawiamy podkreślają, jak ważne jest weryfikowanie swoich źródeł. – Niezależnie od tego, czy wiadomości pochodzą od informatorów, dokumentów czy archiwów trzeba je zawsze weryfikować w innych miejscach. Sprawdzić, czy nie ma przekłamań i obejrzeć je ze wszystkich stron – twierdzi Igor Ryciak, który uważa, że w sprawie tekstu o trotylu na wraku tupolewa chyba właśnie tego zabrakło. – Z doświadczenia wiem, że czasami lepiej stracić jednego newsa, niż napisać o jedną nieprawdziwą historię za dużo – dodaje.
Roman Osica wyjaśnia, że większa liczba informatorów daje możliwość szerszego i szybszego weryfikowania informacji. – Wiadomo, że jeżeli osoba udziela informacji pierwszy, drugi czy nawet trzeci raz to podchodzi się do niej z dystansem w porównaniu do takich, z którymi współpracuje się od lat i sprawdziły się na placu boju – słyszymy.
Osica nie zdradza jednak w jaki sposób pozyskuje swoje źródła. – Warsztat to najcenniejsza rzecz, którą ma dziennikarz i muszę się powstrzymać przed jego zdradzeniem – mówi. Dziennikarzowi RMF FM nie zdarzyło się jeszcze, by informator wpuścił go w przysłowiowe maliny. Natomiast Igor Ryciak wspomina sytuację, gdy ktoś tego próbował.
Kiedy kontakt jest dla dziennikarza spalony? Zazwyczaj wtedy, kiedy podaje nieprawdziwe informacje. Jednak tutaj nie zawsze wszystko jest czarno-białe. – Jeżeli ktoś poda nieprawdziwą informację, to na pewno zbadam dlaczego tak się stało i czy zrobił to specjalnie. To subiektywna ocena dziennikarza. Natomiast jeśli – czysto teoretycznie – mój informator powie coś innego niż tak naprawdę wie, a ja się o tym dowiem, to wtedy jest dla mnie spalony – wyjaśnia Roman Osica.
Dziennikarz ma obowiązek zachowania w tajemnicy:
- danych umożliwiających identyfikację autora materiału prasowego, listu do redakcji lub innego materiału o tym charakterze, jak również innych osób udzielających informacji opublikowanych albo przekazanych do opublikowania, jeżeli osoby te zastrzegły nieujawnianie powyższych danych,
- wszelkich informacji, których ujawnienie mogłoby naruszać chronione prawem interesy osób trzecich. CZYTAJ WIĘCEJ
Tylko sąd może zażądać od dziennikarzy ujawnienia danych osobowych ich źródeł. A i tak tylko w określonych przypadkach. Nasi rozmówcy na szczęście nie spotkali się jeszcze z koniecznością zdradzania nazwisk, ale Igor Ryciak wspomina sytuację, gdy w prokuraturze próbowano wymusić na nim zeznania. Dziennikarz powołał się na określone paragrafy i prokurator odpuścił.

