Informator, źródło, tajemnica dziennikarska. To trzy terminy, które dobrze zna każdy dziennikarz śledczy. Żaden mocny tekst nie powstanie bez rozmówców, a ci – z racji delikatnej tematyki – często wolą pozostać anonimowi. Zdarza się, że są nimi nawet najwyżsi urzędnicy państwowi. Niewiele osób wie, że dziennikarska tajemnica jest jedną z najbardziej chronionych w polskim prawie. O tym, jak w ogóle pozyskać tajnego informatora, a także jak utrzymać swoje źródło rozmawiamy z tymi, którzy temat znają od podszewki – dziennikarzami śledczymi.
Cezary Gmyz publikując tekst o trotylu na wraku tupolewa powołał się na swoje cztery niezależne źródła. Zapewnia, że "zawsze będzie je chronił". I pewne jest, że jeżeli Gmyz sam ich nie zdradzi, a informatorzy sami się nie ujawnią, to nigdy nie dowiemy się kim są. Polskie prawo wyjątkowo mocno chroni dziennikarskie źródła. Nie tylko prawo prasowe, ale i karne. Do ujawnienia danych dziennikarzy zmusić może tylko sąd.
Dziennikarz ma nie tylko prawo, ale i obowiązek zachowania w tajemnicy danych umożliwiających identyfikację osób udzielających mu informacji. Przed sądem dziennikarza można przesłuchiwać w sprawie faktów objętych tajemnicą tylko jeżeli jest to niezbędne dla dobra wymiaru sprawiedliwości oraz niemożliwe do ustalenia w inny sposób. Są oczywiście wyjątki, kiedy to dziennikarz musi poinformować odpowiednie organy, jeżeli ma informacje na temat planowanego morderstwa, ludobójstwa, zamachu, szpiegostwa, zamachu na niepodległość kraju.
Jak znaleźć informatora?
Zanim jednak dziennikarz będzie miał kogo bronić, musi informatora pozyskać. Dziennikarz śledczy RMF FM Roman Osica mówi w rozmowie z naTemat, że są dwie drogi pozyskiwania źródeł. – W pierwszym przypadku to dziennikarz musi sam się postarać i nie tylko znaleźć osobę mogącą być potencjalnym źródłem, ale także nakłonić ją do współpracy. Z drugiej strony są osoby, które same – mówiąc kolokwialnie – wypływają i zgłaszają się do redakcji – słyszymy.
Nasz rozmówca wyjaśnia, że nigdy nie pada pytanie wprost: "czy zostaniesz moim informatorem". Każde źródło to inna historia, a może być nim każdy. Znany polityk, biznesmen, przedsiębiorca, wysoko postawiony urzędnik, policjant, albo osoba publiczna, która już wycofała się w cień. – Najważniejsze by były to informacje z pierwszej ręki. Wiarygodne źródło musi mieć właśnie taką wiedzę – mówi Igor Ryciak, były dziennikarz śledczy, który pracował w "Newsweeku", "Przekroju" i "Polska The Times".
Igor Ryciak również wyróżnia dwie drogi pozyskiwania informatorów. – Są to osoby, z którymi dziennikarz w sposób stały się kontaktuje z jakiegoś powodu lub dlatego, że zajmuje się konkretną tematyką. To jest ktoś, kogo dziennikarz zna przez dłuższy czas i w pewnym momencie przychodzi sytuacja, w której trzeba z wiadomości informatora skorzystać. Działa to podobnie jak w przypadku policji i ich źródeł – tłumaczy.
Z tą różnicą, że tutaj nikt nikomu nie płaci.
Łowienie informacji
Druga metoda to ta, o której wspomniał Roman Osica, czyli ktoś sam przychodzący do dziennikarza. – To bardziej popularne wyjście. Chodzi o raczej przypadkową znajomość, kiedy ktoś zgłasza się do redakcji, mówiąc, że ma jakieś informacje – dodaje. W tym przypadku współpraca zazwyczaj kończy się po jednym tekście, ale to właśnie budowanie długofalowej siatki informatorów jest kluczowe dla dobrego dziennikarza śledczego. – I z czasem w tę siatkę można złowić cenne informacje – mówi Igor Ryciak.
Zdaniem Romana Osicy z RMF FM oprócz pielęgnowania tych kontaktów nie wolno zapominać o tym, co w tej nietypowej relacji jest najważniejsze, czyli wzajemnym zaufaniu.
– Gwarantem posiadania informatora jest wzajemne zaufanie. Informator ma się czuć bezpiecznie i nie obawiać się, że dziennikarz w ten czy inny sposób ujawni jego dane. Potrzeba tej pewności, że dziennikarz wszelkimi możliwymi sposobami będzie chronił swoje źródło – słyszymy. Trudno się temu dziwić, poruszana tematyka i przekazywane informacje są często wyjątkowo delikatne lub kontrowersyjne.
Czytaj: Wyjaśnień "Rzeczpospolitej" ciąg dalszy. Już nie "pomyliliśmy się", a "pochopnie napisaliśmy"
Sprawdź kilka razy
Nie jest jednak tak, że ufać muszą tylko informatorzy. Dziennikarze, którzy polegają na informacjach dostarczanych przez swoje źródła, nie mogą zapominać o ich weryfikowaniu. Zwłaszcza jeżeli informator chce pozostać anonimowy.
– Jest taka zasada, że ci którzy wolą nie wypowiadać się pod nazwiskiem z automatu są traktowani z pewną dozą rezerwy. Nie ma znaczenia jak wysokie stanowisko piastują. Osoba, która zastrzega sobie anonimowość jest od razu mniej wiarygodna, dlatego trzeba ją sprawdzić – mówi Igor Ryciak.
Nasz rozmówca przypomina dwie sytuacje, kiedy dziennikarze zbytnio zaufali swoim rozmówcom. Chodzi o artykuł "Gazety Wyborczej", który mówił o wielkim gangu, mającym przemycać narkotyki z Niemiec do Polski w paczkach z aromatyzowaną herbata. – Dziennikarz oparł się na anonimowym źródle, które wydało mu się wiarygodne, a okazało się, że cała historia jest wyssana z palca – mówi Ryciak i przypomina jeszcze jedną sprawę.
– Autorzy słynnego tekstu o "Łowcach Skór" kilka miesięcy później napisali o rzekomym gangu mającym działać w Komendzie Głównej Policji. Informatorem był wysoki oficer policji, więc wydawałoby się, że osoba bardzo wiarygodna. Oni uwierzyli, zapomnieli o zasadzie ograniczonego zaufania i zostali wpuszczeni w maliny. Tekst okazał się fikcją – mówi. I dodaje: – To kosztowało ich karierę.
"Głębokie Gardło" informacji
Jednym z najpopularniejszych tajnych informatorów w historii jest Mark Felt, wiceszef FBI, który przekazywał informacje dwójce pionierów dziennikarstwa śledczego: Bobowi Woodwardowi i Carlowi Bernsteinowi, którzy ujawnili aferę Watergate w konsekwencji, której ze stanowiska ustąpił 37. prezydent USA Richard Nixon.
Znajomość dziennikarzy z ich informatorem była nietypowa. Nie tylko ze względu na skalę afery. Felt nazywanym "Głębokim Gardłem" (ang. "Deep Throat") nie przekazywał im bezpośrednio wiadomości, a jedynie potwierdzał lub dementował informacje, do których sami dotarli dziennikarze. Dodatkowo wiceszef FBI naprowadzał ich na kolejne tropy, nie mówiąc nic wprost.
Sprawa tym bardziej niesamowita, bo tożsamość Marka Felta była nieznana aż do 2005 roku, kiedy to po ponad trzydziestu latach ujawnił ją sam zainteresowany.
Mark Felt znany jako "Głębokie Gardło"
Obaj dziennikarze, z którymi rozmawiamy podkreślają, jak ważne jest weryfikowanie swoich źródeł. – Niezależnie od tego, czy wiadomości pochodzą od informatorów, dokumentów czy archiwów trzeba je zawsze weryfikować w innych miejscach. Sprawdzić, czy nie ma przekłamań i obejrzeć je ze wszystkich stron – twierdzi Igor Ryciak, który uważa, że w sprawie tekstu o trotylu na wraku tupolewa chyba właśnie tego zabrakło. – Z doświadczenia wiem, że czasami lepiej stracić jednego newsa, niż napisać o jedną nieprawdziwą historię za dużo – dodaje.
Uważaj, komu ufasz
Roman Osica wyjaśnia, że większa liczba informatorów daje możliwość szerszego i szybszego weryfikowania informacji. – Wiadomo, że jeżeli osoba udziela informacji pierwszy, drugi czy nawet trzeci raz to podchodzi się do niej z dystansem w porównaniu do takich, z którymi współpracuje się od lat i sprawdziły się na placu boju – słyszymy.
Osica nie zdradza jednak w jaki sposób pozyskuje swoje źródła. – Warsztat to najcenniejsza rzecz, którą ma dziennikarz i muszę się powstrzymać przed jego zdradzeniem – mówi. Dziennikarzowi RMF FM nie zdarzyło się jeszcze, by informator wpuścił go w przysłowiowe maliny. Natomiast Igor Ryciak wspomina sytuację, gdy ktoś tego próbował.
– Zgłosił się do mnie były asystent zmarłego posła Sekuły z rzekomo sensacyjnymi informacjami na temat przeszłości jego przełożonego. Wszystko brzmiało przekonująco, więc pojechaliśmy do Poznania, gdzie miał czekać na nas jego kontakt. Wtedy zaczęło się kręcenie, przekładanie terminów i prośby o… pieniądze. Szybko urwałem znajomość, ale z tego, co wiem, ktoś złapał się na jego konfabulacje – wspomina były dziennikarz "Newsweeka".
Spalone kontakty
Kiedy kontakt jest dla dziennikarza spalony? Zazwyczaj wtedy, kiedy podaje nieprawdziwe informacje. Jednak tutaj nie zawsze wszystko jest czarno-białe. – Jeżeli ktoś poda nieprawdziwą informację, to na pewno zbadam dlaczego tak się stało i czy zrobił to specjalnie. To subiektywna ocena dziennikarza. Natomiast jeśli – czysto teoretycznie – mój informator powie coś innego niż tak naprawdę wie, a ja się o tym dowiem, to wtedy jest dla mnie spalony – wyjaśnia Roman Osica.
Dziennikarz ma obowiązek zachowania w tajemnicy:
- danych umożliwiających identyfikację autora materiału prasowego, listu do redakcji lub innego materiału o tym charakterze, jak również innych osób udzielających informacji opublikowanych albo przekazanych do opublikowania, jeżeli osoby te zastrzegły nieujawnianie powyższych danych,
- wszelkich informacji, których ujawnienie mogłoby naruszać chronione prawem interesy osób trzecich. CZYTAJ WIĘCEJ
Art. 15 ust. 2, ustawy o Prawie Prasowym z dnia 26 stycznia 1984 roku
Tylko sąd może zażądać od dziennikarzy ujawnienia danych osobowych ich źródeł. A i tak tylko w określonych przypadkach. Nasi rozmówcy na szczęście nie spotkali się jeszcze z koniecznością zdradzania nazwisk, ale Igor Ryciak wspomina sytuację, gdy w prokuraturze próbowano wymusić na nim zeznania. Dziennikarz powołał się na określone paragrafy i prokurator odpuścił.
Żeby współpraca była owocna kontakt trzeba pielęgnować. Bo wbrew pozorom nie jest to relacja czysto służbowa. – Dobry dziennikarz na każde Boże Narodzenie czy Wielkanoc wysyła swoim stałym informatorom kartki z pozdrowieniami. Podobnie jest w przypadku urodzin i imienin. Podtrzymywanie relacji jest niezwykle ważne. Czasami wystarczy zadzwonić z pytaniem co słychać, albo pójść na kawę. To małe rzeczy, które później mocno procentują – kończy Igor Ryciak.
Podtrzymywanie relacji z informatorami jest niezwykle ważne. Czasami wystarczy zadzwonić z pytaniem co słychać. To małe rzeczy, które później mocno procentują.
Roman Osica
dziennikarz śledczy RMF FM
Warsztat to najcenniejsza rzecz, którą ma dziennikarz i muszę się powstrzymać przed jego zdradzeniem.