Kontrowersyjny handlarz respiratorami Andrzej Izdebski nie figurował w najważniejszej bazie osób poszukiwanych na terenie całej strefy Schengen przez aż osiem dni. To właśnie w tym czasie przedsiębiorca miał umrzeć w Albanii na atak serca.
Reklama.
Reklama.
Z ustaleń "Rzeczpospolitej" wynika, że handlarz bronią przez ponad tydzień nie widniał w bazie SIS II. To właśnie w tym czasie miał doznać zawału
SIS II jest bazą osób poszukiwanych w strefie Schengen. To kolejny zaskakujący przypadek w związku z głośną sprawą
Izdebski miał trafić do bazy poszukiwanych dopiero tydzień po śmierci, czyli 27 czerwca
Nowe doniesienia ws. śmierci Andrzeja Izdebskiego
W rozmowie z "Rzeczpospolitą" na obowiązujące procedury uwagę zwraca anonimowy były oficer policji. Zgodnie z przepisami po śmierci cudzoziemca należy obowiązkowo sprawdzić, czy jego nazwisko nie figuruje w międzynarodowych bazach.
– Gdyby figurował w takich bazach, to albańskie służby musiałyby zawiadomić stronę polską – tłumaczył "Rzeczpospolitej". Tymczasem zawiadomieni zostali jedynie bliscy zmarłego. Ci zaś od razu zorganizowali pochówek w jego rodzinnych stronach.
Wpisanie Izdebskiego na listę było niemożliwe, bowiem procedurę miała zablokować Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Powód? Sami mieli objąć go monitorowaniem. W rozmowie z dziennikiem koordynator służb specjalnych zapewnił jednak, że wpis ABW został wykreślony jeszcze za życia Izdebskiego.
Co ciekawe, z relacji dziennika wynika, że polskie służby wciąż nie potwierdziły, czy w grobie faktycznie leży Andrzej Izdebski. Ustalenia dotyczące opublikowania wpisu w bazie SIS II dopiero po śmierci przedsiębiorcy potwierdziła zaś Prokuratura Krajowa.
Dla dziennika wyjątkowo mocne podejrzenie wysunęła anonimowa osoba "związana ze służbami". – Coraz bardziej wygląda to wszystko na mistyfikację służb – ocenił. Według rozmówcy funkcjonariusze mogli "pomóc swojemu" w rozpłynięciu się.
Tajemnicza śmierć handlarza bronią Andrzeja Izdebskiego
To nie pierwsze tego typu zaskakujące zwroty akcji w sprawie handlarza bronią. Wróćmy do momentu, gdy media zaczęły informować o tajemniczej śmierci. Wówczas stwierdzono, że jego ciało miało zostać skremowane w Albanii, choć jak pisaliśmy w naTemat, nie ma tam odpowiedniego sprzętu do palenia ciał.
Ostatecznie jako powód zgonu stwierdzono atak serca. W rozmowie z tabloidem o problemach kardiologicznych Izdebskiego wspominała także jego rodzina. To także oni zgłosili jego zaginięcie.
Ciało mężczyzny odnaleziono konkretnie 20 czerwca w apartamencie przy bulwarze Bajram Curii w stolicy Albanii.
Z doniesień "Faktu" wynika zaś, że w Tiranie miało dojść do sekcji zwłok oraz pobrania próbek do badań laboratoryjnych. Dziennikarz "True Story" Jan Rojewski wprost zasugerował zaś, że "są przesłanki, by przypuszczać, że Izdebski tak naprawdę żyje".
Afera respiratorowa – o co chodzi?
Ministerstwo Zdrowia podpisało kontrakt z firmą E&K na 200 milionów złotych. W zamian mieli otrzymać 1 200 respiratorów, służących w walce z pandemią koronawirusa. Spółką kierował właśnie Andrzej Izdebski.
Przedsiębiorca opuścił kraj po 6 dniach od wystawienia faktury. Na ponad tysiąc zamówionych maszyn dostarczono ich około 200. Co więcej, nawet te nie nadawały się do użytku. Nie posiadały bowiem ani gwarancji, ani przeglądu.