"Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" naraził się na gniew fanów Tolkiena i zbiera od nich baty, ale nawet hejterzy nie zanegują jednego: postaci kobiece są fantastyczne (a przynajmniej takie się na razie wydają). Kobiety w świecie Tolkiena zawsze były kluczowe, ale w serialu Amazona grają pierwsze skrzypce. No i hobbitki! Dziewczyny hobbity, w końcu! Nori i Poppy robią wśród widzek prawdziwą furorę.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Na Prime Video zadebiutowały kolejne odcinki serialu "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" opartego na twórczości literackiej J.R.R. Tolkiena.
Widzki zachwyciły silne i intrygujące kobiety w "Pierścieniach Władzy", jak elfka Galadriela (Morfydd Clark), krasnoludka Disa (Sophia Nomvete), ludzka uzdrowicielka Bronwyn (Nazanin Boniadi) czy królowa regentka Miriel (Cynthia Addai-Robinson).
Największą furorę robią dziewczyny hobbity (a właściwie harfootowie): Nori (Markella Kavenagh) i Poppy (Megan Richards).
Mimo że większe role niż w książkach Tolkiena miały już kobiety w filmach "Władca Pierścieni" Petera Jacksona, to "Pierścienie Władzy" Amazona idą kilka kroków dalej.
Miejmy nadzieję, że w kolejnych odcinkach bohaterki nie zostaną sprowadzone do stereotypowych "kobiet napisanych przez mężczyzn".
Rozczochrane, roześmiane, na bosaka. Spędzają całe dnie na świeżym powietrzu, bawią się na trawie, jedzą owoce prosto z krzaków i mają własne dziewczyńskie tajemnice. Dziewczyny hobbity, a właściwie harfootki (harfootowie to w twórczości J.R.R. Tolkiena jeden ze szczepów hobbitów), z miejsca skradły moje serce. I sądząc po entuzjastycznych komentarzach w sieci, nie tylko moje.
Spora część widzek "Władcy Pierścieni: Pierścieni Władzy" zareagowała na Nori i Poppy dziką radością. I nie tylko, bo pojawiły się również łzy szczęścia. "Tak, jestem pijana, tak, jestem emocjonalna w kwestii hobbitów. Boże, czyż kobiety nie mogą robić wszystkiego?" – entuzjazmowała się jedna z internautek na platformie Tumbrl. Inna zauważyła, że Nori Brandyfoot przypomina jej Froda Bagginsa w "Władcy Pierścieni", co obudziło w niej ogromną nostalgię.
Hobbity cieszą się ogromną miłością fanów Śródziemia, ale hobbitki to zupełnie coś nowego. Sama wielbię Sama, Merry'ego, Pippina i oczywiście wspomnianego Froda, ale serial Amazona uświadomił mi, że potrzebowałam dziewczyn hobbitów.
Naturalnych, spontanicznych i odważnych, które marzą o przygodach (Nori) i zrobią wszystko dla swojej najlepszej przyjaciółki (Poppy). Które żyją w uroczych domkach, nie boją się ciężkiej pracy i jedzą kilka śniadań. Które nie są wciskane przez showrunnerów we współczesne kanony urody i są po prostu wolne (a przynajmniej mają więcej wolności niż reszta ras w Śródziemiu). Fanki hobbitów dostały od Amazona prezent i nie kryją radości, ale czy trudno nam się dziwić?
I wcale nie chodzi tylko o harfootki. Postacie kobiece w świecie Tolkiena zawsze były ważne, ale jednak w cieniu mężczyzn. To oni grali pierwsze skrzypce, to od nich zależały losy świata. Kobiety im wiernie pomagały. O kobietach we "Władcy Pierścieni" wyjątkowo krytycznie pisała w 1969 roku feministyczna badaczka Catharine Stimpson w swoim eseju wydanym przez uniwersyteckie wydawnictwo Columbia University Press.
– Najbardziej oklepane stereotypy. Są albo piękne i odległe, albo po prostu odległe, albo po prostu proste – pisała Stimpson, którą w serwisie Vox cytuje Rebecca Jennings. Tymczasem "Pierścienie Władzy" – odkładając na bok wszelkie kontrowersje wśród fanów Tolkiena oraz luźne Amazona podejście do jego książek – wywracają to go góry nogami. Tutaj kobiety rządzą Śródziemiem.
Wojownicza elfka Galadriela
Już sam nacisk na postać Galadrieli pokazuje, że showrunnerom, J. D. Payne'owi i Patrickowi McKayowi, zależy na godnej reprezentacji kobiet we "Władcy Pierścieni: Pierścieniach Władzy". To elfka z Valinoru, młodsza wersja postaci Cate Blanchett z filmów Jacksona, jest główną bohaterką produkcji, co zaznaczono już w zwiastunach serialu, w których była narratorką.
Galadriela w wersji walijskiej aktorki Morfydd Clark jest jednak inna niż późniejsza, majestatyczna i eteryczna Pani z Lórien. To uparta wojowniczka, która żyje przeszłością, zmaga się ze śmiercią brata i pała zemstą. Żyje misją: pokonaniem zła, czyli Saurona. Wielu fanów Tolkiena krytykują takie przedstawienie elfki, ale co ciekawe, taki sam los spotkał dwie dekady temu inną eflkę, buntowniczkę Arwenę z "Władcy Pierścieni" Petera Jacksona.
"Większość fanów czuła się rozczarowana, gdy dowiedziała się, iż w filmach Arwena dostała większą rolę niż w książkach. W 'Drużynie Pierścienia' elfka przywołuje falę, która napiera na Nazgûle - w powieści robi to natomiast jej ojciec Elrond z małą pomocą Gandalfa" – pisała Zuzanna Tomaszewicz w swoim tekście w naTemat, w którym udowadnia, że miłośnicy Tolkiena hejtowali przed premierą również filmowego "Władcę Pierścieni", który dziś jest hołubiony (i prawidłowo, bo trylogia to kinowy majstersztyk).
U Tolkiena Arweny jest mało, dlatego Jackson postanowił dać jej więcej czasu ekranowego, aby zachęcić kobiety i do obejrzenia filmu, i do sięgnięcia po prozę Brytyjczyka. Zresztą w trylogii Nowozelandczyka rozwinięte i pogłębione w stosunku do powieści Tolkiena są wszystkie postaci kobiece. Doczekały się również ważnych dla całościowej fabuły scen, a to głównie zasługa dwóch scenarzystek Fran Walsh i Philippy Boyens,
W przypadku Arweny (przynajmniej przed premierą "Drużyny Pierścienia") to się wcale nie spodobało. "Gdy na światło dzienne wyszły zdjęcia z planu filmowego przedstawiające aktorkę, gdy walczy w bitwie o Helmowy Jar, fani nie wytrzymali i – jak to się w dzisiejszych czasach mówi – scancelowali produkcję nowozelandzkiego filmowca" – czytamy w naTemat.
"Ona powinna być małą elfią dupeczką, która siedzi w Komnacie Ognia i nie ma prawie żadnych kwestii do wypowiedzenia, a później ślub bierze z nią Aragorn”; "Myślę, że zamieniając ją w tę wojowniczkę/czarodziejkę, pan Jackson wypacza i poniża jej postać"; "Gdyby film (…) został nakręcony tak, aby przedstawiać książkę na tyle wiarygodnie, jak to tylko możliwe, kobiety w tym filmie odgrywałyby bardzo małą rolę i byłyby prawie nieobecne. Ale poprawność polityczna w Hollywood na to nie pozwoli" – komentowano w 2001 roku na jednym z internetowych forów.
Zresztą dostało się nawet Cate Blanchett, która – jak przypomina moja redakcyjna koleżanka Zuza Tomaszewicz – zdaniem niektórych tolkienistów była... za brzydka na Galadrielę. Morfydd Clark w roli elfki nie jest uważana za nieatrakcyjną (wręcz przeciwnie), ale jej wojowniczość niektórych odstręcza. Do tego stopnia, że chyba możemy spodziewać się kolejnych kuriozalnych wypowiedzi o marksizmie kulturowym w popkulturze, jak w przypadku bohaterki "Predatora: Prey".
Galadriela w "Pierścieniach Władzy", owszem, jest momentami irytująca (uwaga, że nie jest jak inne elfki, była niepotrzebna i rozczarowująca) i aż zbyt "badassowa" oraz nie do zdarcia (przepłynięcie morza wpław i pokonanie śnieżnego trolla praktycznie w pojedynkę mogły być pewną przesadą). Jednak to umowny typ "kobiety rakiety", których w kinie i telewizji nigdy za wiele.
Mężczyźni raczej nie zrozumieją, jaką satysfakcję daje oglądanie na ekranie silnej wojowniczki, która pokonuje przeciwności losu, robi swoje, a przy okazji ratuje świat (lub swój własny światek). Tak może być w dalszych odcinkach "Pierścieni Władzy" z Galadrielą, tak było z epicką i niezapomnianą Eowiną w filmowym "LOTR". Power i inspiracja.
Krasnoludka Disa równa mężowi
Jednak mimo że postać Morfydd Clark niewątpliwie jest intrygująca i ma olbrzymi potencjał, to jeszcze bardziej interesujące są inne postaci kobiece w "Pierścieniach Władzy". Postaci, które stworzono specjalnie na potrzeby serialu, gdyż tylko Galadriela i (wspomniana później) Míriel zostały stworzone przez Tolkiena.
Wszystkie – na czele z waleczną elfką – są złożone i wydają się mieć sprawczość, której brakowało kobietom w literackim "Władcy Pierścieni". Tę dał im Peter Jackson, ale w "Pierścieniach Władzy" kobiet jest znacznie więcej niż w jego filmach. Nie stanowią tylko ładnego tła, nie są jedynie matkami czy ukochanymi. Można się spodziewać, że będą miały ogromne znaczenie dla fabuły i nie będą w cieniu męskich bohaterów.
Oprócz Galadrieli i harfootek Nori i Poppy w "LOTR" Amazona mamy więc krasnoludkę Disę (Sophia Nomvete), żonę księcia Durina i przyszłą królową Khazad-dûm, która pojawiła już skradła show. To typ kobiety ciepłej i życzliwej, ale energicznej i twardej, która nie żyje w cieniu męża, ale ma władzę, którą umie wykorzystać, oraz szacunek swojego ludu. To pierwsza znacząca krasnoludka w świecie Tolkiena, dlatego jej postać jest dodatkowo ważna.
– Jest w niej ciepło, delikatność i łagodność, które bardzo dobrze wypadają w zestawieniu z księciem Durinem. Ale jest również silną twardzielką, która potrafi rzucić żartem, jest lojalna wobec swojego ludu i również ma pozycję władzy – mówiła o swojej postaci Nomvete.
– Myślę, że dla serialu oraz dla świata było bardzo, bardzo ważne, abyśmy po otwarciu drzwi do tego rewolucyjnego momentu, upewnili się, że Disa stoi na równi ze swoim mężem i tak właśnie się stało. Jest niesamowitą postacią, którą widzimy po raz pierwszy i jestem podekscytowana, że mogę ją grać oraz niezwykle z niej dumna – dodała.
Po reakcjach widzów można wywnioskować, że Disa będzie może być jedną z najpopularniejszych postaci w serialu. Nie było to jednak takie oczywiste. Twórcy "Pierścieni Władzy" zadbali bowiem o to, aby Śródziemie było różnorodne rasowo i etnicznie, co wśród fanów Tolkiena wywołało wręcz furię i zarzuty o poprawność polityczną. Czarnoskóra Nomvete była obiektem największego hejtu, o czym pisała w naTemat Zuza Tomaszewicz. Nie spodobało się również to, że – w przeciwieństwie do prozy Tolkiena – kobiety krasnoludy nie miały brody.
Bronwyn nie tylko matka i kochanka
W pierwszych odcinkach poznaliśmy również Bronwyn, ludzką uzdrowicielkę z Krajów Południowych, która samotnie wychowuje syna. To do niej należy główny wątek miłosny w "Pierścieniach Władzy". Bronwyn żywi bowiem (z wzajemnością) uczucia do elfa Arondira, który stacjonuje w jej okolicy. Z tego powodu krzywo patrzą na nią jej sąsiedzi.
Wydaje się jednak, że scenarzyści chcą wyjść poza trop zakochanej kobiety uwikłanej w zakazane uczucie i ciężko pracującej samotnej matki. Bronwyn jest odważna i waleczna. Zresztą (spoiler!) już w drugim odcinku bohaterka obcięła orkowi głowę, broniąc siebie i syna.
W podobnym tonie mówiła w jednym z wywiadów brytyjsko-irańska aktorka Nazanin Boniadi, która wciela się w Bronwyn. Wyznała, że zainspirowały ją "wytrwałe, odważne i odporne” kobiety Iranu.
– Preferuję role, dzięki którym czuję, że robimy krok naprzód i wzmacniamy kobiety, nie tylko w tej branży, ale też poza nią. Uwielbiam postacie, które są wieloaspektowe, warstwowe, złożone, ponieważ takie są kobiety, tacy są wszyscy ludzie. Kocham Bronwyn z tego powodu, ponieważ nie tylko ma zakazany romans z elfem i nie tylko jest matką zbuntowanego nastoletniego syna oraz uzdrowicielką, ale jest także oddana swojemu ludowi i wyzwala (ich) z kajdan przeszłości – mówiła Boniadi.
To zresztą nie wszystkie kobiety w "Pierścieniach Władzy". Jest jest jeszcze Númenor, wyspiarskie królestwo, w którym poznajemy władczą królową-regentkę Míriel (Cynthia Addai-Robinson), a także Eärien, siostrę dobrze znanego fanom Tolkiena Isildura (Ema Horvath).
Podczas gdy Míriel pojawia się w tolkienowskim kanonie, to druga bohaterka z Númenoru została stworzona na potrzeby serialu i również wychodzi poza konwenanse: wstępuje do gildii, w której krzywym okiem patrzą na ambitne, młode kobiety. Z kolei królowa Míriel rządzi królestwem w imieniu swojego ojca i ukrywa przed swoimi poddanymi straszliwą tajemnicę.
Kobiety w "Pierścieniach Władzy": jest dobrze, oby nie było gorzej
– Kobiety w tym serialu mają dużą sprawczość. Nie służą jedynie wątkom mężczyzn wokół siebie – zapowiadała Nazanin Boniadi w rozmowie z portalem Inverse.
Faktycznie, po kilku odcinkach kobiety w "Pierścieniach Władzy" są obiecujące: sprawcze, interesujące, niesztampowe i złożone. Pozostaje nadzieja, że to nie początkowe, złudne spostrzeżenie, a dalej będzie jeszcze lepiej. Oby scenarzyści nie wpadli w pułapkę i nie poszli w stereotypy. Tego, czego na pewno nie chcą widzki, to typowe "kobiety napisane przez mężczyzn" i male gaze, czyli męskie spojrzenie.
W "Pierścieniach Władzy" zachwyca coś jeszcze (przynajmniej na razie): zupełnie inne przedstawienie kobiet niż w "Grze o tron", w której kobiety regularnie były uprzedmiotowiane, gwałcone i umniejszane. Nawet w "Rodzie smoka", w którym postaci kobiece są złożone i intrygujące, a ważne wątki feministyczne póki co świetnie wybrzmiewają, nie brakuje traumy, jak krwawa scena porodu czy dziewczynki wydawane za mąż przez własnych rodziców.
Oczywiście mówimy o zupełnie innych światach i odmiennych typach fantasy (bezwzględne Westeros to nie Śródziemie, w którym dobro zawsze wygrywa), jednak miło jest w końcu zobaczyć postaci kobiece, które nie są obiektami przemocy i nie muszą nieustannie zmagać się z traumatycznymi przeżyciami.
To nie znaczy, że kobiety w świecie Tolkiena nie doświadczają cierpień, wręcz przeciwnie. Jednak myślę, że widzki – podobnie jak ja – potrzebują czasem epickiej walki dobra ze złem, na której czele kobiety stoją na równi z mężczyznami. I wygrywają. W końcu to świat fantasy, w którym można oszczędzić kobietom opresji, którą znamy aż za dobrze. My też potrzebujemy czasem eskapizmu.