Nagrodę Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich otrzymały Joanna Lichocka i Maria Dłużewska za film "Pogarda". Lichocka odbierając wyróżnienie stwierdziła, że w Polsce nie byłoby wolności słowa bez Tomasza Sakiewicza. Na straży tej wolności stoi również Krzysztof Skowroński, który jako szef SDP pilnuje, żeby nagrody trafiły w ręce zasłużonych. – Oni szkodzą wolności słowa – oburza się prof. Wiesław Władyka. – To polityczna jaczejka PiS-u – dodaje Tomasz Wołek.
Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich przyznaje co roku Nagrodę Wolności Słowa za "publikacje w obronie demokracji i praworządności, demaskujące nadużycia władzy, korupcję oraz naruszanie praw obywatelskich i praw człowieka". W tym roku wyróżnione otrzymały Joanna Lichocka i Maria Dłużewska za film "Pogarda".
Kłopotliwa nagroda
Film "Pogarda", dołączony w ubiegłym roku do "Gazety Polskiej", to niejako kontynuacja filmu "Mgła". Oba nawiązują do katastrofy smoleńskiej. "Pogarda" poświęcona jest przede wszystkim jednak temu, co się działo po katastrofie i tytułowej "pogardzie", z jaką władze rosyjskie i polskie miały traktować "rodziny smoleńskie".
Joanna Lichocka, która pełni funkcję zastępcy szefa publicystyki "Gazety Polskiej Codziennie" odbierając nagrodę stwierdziła, że "gdyby nie Tomasz Sakiewicz, nie byłoby wolności słowa w Polsce".
– Jestem dumny ze swojego "dziecka" – przyznaje Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny "Gazety Polskiej Codziennie". Ma na myśli nie tylko nagrodę za film "Pogarda", ale również Nagrodę Watergate za dziennikarstwo śledcze, które otrzymali dziennikarze "GPC" Leszek Misiak i Grzegorz Wierzchołowski, autorzy książki "Musieli zginąć", również poświęconej katastrofie smoleńskiej.
Jego zdaniem, zarzuty o niesprawiedliwość i tendencyjność decyzji kapituły są zupełnie niesprawiedliwe, bo to właśnie nagrodzeni dziennikarze mieli najważniejszy dorobek w tym roku. – Na każdym konkursie ktoś dostaje nagrodę, a ktoś nie, i część jest niezadowolona i krytykuje tę decyzję. Ale powiedzmy sobie szczerze, za co inni dziennikarze mieliby dostać tę nagrodę? To był najmocniejszy film i książka w tym roku – podkreśla Sakiewicz.
Zupełnie inaczej patrzy na to prof. Wiesław Władyka, publicysta "Polityki" i profesor historii, specjalizujący się w dziejach prasy. – Nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich są absolutnie jednowymiarowe. Przyznawane są z góry za przyjęte opcje polityczne. To środowisko opanowało Stowarzyszenie i potwierdza to na każdym kroku – uważa.
Zdaniem prof. Władyki nie powinno zatem właściwie już dziwić, że nagradzane są nazwiska, które należą do tej opcji politycznej. – Ten typ dziennikarstwa nagradza się podobno za zaangażowanie, za patriotyzm. Ale to dziennikarstwo jest tendencyjne. Tak naprawdę szkodzi wolności słowa – twierdzi.
Prof. Władyka zwraca uwagę, że Stowarzyszenie nie nagrodziło np. żadnego tekstu "Gazety Wyborczej" czy "Polityki". – To środowisko ich w ogóle nie dostrzegło. Mimo że było wiele ciekawych i świetnych publikacji. Ale przyznający nagrody nie widzą innych tekstów oprócz tych, które wychodzą z pod ręki dziennikarzy związanych ze środowiskiem Prawa i Sprawiedliwości – zaznacza.
Jeszcze bardziej krytyczny jest publicysta i działacz opozycji w okresie PRL Tomasz Wołek. – Gremium, które od dwóch lat przyznaje tę nagrodę, jest dla mnie niemiarodajne i niewiarygodne. Przecież w zaszłym roku nagrodę otrzymała Anita Gargas, mimo że nie była zgłoszona, ale zarząd jakoś przeforsował tę kandydaturę – przypomina. Według Wołka SDP od ostatnich wyborów nie jest już instytucją reprezentująca polskich dziennikarzy. – To polityczną jaczejka PiS-u – twierdzi. – To grupa ideologicznie jednostronnie zorientowana. To kpina z dziennikarstwa – dodaje.
Zdaniem Tomasza Wołka, przyznający nagrody i nagrodzeni dziennikarze łudząco przypominają dziennikarzy z PRL, którzy nazywani byli "oficerami frontu ideologicznego lub propagandowego". – To zwykli propagandyści – mówi i dodaje, że ich propaganda skupia się na umacnianiu teorii o zamachu smoleńskim.
Wolność słowa
Tomasz Sakiewicz uważa jednak, że ta nagroda jest bardzo potrzebna, gdyż z wolnością słowa w Polsce jest źle i trzeba jej bronić. – Żadna telewizja w Polsce nie chciała wyświetlić filmu "Pogarda". To przecież nie mieści się w standardach demokratycznych. To pokazuje, jaka jest wolność słowa w Polsce – twierdzi Sakiewicz.
– Dziennikarze o takich poglądach jak my nie mają gdzie pracować. Gdyby było inaczej nie musielibyśmy tworzyć własnych mediów – podkreśla. Uważa, że tych mediów potrzebują również obywatele o takich jako oni poglądach, którzy nie odnajdują się w komercyjnych i publicznych środkach przekazu.
Zdaniem Sakiewicza to właśnie "Gazeta Polska Codziennie" staje na straży wolności słowa. – Za każdym razem, kiedy mam proces lub jestem o coś oskarżany, czuję, że bronię wolności słowa. Są w Polsce media, które są prześladowane za poglądy. To media i dziennikarze, którzy nie popierają rządzących – twierdzi. W jego opinii te media mają w Polsce rzucane kłody pod nogi. – Mają więcej procesów, mniej reklam, a dziennikarzy tych mediów nie zaprasza się do telewizji – zaznacza.
Prof. Władyka nie obawia się jednak o wolność słowa w Polsce. Przytacza chociażby fakt, że Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich przyznaje dowolnie nagrody za tę właśnie wolność, mimo że wiele osób się z ich wyborem nie zgadza.
– Dziennikarz, który broni wolności słowa, powinien mówić pełną prawdę. Powinien przedstawiać dowody na poparcie swoich tez, a nie jedynie powoływać się na słuszną prawdę. Ale niektórzy dziennikarze muszą być po prostu "niepokornymi". Nazywają to walką o wolność słowa, ale to próba narzucenia swojej niepokorności innym. Są podporządkowani jednej grupie politycznej i tej samej opcji podporządkowane jest ich dziennikarstwo – zaznacza prof. Władyka.
Tomasz Wołek z kolei żałuje, że Nagrody Wolności Słowa nie przyznawano w czasach, kiedy naprawdę się o nią walczyło. – Kiedy tworzyliśmy niezależną, podziemną prasę. My wtedy nie robiliśmy tego dla żadnych nagród. Tylko z potrzeby serca, rozumu i sumienia – podkreśla i dodaje, że wolność słowa została w Polsce już dawno wywalczona, ale trzeba ją cały czas umacniać. – Wolność słowa polega jednak też na różnorodności – stanowczo zaznacza.
Wołek uważa, że Sakiewicz, któremu według Joanny Lichockiej zawdzięczamy wolność słowa w Polsce, nie jest tak naprawdę dziennikarzem. – Jest działaczem politycznym, niesłychanie brutalnym. Nie jest dziennikarzem, a prymitywnym propagandystą i cynikiem. To należy do najlepszych tradycji propagandowych PRL. Tomasz Sakiewicz wyróżnia się gorliwością w robieniu Polakom wody z mózgu – zaznacza publicysta i dodaje, że redaktor naczelny "Gazety Polskiej Codziennie" "wyleciałby z każdego normalnego stowarzyszenia dziennikarzy na zbity pysk".
Prawo władzy
Sakiewiczowi nie chodzi jednak jedynie o jego gazetę. – Proszę spojrzeć na to, co się stało z "Rzeczpospolitą", na problemy z uzyskaniem koncesji przez środowiska Radia Maryja i Telewizji Trwam. Nie zgadzam się ze wszystkimi poglądami ich dziennikarzy, ale nie mam wątpliwości, że mają problemy, bo nie popierają władzy. Lisicki przecież nie popierał w jakiś szczególny sposób Jarosława Kaczyńskiego, ale wystarczyło, że nie poparł Tuska – dodaje.
Redaktor naczelny "Gazety Polskiej Codziennie" uważa, że kiedy premierem był Jarosław Kaczyński w mediach był większy pluralizm i w telewizji nie promowano jedynie dziennikarzy "wspierających władzę".
– Za rządów PiS w telewizji byli ludzie i z lewej i z prawej strony. Dziś dziennikarze "Gazety Polskiej Codziennie" nie są zapraszani, mimo że mają więcej czytelników niż inne gazety, których dziennikarze są zapraszani.
Absolutnie nie zgadza się z tym Tomasz Wołek. – Sakiewicz bezwstydnie kłamie. Wystarczy podać przykład chociażby Andrzeja Urbańskiego i Bronisława Wildsteina, ale tak się działo w wielu innych przypadkach – podkreśla i dodaje: – Taką właśnie wizję dziennikarstwa ma Jarosław Kaczyński. Dziennikarze mają być gorliwymi, pokornymi oficerami politycznymi, którzy mają wypełniać wolę rządzącego, Jarosława Kaczyńskiego – dodaje.
Za odważne, pełne dramatycznego wyrazu zmierzenie się z wewnątrzpolskim konfliktem po katastrofie smoleńskiej - zdokumentalizowanie go i postawienie szeregu ważnych pytań dotyczących współczesnej kondycji narodu polskiego. CZYTAJ WIĘCEJ
Uzasadnie SDP przyznania Lichockiej i Dłużewskiej Nagrody Wolności Słowa
publicysta "Polityki" i profesor historii, specjalizujący się w dziejach prasy
Są inne konkursy dla dziennikarzy, które są bardziej spluralizowane, chociażby konkurs "Press". Nagrody przyznają różne środowiska, redaktorzy naczelni różnych mediów. Oczywiście kierują się również sympatiami politycznymi, bo ma je każdy, ale szukają też jakiś standardów. Opcja, która skupia się teraz wokół SDP bardzo agresywnie reprezentuje swoje poglądy polityczne.
Tomasz Wołek
publicysta i działacz opozycji w okresie PRL
Nagroda dla tych dziennikarzy może wywołać jedynie nikły, blady uśmiech nawet nie pobłażania, a politowania.
Joanna Lichocka
dziekując za Nagrodę Wolności Słowa
Mimo, że każda z istniejących w Polsce telewizji mogła wyemitować go [film "Pogarda" - red.] za symboliczną złotówkę, żadna się nie odważyła. CZYTAJ WIĘCEJ