"Ted Bundy był seksowny", "Chętnie poszłabym z Dahmerem do jego mieszkania", "Taki przystojniak to mógłby mnie zabić". Oto rezultat obsesji popkultury na punkcie seryjnych morderców: jaranie się pokolenia Z (i nie tylko) zwyrodnialcami i potworami w ludzkiej skórze. Wystarczy wejść na TikToka.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Uwielbiam kryminały i true crime. Należę do tych osób, które włączają serial o morderstwie, gdy chcą odpocząć wieczorem po pracy i słuchają podcastów kryminalnych, gdy gotują obiad. Ale nawet ja, za przeproszeniem, rzygam już niezdrową obsesją na punkcie seryjnych morderców.
Obsesją podsycaną przez popkulturę, która w potworach z piekła rodem znalazła dojną krowę.
Jeffrey Dahmer przystojniakiem na TikToku
Pora na coming out: mimo moich popkulturowych zainteresowań przestępczo-zabójczą tematyką, nie zdołałam obejrzeć serialu o Jeffreyu Dahmerze do końca. Przerosły mnie emocjonalnie nie tyle rekonstrukcje zbrodni kanibala, ile tragiczne historie jego ofiar i systemowa niesprawiedliwość, z jaką zetknęli się i oni, i jego rodziny. Było mi zwyczajnie niedobrze i przykro, byłam zbyt wkurzona.
Chciałam uniknąć też jednej rzeczy: zachwytów Evanem Petersem (którego jestem fanką) w potwornym wcieleniu Dahmera. Nie rozumiem, dlaczego koniecznie trzeba obsadzać popularnych przystojniaków, jak Peters czy Zac Efron (grał Teda Bundy'ego), w roli seryjnych zabójców. Kumam, że chodzi o oglądalność i pieniądze, ale robi mi się niedobrze, gdy widzę jak twórcy eksploatują historie "seryjniaków" i ich ofiar dla kasy. A to widzimy na ogromną skalę od ładnych kilku lat.
A rezultaty są naprawdę dość przykre. Wystarczy wejść na TikToka, aby zalała nas fala montaży z Petersem w roli Dahmera. I to nie montaży dramatycznych, ale... uroczo-erotycznych. Dahmer tańczy w klubie, Dahmer całuje się z chłopakiem (którego zaraz zamorduje), Dahmer bez koszulki. W komentarzach zachwyty i mlaskanie językiem, bo "taki przystojniak to mógłby mnie poćwiartować".
Oczywiście to wcale nie nowe zjawisko, bo "od zawsze" i kobiety (a czasem i mężczyźni) zachwycały się i podniecały seksualnie seryjnymi mordercami i skazanymi na karę śmierci osadzonymi. Ci zresztą nie narzekają na brak listów od wielbicielek, o czym pisała Linda Polman w reportażu "Laleczki skazańców. Życie z karą śmierci". Ma to zresztą swoją nazwę: hybristofilia. Swoje fanki miał (i ma) i Bundy, Richard Ramirez, i Anders Breivik, o czym pisał w naTemat Bartosz Godziński.
Jednak popkultura, która w roli morderców obsadza uwielbianych, przystojnych aktorów, jeszcze to szaleństwo podsyca. Owszem, większość komentujących pod filmikami na TikToku dotyczącymi hitu Netfliksa raczej ekscytuje się Evanem Petersem w roli Jeffreya Dahmera, nie samym Jeffreyem Dahmere (chociaż nie brakuje materiałów, w których internauci zachwycają się kanibalem, a mężczyźni... na niego się stylizują).
Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż jest to gloryfikacja i popularyzacja potworów, a wielu ludzi nie odróżnia Petersa od Dahmera i pisze wprost: "Dahmer był hot". Bo przecież tego świetnego aktora można byłoby podziwiać w każdej innej roli.
Na szczęście obok komentarzy osób, które nie skrywają fascynacji Dahmerem, nie brakuje opinii, że jest to po prostu chore i niesmaczne. A niektórzy twórcy takich sensualnych montaży wyjaśniają, że chodzi im o Evana, nie Jeffreya. Tyle dobrego.
Katy Perry, Kesha i Jeffrey Dahmer
Na szczęście nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, jakbym się czuła, gdyby młode internautki zachwycały się na TikToku aktorem, który wciela się w mordercę bliskiej mi osoby. Nie wiem też, jakbym zareagowała na premierę poświęconego mi filmu czy serialu i na usłyszenie w radiu piosenki, w której mimochodem, jakby nigdy nic wspomina się o kacie.
Dahmer zabił 17 chłopców i mężczyzn. Zgwałcił, poćwiartował i zjadł ich ciała. Tymczasem Juicy J. rapował w hicie Katy Perry "Dark Horse" z 2013 roku: "She eats your heart out like Jeffrey Dahmer" ("Ona zjada twoje serce jak Jeffrey Dahmer"), a Kesha trzy lata wcześniej śpiewała w "Cannibalu" (sic!): "Be too sweet and you'll be a goner / Yeah, I'll pull a Jeffrey Dahmer" ("Jeśli będziesz zbyt słodki, to już po tobie / Tak, odstawię Jeffreya Dahmera").
Takich popkulturowych nawiązań i do Dahmera, i innych "seryjniaków" są setki. Po premierze "Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera" pojawiły się głosy, że to nie jest w porządku wobec ofiar, a Juicy J. czy Kesha powinni przeprosić ich rodziny. Ale przecież gdy te utwory były radiowymi hitami, to kanibal Dahmer już dawno zamordował i spoczywał w grobie. Wtedy nikomu nie przeszkadzało tańczenie w klubie w takt wersu o Dahmerze?
Utwory pop i inne gloryfikacje zabójców są w mojej opinie mocną przesadą. Ba, są skandaliczne, a ich twórcy mają gdzieś i pamięć o ofiarach, i ich rodziny oraz przyjaciół. Filmy czy seriale mają jednak swoją dobrą stronę. Przypominają o torturowanych i zamordowanych i wskrzeszają pamięć o nich, nawet jeśli ta pamięć przybiera jedynie formę memów i filmów na TikToku (tym razem pełnych szacunku). Ale cena jest wysoka: jaranie się ich mordercami.
Wciąż żywe pozostaje pytanie, czy pielęgnowanie pamięci o seryjnych mordercach nie jest policzkiem dla rodzin ofiar i ujmą dla pamięci tych ostatnich. Może więc wystarczą rzetelne produkcje dokumentalne, ale z naciskiem na ofiary, nie zbrodniarzy?
Może już czas przestać onanizować się zwyrodnialcami, popkulturo? Kasa naprawdę nie jest tego warta. Nikt nie chciałby być na miejscu ofiar i ich bliskich.