Od kiedy pamiętam, z popkultury kierowanej do młodych dziewczyn głównie kręcono bekę. Przyznać się do tego, że lubi się filmy z serii "Zmierzch" czy że słucha się Britney Spears, było w niektórych kręgach towarzyskim samobójstwem (szczególnie na etapie gimnazjum czy liceum).
"Zawsze będą ludzie, którzy po prostu będą chcieli oczernić i zgnoić cokolwiek, co lubią młode kobiety" – komentował dla portalu Vox krytyk muzyczny Brodie Lancaster. Trudno się z nim nie zgodzić.
Chłopcy czegoś takiego nie doświadczali – wystarczy, że zapytacie jednego ze swoich kolegów lub partnera, żeby dowiedzieć się, że o takim typie zawstydzania nie mają bladego pojęcia.
– Zasadniczo rzeczy, które są stereotypowo kierowane do mężczyzn, jak sporty czy bohaterowie kina akcji, są uważane za cool i w dobrym guście – tłumaczyła w swoim wideoeseju Ashley Rous.
Słyszeliście, żeby ktoś (poza największymi snobami) szydził ze "Spider-Mana" albo "Harry'ego Pottera"? Co sprawia, że fanki Edwarda Cullena są wyśmiewane, a fani Petera Parkera nie?
Jeśli się nad tym głębiej zastanowić, ciężko wymienić choć jedną rzecz sprawiającą przyjemność "przeciętnym" nastolatkom, za którą nie byłyby wyśmiewane. W przeciwieństwie do "chłopackich" rzeczy te dziewczyńskie, jak komedie romantyczne, popowe wokalistki, moda czy makijaż są uważane za płytkie i obciachowe.
Wszystkiemu winna jest stara "dobra" mizoginia, która niestety wciąż pokutuje w naszym społeczeństwie i w sposobie, w jaki widzimy pewne twory kultury. Jej "wybitnym" (i niezwykle obrzydliwym) przykładem jest artykuł napisany przez Johnathana Heafa o fankach One Direction, gdy zespół był u szczytu popularności.
"Do tej pory już wszyscy poznaliśmy transformacyjną moc boysbandu, który potrafi zmienić niewinną nastolatkę we wściekłą, moczącą swoje majtki banshee, która z histerycznym zapałem będzie w stanie oderwać sobie uszy, gdy zobaczy obiekty swojej fascynacji" – napisał Heafa w ociekającym nienawiścią do kobiet tekście.
Jeśli zastanawialiście się kiedyś, skąd biorą się teksty "nie jestem jak inne dziewczyny" czy zachowania typu "pick me girl" – macie odpowiedź. Zawstydzane wielokrotne dziewczyny w końcu wykształcają w sobie zinternalizowaną mizoginię i boją się przyznać, jakie książki zdarza im się czytać czy jakiej muzyki słuchać, bo przecież "obciachem" nie jest jedynie obcowanie z "poważnymi" rzeczami lub tymi konotowanymi jako męskie.
Sama pamiętam, jak skrzętnie skrywałam słuchanie popowych piosenek o miłości popularnych artystek czy czytanie romansów fantasy. Teraz mam to gdzieś i otwarcie cieszę się z płakania do piosenek Taylor Swift oraz nie mam problemu z ekscytacją nowymi powieściami Young Adult dla nastolatek.
Niektóre moje koleżanki (czyli dorosłe baby koło 30-stki) wciąż jednak rozpatrują czerpanie przyjemności z popkultury dla kobiet w kategoriach "grzesznej przyjemności". Skąd to poczucie winy z robienia czegoś tak niewinnego jak konsumowanie popkultury? Oto efekt wielokrotnego zawstydzania.
Pocieszające jest to, że coraz więcej kobiet przyznaje się bez wstydu do czerpania radości z książek, muzyki czy filmów i seriali adresowanych do młodszych kobiet. Skoro faceci nie mają problemu z przyznaniem się do czytania komiksów o Batmanie po 30-stce i składania klocków lego, dlaczego my mamy udawać, że nie wzdychamy do Zmrocza z "Cienia i kościa"?
Zmieniający się powoli sposób myślenia zawdzięczamy aktywistkom, influencerkom i dziennikarkom, które otwarcie opowiadają o swoich popkulturowych fascynacjach czy nawet Taylor Swift, chyba największej ambasadorce "dziewczyńskości" na świecie – kiedyś wyśmiewanej za "babskie" piosenki o miłości, a dzisiaj nazywanej jedną z najlepszych żyjących tekściarek i honorowanej tytułem doktora honoris causa.
Duża też rola samych kobiet w tym, jak postrzegana jest ta działka popkultury. Dlatego z taką samą dumą mówcie o słuchaniu Lany Del Rey, jak opowiadacie o Pink Floyd czy Deep Purple, a może w końcu dziadersi zrozumieją, że nie tylko twórczość "od panów dla panów" jest godna estymy. Może nawet nagracie o tym TikToka?