Nie milkną echa po wypadku radiowozu w Dawidach Bankowych. Teraz do akcji wkracza Roman Giertych, który reprezentuje poszkodowaną 17-latkę i jej matkę. W rozmowie z naTemat mówi wprost: – Sam mam trzy córki. To był mój główny motyw.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Na początku stycznia doniesienia o wypadku w Dawidach Bankowych rozpaliły media. Radiowóz zderzył się z drzewem, a na tylnym siedzeniu siedziały nastolatki
17-latka i 19-latka nie były osobami zatrzymanymi. Młodsza z nich trafiła do szpitala ze złamaną kością nosowo-czaszkową z przemieszczeniem, stłuczeniem barku i szczęki
Matka poszkodowanej wraz z nastolatką poprosiły o pomoc Romana Giertycha. Mecenas w rozmowie z naTemat mówi o podjętych krokach prawnych
Po kilku dniach od zdarzenia Roman Giertych podjął się reprezentowania matki oraz jej 17-letniej córki, która została poszkodowana w wyniku roztrzaskania radiowozu o drzewo w Dawidach Bankowych.
Zapytaliśmy mecenasa, dlaczego postanowił zająć się tą sprawą. – Bo mam trzy córki – odpowiada, po czym dodaje: – To był mój główny motyw. Zgłosiła się do mnie matka 17-latki. A ja mam trzy córki. Bardzo łatwo mi sobie wyobrazić, jak one przeżywałyby taką sytuację.
– Jestem w stałym kontakcie z biurem Rzecznika Praw Obywatelskich, które zainteresowało się sprawą, za co jestem bardzo wdzięczny. Oczekuję przeprosin wobec mojej mocodawczyni – wskazuje.
Chodzi o słowa, które rzecznik KSP Sylwester Marczak powiedział w rozmowie z Polską Agencją Prasową. – Wszyscy świadkowie jednoznacznie wskazali, że prośba wejścia do radiowozu wyszła od nastolatek – powiedział.
Tymczasem według mecenasa mieliśmy do czynienia z nielegalnym pozbawieniem wolności. Równolegle matka 17-latki, która relacjonowała jej wersję zdarzeń dla TVN24, wskazała, że 19-latka została wciągnięta do radiowozu wraz z młodszą koleżanką.
– Nie wykluczam podjęcia kroków prawnych względem Sylwestra Marczaka w związku z jego wypowiedzią, że nastolatki dobrowolnie wsiadły do radiowozu – zapowiada – Cieszę się, że policjanci zostali zawieszeni, że będzie w tej sprawie postępowanie karne – ocenia.
Wyjaśnijmy, że Komendant Stołeczny Policji zadecydował o zawieszeniu dowódcy patrolu, który uczestniczył w wypadku. Postępowanie dyscyplinarne trafiło zaś nie do jednostki w Pruszkowie, a do warszawskiej policji.
– To bardzo interesująca historia na wielu płaszczyznach. Najbardziej rzuca mi się w oczy poczucie bezkarności po stronie policji. Najgorsza jest solidarność policjantów, co pokazuje wypowiedź pana Marczaka – komentuje.
– To pokazuje, że ofiary przestępstw nie mogą liczyć na służbę powołaną do ich ochrony – podsumowuje.
Radiowóz w Dawidach Bankowych rozbił się o drzewo. Co robiły tam dwie nastolatki?
– Po przejechaniu około dwóch kilometrów policjant kierujący radiowozem nie wyrobił na zakręcie, uderzył w drzewo. Drugi z nich miał krzyknąć: "a teraz sp******ać!". Dziewczyny były przerażone. To wszystko było jak z filmu, jak z horroru – wyznała.
Głos zabrał także brat 17-latki, który stawił się na miejscu zdarzenia, żeby pomóc poszkodowanej. – Radiowóz był rozbity, policjanci żartowali, śmiali się. Nie wyglądali na specjalnie przejętych. Dopiero kiedy powiedziałem, kim jestem, miny im zrzedły – opisał dla "Faktu".
Rozmówca tabloidu wyjaśnił, że na miejscu miał stawić się komendant policji w Pruszkowie. Brat kobiety miał poprosić o zbadanie funkcjonariuszy, jednak to miało nie zostać sprawdzone.
W rozmowie z TVN 24 rzeczniczka policji w Pruszkowie Karolina Kańka potwierdziła jednak, iż badano trzeźwość funkcjonariuszy. – Na miejscu policjanci zostali przebadani przez pogotowie ratunkowe. Byli trzeźwi – powiedziała.