Dla prokuratury "gra ofiarę systemu", dla obrońcy państwo angażuje "wszystkie siły i środki", by udowodnić winę Sebastiana Kościelnika. Za dwa tygodnie usłyszymy wyrok w sprawie wypadku z udziałem Beaty Szydło. Mężczyźnie grozi kara ograniczenia wolności, prac społecznych oraz poniesienia ogromnych kosztów procesu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Później rozpoczął manewr skrętu w lewo i doszło do zderzenia z drugim rządowym wozem. Pojazd, w którym znajdowała się polityczka Prawa i Sprawiedliwości zjechał z drogi i uderzył prosto w drzewo.
Mógł on rozstrzygnąć kwestię, czy – jak utrzymywał rząd – pierwszeństwo miała kolumna wioząca premier Beatę Szydło. Byłoby tak, gdyby limuzyny dawały sygnały świetlne i dźwiękowe. Tych ostatnich według części świadków jednak nie było.
14 lutego odbyła się ostatnia rozprawa odwoławcza. Tuż przed rozpoczęciem posiedzenia w rozmowie z mediami mecenas Władysław Pociej wyjaśnił, że domaga się uniewinnienia Sebastiana Kościelnika. Podkreślił, że kierowca seicento nie jest odpowiedzialny za wypadek.
– Oczekujemy na sprawiedliwy wyrok. W przekonaniu mojego klienta i moim nie ponosi on żadnej odpowiedzialności za to zdarzenie, z uwagi na sposób jazdy w wykonaniu funkcjonariusza BOR – powiedział, cytowany przez Onet.
– To zwykły wypadek komunikacyjny i z praktyki wiemy, że tego typu sprawy kończą się w pół roku, rok. Jednak wiemy, jakie siły i środki zostały zaangażowane przez państwo, by udowodnić winę Sebastiana Kościelnika – dodał.
– W 2018 roku można było sprawę zakończyć, ale oskarżony był słuchany kolejny raz i zmienił wersję zdarzeń – zarzucił, po czym stwierdził: – Czy przez sześć lat pokrzywdzeni usłyszeli słowo "przepraszam, żałuję tego, co się stało"? Nie.