Reportaż Marcina Gutowskiego w TVN24 pokazał, że Karol Wojtyła wiedział o przypadkach molestowania dzieci przez księży, zanim został papieżem.
W materiale "Franciszkańska 3" padły nazwiska księży, których przestępstwa miał ukrywać Karol Wojtyła. Jak się okazuje, niektóre dowody ws. księży Sadusia, Surgenta i Loranca Gutowski znalazł w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej.
Był przyjacielem Karola Wojtyły. Od 1960 roku był referentem ds. nauczania religii w archidiecezji krakowskiej. Prowadził lekcje w szkołach, na których dopuszczał się molestowania seksualnego chłopców. Był przenoszony przez zwierzchników z parafii do parafii.
Gdy o sprawie dowiedzieli się rodzice dzieci, ksiądz Bolesław Saduś został przeniesiony do Austrii, gdzie – jak twierdził Wojtyła – miał zbierać materiały do pracy naukowej. Był proboszczem w miejscowości Gaubitsch. Oficjalnie, aby zbierać materiały do rozważań nad "wpływem cywilizacji technicznej na psychikę dziecka". Tak w 1972 roku przyszły papież motywował jego przeniesienia do Austrii w liście do wiedeńskiego metropolity. Marcin Gutowski zaznacza, że w liście nie padło ani słowo o prawdziwym powodzie przeniesienia księdza Sadusia, choć prawo kanoniczne zobowiązywało Wojtyłę, by o tym informować. W zachowanym liście w IPN napisano, że krakowska kuria była zaniepokojona, że "nie da się ukryć skandalu, jaki ks. Saduś wywołał swoim zachowaniem".
Z kolei w przypadku księdza Eugeniusza Surgenta biskup Wojtyła miał "prosić, żeby tego nigdzie nie zgłaszać". W reportażu Marcina Gutowskiego był cytowany świadek, który miał zapewniać, że "jest w stanie to uciszyć".
W reportażu Marcin Gutowski odtworzył drogę, którą ksiądz Surgent odbył po Polsce, przenoszony do kolejnych parafii. Powodem było molestowanie dzieci, którego duchowny dopuszczał się przez kilkadziesiąt lat. Tak trafił pod koniec lat 70. z Małopolski na Pomorze. Według śledztwa Marcina Gutowskiego w nowych miejscach ksiądz dopuszczał się kolejnych przestępstw na tym samym tle. Gutowski dotarł do świadków tych zdarzeń. – Biskup Wojtyła prosił, żeby tego nigdzie nie zgłaszać, że on się tym zajmie, czy jestem w stanie to uciszyć, tę sprawę – powiedział jeden ze świadków.
Ksiądz Surgent został aresztowany w 1973 roku, a po trzech latach odsiadki wrócił do parafii, gdzie przebywał aż do śmierci.
Podczas spotkań z księdzem Józefem Lorancem w szkole lub kościele duchowny zakrywał dziewczynki swoim płaszczem i kazał dotykać penisa, a nawet brać go do ust. Jego ofiary miały od sześciu do 11 lat. Mamy kilku uczennic interweniowały w krakowskiej kurii. Karol Wojtyła po wybuchu afery przeniósł księdza Loranca do klasztoru. Tam duchowny został aresztowany. W więzieniu miał spędzić dwa lata. Wyszedł jednak po roku. Po wyjściu na wolność wędrował po parafiach. Z czasem dostrzeżono u duchownego chęć poprawy. W liście, do którego dotarł Gutowski, Karol Wojtyła poinformował Loranca, że Trybunał Metropolitarny "skorzystał z prawa łaski i powstrzymał się od wymiaru kary". W reportażu "Franciszkańska 3" wspomniano też, że dwa lata przed premierą redakcja dostała nagranie od emerytowanego arcybiskupa Milwaukee, 94-letniego wtedy Remberta Weaklanda.
– Kiedy stałem na czele zakonu, jeździłem do Polski, odwiedzałem Karola Wojtyłę, późniejszego papieża. Była tam sprawa arcybiskupa, który był pedofilem. Zapytałem, czy znał tę sprawą. Odpowiedział: Tak, znałem – opowiedział Weakland. Dodał, że "widział, jak rozdarty (kardynał Wojtyła - red.) był pod tym ciężarem.
– Jan Paweł II przestaje być ikoną. On był wyjątkowy, ale nie był nadzwyczajny. Za dużo włożyliśmy w niego własnych oczekiwań i tęsknot – powiedział Łukaszowi Grzegorczykowi z naTemat ksiądz Jacek Prusak, w odpowiedzi na reportaż dziennikarza TVN24 Marcina Gutowskiego. O zdanie zapytaliśmy też ojca Pawła Gużyńskiego. – Będzie dokonywała się po części dekonstrukcja wizerunku Jana Pawła II, jaki znaliśmy do tej pory – powiedział naTemat dominikanin, zaznaczając, że Wojtyła "musiał wiedzieć" o pedofilii.
O swojej ostatniej rozmowie z Karolem Wojtyłą opowiedziała też wieloletnia przyjaciółka polskiego papieża. Anna Karoń-Ostrowska pytała go o to, dlaczego nie reaguje w sprawie oskarżanego o molestowanie kleryków abp. Juliusza Paetza. Papież miał odpowiedzieć milczeniem. Głośno było w czwartek 10 marca o zamieszaniu w Sejmie w związku z reportażem TVN24. Politycy PiS pojawili się w parlamencie z portretami Jana Pawła II. Tego samego wieczoru na fasadzie Pałacu Prezydenckiego również wyświetlono wizerunek Jana Pawła II. Sejm podjął uchwałę ws. obrony dobrego imienia papieża Polaka.
Marszałek Sejmu Elżbieta Witek wygłosiła orędzie w obronie Jana Pawła II. Znalazł się w nim między innymi fragment o insygniach tożsamości. W rozmowie z naTemat komentował to znawca protokołu dyplomatycznego, doktor Janusz Sibora. Nawiązał do tego, że insygnia tożsamości to flaga czy godło, natomiast niekoniecznie wizerunki poszczególnych osób. – Nie chciałbym, żeby za mnie w Sejmie było decydowane, co to są insygnia tożsamości. Jeśli dodamy wizerunki osób, to już się robi coś innego. Albo ma się to w sercu, albo nie – jak na przykład w przypadku Piłsudskiego, ale nie warto nakazywać szacunku – tłumaczył Janusz Sibora.
Polskie MSZ wydało w czwartek (10 marca) komunikat, w którym poinformowano o zaproszeniu ambasadora Stanów Zjednoczonych do resortu spraw zagranicznych. W pierwszej wersji była wręcz mowa o wezwaniu. "W związku z działaniami jednej ze stacji telewizyjnych, będącej inwestorem na polskim rynku, MSZ zaprosiło ambasadora Stanów Zjednoczonych. MSZ uznaje, że potencjalne skutki tych działań są tożsame z celami wojny hybrydowej mającej na celu doprowadzenie do podziałów i napięć w polskim społeczeństwie" – czytamy w komunikacie polskiego MSZ. Zapytaliśmy o ten krok dr. Janusza Siborę. – Pierwsze pytanie: kto podjął decyzję? Nawet obserwując w Sejmie, jestem przekonany, że to decyzja polityczna, podjęta na Nowogrodzkiej – powiedział znawca dyplomacji w rozmowie z naTemat. Zapytaliśmy też o zwrot "wezwanie", który pojawił się w pierwszej wersji komunikatu. Później zmieniono go na "zaproszenie". – Dla mnie rzecznik MSZ powinien udzielić odpowiedzi, kto redagował tę pierwszą wersję, czyli "wezwanie" ambasadora USA, kojarzące się z wezwaniem na dywanik. I na czyje polecenie zostało to zmienione na zaproszenie. Wezwanie najbliższego sojusznika? Dla mnie (...) chodziło o pokazanie wyborcom PiS, że potrafimy się postawić Stanom Zjednoczonym – komentował ekspert dyplomacji.