Nie ma nic złego w byciu grubym, kropka. Zły jest bodyshaming: to on jest prawdziwym problemem, nie waga. My, millenialsi, zostaliśmy wychowani w kulturze, która nie tylko bezlitośnie oceniała nasze figury, ale również nazywała dużymi ciała, które po prostu takie nie były. Oto 8 bohaterek filmów, które fałszywie uważano za większe. I my się dziwimy, że mamy zaburzone postrzeganie własnego ciała?!
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Gdy pokolenie milenialsów dojrzewało, było bombardowane fatfobią i idealnymi ciałami w bikini: kolorowych gazetach, reklamach, teledyskach, poradach ekspertów, serialach i filmach. Chociażby w 2007 roku, media określiły dwie boskie królowe – Beyoncé i Shakirę w teledysku do hitu "Beautiful Liar" – jako... "grubaski". Liczyły się wówczas tylko dwa rozmiary: XS i S.
W latach 2000. (bo o nich głównie mówimy) popkultura była tak zafiksowana na wadze, że bodyshaming hulał w co drugim filmie dedykowanym dla nastolatek i kobiet. Nie tylko zawstydzano ciała bohaterek (a czyjś rozmiar naprawdę nikogo nie powinien interesować), ale wmawiano nam, widzom, że tylko drobniejsze osoby mogą znaleźć miłość i szczęście: dziewczyny, które określano jako grube, grały szczupłe aktorki. Kłamano nam w żywe oczy.
Obsesja kina na punkcie rozmiaru i te dziwaczne wybory castingowe utrwalały nieosiągalne standardy piękna kobiet. Nawet najdrobniejsze widzki mogły zacząć zastanawiać się, czy ich szczupłe ciała też są "grube". Błędne określanie szczupłych ciał jako duże sprawiało również, że realnie większe kobiety (których w popkulturze praktycznie nie było) mogły poczuć się fatalnie. Bo jeśli Anne Hathaway w rozmiarze S jest gruba, to jaka niby jest osoba nosząca XL, XXL i wyżej?!
Jako nastolatki (i nie tylko) byłyśmy podatne na ten bodyshaming. Wierzyłyśmy popkulturze i mediom, bo komu miałyśmy wierzyć? Nie tyle chciałyśmy być atrakcyjne, ile nie być gorsze, bo takie miały być ciała, które nie wpasowały się w "kanon". Efekty tej nagonki potrafiły być opłakane: kompleksy, wstyd, restrykcyjne diety odchudzające, anoreksja, bulimia, napady objadania, wieloletnia terapia. To smutne, ale to niemal pokoleniowe doświadczenie.
Dzisiaj filmy i seriale raczej unikają tematu wagi. Szczupłe bohaterki nie są już mylnie postrzegane jako plus size, uczymy się, że grubość to nic złego, żadna obelga, a nasze ciało to nasza sprawa. Co więcej, aktorki plus size przestały być traktowane jak trędowate i coraz częściej pojawiają się na ekranach. Jest większa inkluzywność, a nasze córki, siostrzenice i chrześniaczki będą dorastać w świecie, w którym ciało jest częściej akceptowane niż hejtowane (przynajmniej mamy taką nadzieję).
Ale wróćmy na chwilę do przeszłości i zobaczmy, czym przed laty karmiła nas popkultura w kwestii wagi. Uprzedzamy, nie będzie sympatycznie.
Bohaterki filmów uważane za grube. Nie tylko Bridget Jones
Wszystkie ciała są ok: szczupłe, duże, średnie. A co nie jest ok? Określanie ciał zupełnie niepasującymi do nich deskryptorami. Oto 8 filmowych bohaterek, których ciała uznano za grube, podczas gdy po prostu takie nie były.
Bridget Jones (Dziennik Bridget Jones / Bridget Jones: W pogoni za rozumem)
Waga była osią "Dziennika Bridget Jones" i "Bridget Jones: W pogoni za rozumem". Bohaterka miała na jej punkcie obsesję, ale nic dziwnego, skoro otoczenie Bridget (na czele z jej matką) wmawiało jej, że jest za duża i musi się "zmniejszyć". Bohaterka nosiła więc wyszczuplające majtki i non stop się odchudzała, bo wierzyła, że gdy schudnie, w końcu będzie szczęśliwa, czytaj: znajdzie miłość swojego życia.
Finalnie okazało się, że waga ma mało wspólnego z prawdziwą miłością, ale co z tego, skoro próbowano przekonać widzów, że oglądamy "pulchną" kobietę? Jakby tego było mało, kiedy Renée Zellweger przytyła dziewięć kilogramów do roli Bridget Jones, media chwaliły jej "odwagę" (amerykańska aktorka później błyskawicznie schudła). Dzisiaj nie mamy wątpliwości, że Renée nie była wówczas plus size. Waga Bridget wahała się od 56 do 59 kilogramów, co wagowo czyni z niej kobietę absolutnie przeciętną.
Ale w 1996 (gdy wyszła pierwsza część książki Helen Fielding) i w 2001 roku (premiera filmu "Dziennik Bridget Jones"), kobiece ciało postrzegano zupełnie inaczej. Ideałem był rozmiar "zero", dlatego 22 lata temu większość z nas nie kłóciła się z faktem, że Bridget była większa. W końcu wmawiali nam tak wszyscy.
Gdy dziś popatrzymy na zdjęcia Zellweger jako Bridget, na naszych twarzach najpewniej zagości niedowierzanie. Jak mogliśmy myśleć, że ta kobieta była gruba?! Na szczęście "Bridget Jones 3" z 2016 roku porzuciła ten wagowy nonsens. Bohaterka przestała się katować, bo... wcześniej udało jej się osiągnąć wymarzoną wagę. Przynajmniej nikt nie udawał już większego niż jest.
Natalie (To właśnie miłość)
Natalie z "To właśnie miłość" to kolejna ofiara galopującego bodyshamingu w latach 2000. Bohaterka wyglądała absolutnie przeciętnie, a dziś nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwałby jej większą. W kultowej świątecznej komedii romantycznej z 2003 roku jej figura była jednak wspominana aż kilkakrotnie, co jest jednym z (kilku) powodów, dlaczego oglądanie "To właśnie miłość" może być dziś problematyczne.
Uda Natalie (Martine McCutcheon) porównano do "pni drzewa", były chłopak sekretarki premiera zerwał z nią z powodu jej wagi, a tyłek bohaterki określono jako "spory". I chociaż zakochany w Natalie premier o twarzy Hugha Granta nie dołączył do nazywania jej pulchną (co robiła jej własna rodzina), to w finałowej scenie zażartował, że "robi się ciężka". Tyle dobrego, że sama Natalie wydawała się nic z tego wszystkiego nie robić.
Carmen Lowell (Stowarzyszenie Wędrujących Dżinsów)
America Ferrera długo była obsadzana w rolach większych bohaterek (chociażby w "Brzyduli Betty"), podczas gdy dzisiaj jej ciało ciężki nazwać grubym: jest przeciętne. Jednak w 2005 roku, gdy do kin weszło młodzieżowe "Stowarzyszenie wędrujących dżinsów" – film o magicznych spodniach, które wchodzą na cztery najlepsze przyjaciółki – ciała, które nie pasowały do bardzo wąskiej "normy", były z miejsca stygmatyzowane.
Bohaterka Ferrery, Carmen Lowell, nie była wyzywana przez swoje koleżanki, ale sama sugerowała, że jest za duża. "Myślicie, że para dżinsów, która pasuje na wszystkich, będzie pasowała na całe to ciało"? – spytała w jednej ze scen, wskazując na siebie. Jasne, wiele nastolatek ma kompleksy, ale problem byłby z pewnością mniejszy, gdyby filmy, jak "Stowarzyszenie wędrujących dżinsów" nie nazywały grubymi bohaterek w przeciętnym rozmiarze. A przede wszystkim, gdyby w ogóle nie fiksowały się na rozmiarach.
Katnis Everdeen (seria Igrzyska śmierci)
Również Jennifer Lawrence poznała smak bodyshamingu i to nie raz. Jej ciało wzięto pod lupę, chociażby w 2012 roku, gdy do kin weszły "Igrzyska śmierci" na podstawie bestsellera Suzanne Collins. W tym wypadku nie chodziło o samą Katniss Everdeen, bohaterkę hitowej serii, o której figurze w ogóle nie mówiono w filmie (i prawidłowo!), ale o samą aktorkę.
Internet i media uznały ciało Lawrence za "duże" i "pulchne". Zdobywczyni Oscara wyznała w jednym z wywiadów w 2013 roku, że w Hollywood traktuje się ją jako aktorkę plus size, podczas gdy nosi rozmiar... M. Wkurzona stwierdziła również, że "nazywanie kogoś grubym w telewizji powinno być nielegalne". W dużych ciałach nie ma zupełnie nic złego, ale bądźmy poważni: to ma być duże ciało?!
Andy Sachs (Diabeł ubiera się u Prady)
Gdy w 2006 roku do kin wszedł "Diabeł ubiera się u Prady", nastolatki i kobiety dowiedziały się, że szczupła kobieta powinna zrzucić na wadze. Oczywiście bodyshaming jest wpisany w branżę modową, którą krytykowano w kultowym dziś filmie, ale to nie zmienia faktu, że Anne Hathaway zawsze była szczupła.
Tymczasem bohaterkę "Diabeł ubiera się u Prady", Andy Sachs, nazwano w filmie "bystrą, grubą dziewczyną", podczas gdy nosiła najwyżej rozmiar S. Dziennikarka postanowiła więc zrzucić na wadze, bynajmniej nie z własnej woli. Cieszmy się, że dzisiaj nieporównywalnie rzadziej próbuje się nas przekonać, że kobieta o figurze Anne Hathaway jest gruba.
Bianca Piper (THE DUFF [#ta brzydka i gruba])
Młodzieżona komedia "The DUFF" (która doczekała się naprawdę okropnego polskiego tytułu... "THE DUFF [#ta brzydka i gruba]") od początku była problematycznym filmem. Mimo że finalnie miała pozytywne przesłanie, to ukuła termin DUFF, czyli Designated Ugly Fat Friend (tłumacząc na polski: Wyznaczona Brzydka Gruba Przyjaciółka).
Kto był DUFFEM? Nie tylko ktoś "gruby i brzydki", ale również mniej popularny. Jak główna bohaterka Bianca. Problem w tym, że grająca ją aktorka Mae Whitman była i szczupła, i śliczna. Film nie tylko więc fałszywie zasugerował, że większe dziewczyny automatycznie są brzydkie (chociaż jedno z drugim w ogóle się nie łączy), ale również, że wszystkie dziewczyny, które nie noszą ubrań w rozmiarze XS i S, są DUFFAMI. Auć. Jak to miało nie namieszać w głowam nastolatkom?
Rose DeWitt Bukater (Titanic)
Kate Winslet w "Titanicu"to nieco inny przykład od większości wymienionych tutaj kobiet. W filmie nie wspominano o figurze Rose (chociaż w jednej ze scen matka bohaterki bardzo ciasno sznurowała jej gorset), jednak po premierze media napadły na samą aktorkę. Jedna z gazet nazwała ją nawet, uwaga... "niezatapialną".
– Najczęstsze przykre komentarze sugerowały, że byłam za gruba, żeby tratwa nas utrzymała. Czemu (dziennikarze – red.) byli dla mnie tacy podli? Nie byłam wtedy gruba – mówiła Winslet w 2022 roku w podcaście "Happy Sad Confused". I faktycznie, nie była. Gdy dziś oglądamy "Titanica", nie mieści nam się w głowie, jak można było uznać jej ciało za duże.
– Gdybym mogła cofnąć czas, powiedziałabym dziennikarzom: "Nie ważcie się mnie tak traktować. Jestem młodą kobietą, moje ciało się zmienia i dopiero je poznaję, dlatego jestem bardzo niepewna siebie, przerażona. Nie utrudniajcie tego bardziej, niż jest". To było wręcz znęcanie się – powiedziała aktorka.
Regina George (Wredne dziewczyny)
"Wredne dziewczyny" to kultowy film, na którym wychowało się większość milenialsów. I podczas gdy dobrze wiemy, że liceum potrafi być ciężkie, a nastolatki zmagają się z kompleksami, to film z 2004 roku naprawdę przesadził. O co chodzi? O wagę Reginy George (słynna rola Rachel McAdams).
W pewnym momencie komedii (nie)przyjaciółki Reginy oszukują ją, że wysokokaloryczne batony proteinowe to odchudzające przekąski, tak aby przytyła i... przestała być najpopularniejszą dziewczyną w szkole (chociaż nie wiemy, co ma piernik do wiatraka). Nastolatka przybiera na wadze – podobno, bo w rzeczywistości nadal jest szczupła. Twórcy tworzą złudzenie nadwagi: Regina nosi puchowy płaszcz, ciągle je, słyszy od kogoś, że ma "tłusty tyłek" i utrzymuje, że mieści się już tylko w dresy.
"Wredne dziewczyny" powiązują wagę nie tylko z popularnością, ale również... urodą. Regina z nadwagą (której wcale nie ma) automatycznie staje się "brzydka", przez co koleżanki i koledzy z liceum przestają ją lubić. Figura nie ma nic wspólnego z pięknem. Cały ten wątek w filmie z McAdams i Lindsey Lohan jest po prostu kuriozalny, bezsensowny i szkodliwy. Skoro jako nastolatki oglądałyśmy, jak szczuputka Regina George słyszy, że jest gruba, to jakim cudem miałyśmy później nie wstydzić się własnych ciał?