Skąd bierze się polska skłonność do narodowego wykluczania innych?
Skąd bierze się polska skłonność do narodowego wykluczania innych? Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Reklama.
Debata o związkach partnerskich w Sejmie po raz kolejny pokazała, jak trudno o merytoryczną dyskusję w Polsce, i jak łatwo odmówić komuś prawa do bycia pełnoprawnym obywatelem.
Posłanka prof. Krystyna Pawłowicz stwierdziła, że "społeczeństwo nie może fundować słodkiego życia nietrwałym, jałowym związkom osób, z których społeczeństwo nie ma żadnego pożytku". Uznała też, że przyzwolenie na związki partnerskie narusza "poczucie estetyki i moralności większości Polaków". Jej zdanie podzieliło większość posłów, w tym spora grupa posłów Platformy Obywatelskiej z ministrem Jarosławem Gowinem na czele, bo wszystkie trzy projekty zostały w piątek odrzucone. Postawa konserwatywnych polityków oburzyła tych, którzy głosowali "za". Oburzenie wyrazili m.in. Janusz Palikot wieszczący koniec PO, politycy SLD i Wanda Nowicka, która stwierdziła, że jej "wstyd za posłów", którzy głosując "przeciw" wyrazili w końcu swoje zdanie.
Na szkodę Polski
To nie pierwszy przypadek, kiedy Polska dzieli się na społeczną i antyspołeczną, na prawdziwych Polaków i zdrajców, postawy polskie i antypolskie. Głęboki podział pokazała katastrofa smoleńska. Po niedzielnej premierze filmu o katastrofie "Śmierć prezydenta" nakręconego przez National Geographic temat głośno wraca w debacie publicznej.
Po 10 kwietnia Jarosław Kaczyński wielokrotnie wyrzucał stronie rządzącej "działanie na szkodę Polski", jego przeciwnicy polityczni wytykali mu natomiast, że to właśnie on zabierając publicznie głos w tej sprawie przeciw Donaldowi Tuskowi i rządowi, sam szkodzi Polsce na arenie międzynarodowej. Spór o polskość w aspekcie smoleńskim toczy się kolejny rok również wewnątrz społeczeństwa. Ci, którzy wspominają katastrofę smoleńską, nazywani są sektą smoleńską i moherami, jej przeciwnicy to z kolei lemingi i sługusy Tuska. O lemingach mogliśmy przeczytać też w "Gazecie Polskiej" w wywiadzie z prof. Jarosławem Markiem Rymkiewiczem. Poeta uważa, że zwrot "lemingi" to błąd językowy, bo to są Polacy, którzy zdradzili i "którymi owładnęła ta mongolska idea".
Prof. Jarosław Rymkiewicz
w rozmowie z "GP

Wszyscy oni, i ci, co gadają w telewizorze, i ci, którzy bezmyślnie wierzą w to, co gadają ci gadający, są niewolnikami. A jeśli są niewolnikami, no to zdradzili. […] Tym samym zdradzili wspólnotę wolnych Polaków – nas zdradzili. A jeśli nas zdradzili, no to mamy poważne dziejowe pytanie – co należy zrobić ze zdrajcami. CZYTAJ WIĘCEJ


Narodowo wykluczeni
Powodów łatwości w narodowym i społecznym wykluczaniu należy szukać w definiowaniu narodu. – Najsilniej to wykluczenie jest widoczne w środowiskach, które uważają, że naród opiera się na wspólnocie wartości – wyjaśnia prof. dr hab. Henryk Domański, socjolog z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN.
Jan Pośpieszalski

Dzisiaj ośmiesza się i dyskredytuje pojęcie narodu, Ojczyzny i patriotyzmu. Bycie "prawdziwym Polakiem" jest przejawem troski o kraj. Sprzeciwiam się ośmieszaniu tego pojęcia i nadawaniu mu najgorszego znaczenia. CZYTAJ WIĘCEJ

– Wojny ideologiczno-polityczne pojawiają się tam, gdzie przywołuje się pojęcie patriotyzmu i cywilizacji. Pojawiają się wtedy próby podziału na patriotów i nie patriotów, cywilizowanych, kulturalnych i niecywilizowanych, ciemnogród – potwierdza dr Jarosław Flis, politolog i socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
W opinii politologa u podstaw tego sporu leży przede wszystkim problem współczesnej tożsamości. – Większość osób buduje swoją tożsamość na zaprzeczaniu. Podkreślają, "kim nie są". To dotyczy obu stron sporu i po każdej stronie są osoby, które w ten sposób decydują, kogo należałoby wykluczyć. Ze wspólnoty wykluczamy inaczej myślących. I tak w Polsce mamy wykluczenie w imię poglądów religijnych, narodowych, a teraz w imię tolerancji – wyjaśnia dr Jarosław Flis.
Zdaniem prof. Domańskiego Polska w dziedzinie "narodowego wykluczania" nie jest prawdopodobnie wyjątkiem. – To postawa popularna dla społeczeństwa i państwa, w którym naród to wspólnota kulturowa, zjawisko historyczne, opierające się na wartościach i religii. Inaczej jest w społeczeństwie, które traktuje naród jako wspólnotę obywateli. Naród jako wspólnota obywateli jest postawą bardziej inkluzywną, a nie ekskluzywną, dlatego takie społeczeństwa są bardziej tolerancyjne – podkreśla prof. Henryk Domański i dodaje, że większa część Polaków nie definiuje narodu, jako wspólnoty obywateli.

Czytaj też: WOŚP jak Smoleńsk. Dlaczego Polska dzieli się zawsze na dwa?
Dlatego ci, którzy uznają, że rodzina to małżeństwo kobiety i mężczyzny, wszystkie próby poszerzenia tej definicji lub stworzenia nowej (obejmujące np. związki partnerskie, pary homoseksualne), uważają za nie do przyjęcia. Uznanie związku partnerskiego za równoważny z tradycyjnym małżeństwem to dla nich podważenie jednej z wartości, która leży u fundamentu państwa polskiego.

Rozliczanie przeszłości warunkiem rozwoju Polski
Tak samo jak u fundamentu leży również przeszłość i pamięć historyczna. – Bardzo ważny jest stosunek do PRL, do partii komunistycznej. O przeszłości i historii należy pamiętać. Ciągłość historyczna, przywoływanie i rozliczanie przeszłości dla osób definiujących w ten sposób naród jest warunkiem prawidłowego rozwoju Polski w przyszłości – zaznacza prof. Henryk Domański.
Udowodniła to historia sędziego Igora Tulei i jego matki, zlustrowanej przez Cezarego Gmyza. Czasem odmawiamy prawa do pełnienia funkcji publicznych, a więc bycia pełnoprawnym obywatelem tym, których przodkowie mają wątpliwą przeszłość.
Ponieważ postrzeganie narodu i zagadnienia, które ten naród definiują – Kościół, obyczaje, historia – budzą emocje, to dlatego ci, którzy w ten sposób definiują naród polski, odmawiają w nim udziału innym. Wykluczani są ludzie, którzy myślą inaczej – zaznacza prof. Domański.
Ponieważ każda ze wspólnot – Polacy, anty-Polacy, cywilizowani i ciemnogród, patrioci i zdrajcy – chce dominować, ciężko mówić o porozumieniu. – Skoro moje poglądy są normalne i racjonalne, to twoje nie. Ta postawa jest znana ludzkości nie od dziś. W związku z tym nie mamy co spodziewać się dramatycznego postępu. Miejmy tylko nadzieję, że nie będzie gorzej – podsumowuje dr Flis.