Prokuratura wciąż bada okoliczności wypadku w Krakowie. Teraz wyszło na jaw, że w pojeździe była jeszcze jedna osoba. Kolega Partyka Peretti nie uczestniczył w wypadku, gdyż zrezygnował z kontynuowania podróży.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Z ustaleń "Gazety Wyborczej" wynika jednak, że w pojeździe była jeszcze jedna osoba. Chodzi o znajomego Patryka, który miał podróżować razem z synem gwiazdy "Królowych życia". Ten jednak opuścił pojazd w Modlniczce, czyli wsi pod Krakowem.
Peretti wraz z pozostałymi pasażerami ruszyli dalej w trasę, jadąc w kierunku Wieliczki. Jak skończyła się podróż, wszyscy wiemy. Auto dachowało i rozbiło się w okolicy mostu Dębnickiego. Gdyby mężczyzna postanowił jednak kontynuować podróż ze znajomymi, mogłoby się to dla niego skończyć równie tragicznie.
Co więcej, śledczy wciąż pracują nad wyjaśnieniem wszelkich okoliczności zdarzenia. Jak ustaliła "Gazeta Wyborcza", prokuratura obecnie bada dwa scenariusze. Według pierwszego, do tragedii doszło ponieważ syn Sylwii Peretti nie zauważył prac remontowych na moście. Druga opcja zakłada, że 24-latek usiłował ominąć pieszego.
Bez względu na to, co było przyczyną, kierowca złamał całą masę przepisów ruchu drogowego. W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" prokurator Rafał Babiński powiedział o prędkości, z jaką poruszało się auto.
Syn Sylwii Peretti przynajmniej trzykrotnie przekroczył prędkość
– W tym miejscu (w okolicy mostu - red.) kierowcy mogą jeździć z maksymalną prędkością 40 km/godz. Wstępne oceny wskazują, że renault megane przynajmniej trzykrotnie przekroczyło dopuszczalną prędkość. A może nawet więcej – wyjaśnił.
Niestety, wciąż nie udało się ustalić tożsamości pieszego, który omal nie stracił życia w zderzeniu z najeżdżającym samochodem. Tuż po tym, jak mężczyzna zszedł z widoku kamer monitoringu, ślad po nim przepadł.
– Po obejrzeniu zdjęć wydaje mi się, że kierowca, który prowadził samochód, zwyczajnie przestraszył się pieszego. Bardzo gwałtownie zareagował, czyli uderzył w hamulec. Wtedy nastąpiła szybka utrata przyczepności. Przynajmniej tak to wyglądało, kiedy auto zaczęło sunąć bokiem – powiedział w rozmowie z naTemat kierowca rajdowy Krzysztof Hołowczyc.
Co więcej, śledczy wciąż czekają na pełne wyniki sekcji zwłok, jednak wstępne wnioski wskazują, że do śmierci wszystkich ofiar zdarzenia doprowadziły rozległe obrażenia wielonarządowe. Trwają jednak badania toksykologiczne, które wykażą, czy zmarły był pod wpływem alkoholu lub innych środków odurzających.