W przeciwieństwie do większości osób hejtujących "Zieloną granicę", poszedłem do kina i widziałem film Agnieszki Holland. Czy rzeczywiście reżyserka pluje w nim na polski mundur? Jest sporo mocnych scen, od których aż zaciskają nam się zęby i pięści, ale są też takie, które je równoważą. Trzeba by jednak oglądać ten film jednym okiem z wyłączonym dźwiękiem, by sądzić, że to atak wymierzony w Straż Graniczną i policję. To nie oni są tutaj najgorsi.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Zielona granica" to nagrodzony na festiwalu w Wenecji film fabularny (to wymaga podkreślenia, bo niektórzy traktują go jak dokument) Agnieszki Holland, który pokazuje kryzys na granicy polsko-białoruskiej z kilku perspektyw: uchodźców, straży granicznej i aktywistów.
Film wszedł do kin 22 września, ale już od dawna jest krytykowany przez polityków partii rządzącej i prawicę za to, że jest "antypolski" i szkaluje służby mundurowe.
Jak jest naprawdę? W tym tekście skupiam się na tym, jak zostały przedstawiona Straż Graniczna i policja. Ostrzegam, że będą w nim niewielkie spoilery, ale o większości scen mogliście już przeczytać w sieci, ponieważ wyciekły do mediów.
Autorzy tych tekstów i porównań nie widzieli filmu, bo nie mieli jak, skoro dopiero wszedł do kin, a na festiwalu w Wenecji nie było delegacji polityków Prawa i Sprawiedliwości. Wyciekły jednak fragmenty, po obejrzeniu których można odnieść wrażenie, że w Straży Granicznej służą psychopaci. Czy zmieniliby zdanie po pełnym seansie "Zielonej granicy"? Nie mam pojęcia, ale mądry widz zrozumie, kto jest tutaj głównym złym.
Okrutnych scen ze strażnikami w "Zielonej granicy" nie brakuje. Nie jest jednak aż tak jednostronnie
Scen podnoszących ciśnienie jest wiele. Np. jedna, która odbiła się szerokim echem w sieci, to ta z funkcjonariuszem, który uderza termosem o drzewo, by rozbić jego szklane wnętrze. Następnie rzuca imigrantowi, mówiąc "na zdrowie". Mężczyzna pije wodę z odłamkami szkła, po czym krzyczy z bólu i pluje prawdopodobnie krwią (słabo to widać, bo rzecz dzieje się w nocy).
W innej scenie widzimy, jak strażnicy przerzucają przez drut kolczasty ciężarną kobietę, co doprowadza ją do poronienia. O ile o "akcji" z termosem nie mogłem znaleźć żadnych informacji, o tyle ten drugi incydent był opisywany w mediach – w OKO.press była rozmowa z kobietą z Konga, która twierdziła, że w ten sposób straciła dziecko, a także wywiad z lekarką, która potwierdziła poronienie.
Rzecz jasna, znajdą się osoby, które nie będą wierzyć w te relacje. Jednak samo przedstawienie skandalicznej procedury push-back w praktyce (krótko mówiąc przymusowe wywózki lub wypychanie imigrantów za granicę) nie podlega już dyskusji, bo w tej sprawie interweniowały już m.in. sąd, RPO, Humans Right Watch i UNICEF. Do tego tematu jeszcze za chwilę wrócimy.
Z drugiej strony mamy strażnika, w którego wcielił się Tomasz Włosok, który spodziewa się dziecka. Jest jednym z głównych bohaterów filmu, dlatego jego historia w pewnym stopniu równoważy wcześniejsze epizody. Początkowo jego żona broni jego dobrego imienia, gdy psycholożka Julia grana przez Maję Ostaszewską krytykuje strażników (kupowali wódkę w sklepie swoją drogą), za to, co robią na granicy. Potem widzi filmiki z udziałem męża, jest tym przejęta i doradza, by przeszedł gdzie indziej.
On sam tłumaczy jej (i poniekąd sobie), że na tym polega służba. W czasie jednego z patroli razem z kolegą znajdują zwłoki - dochodzą do wniosku, że zostały podrzucone na naszą stronę przez Białorusinów, więc "oddają" je z powrotem. Tak po prostu kazał im robić ich zwierzchnik. Żeby im to ułatwić, na szkoleniu przekonywał, że uchodźcy "to nie są ludzie", ale "żywe pociski" używane w wojnie hybrydowej.
Jest jednak przez cały czas skonfliktowany wewnętrznie. Z czasem łamie się (zatem na jego przykładzie pokazany jest też dramat strażników wykonujących rozkazy), bo dociera do niego, że to, jak traktowani są ludzie na granicy, jest nie do przyjęcia. Narażając się na wyrzucenie ze służby, pokazuje ludzkie oblicze, nie ujawniając, że w kontrolowanej furgonetce ukrywają się imigranci.
W epilogu dotyczącym wybuchu wojny w Ukrainie on i inni strażnicy niczym dobrzy pasterze przeprowadzają uchodźców uciekających do naszego kraju przed armią Putina, co już dobitnie pokazuje, że jak chcemy, to potrafimy być mili dla innych. Choć też zdajemy sobie sprawę, że ten początkowy altruizm szybko zmienił się w hasła o zaprzestaniu "ukrainizacji" Polski, ale to już temat na inny film.
Dla białoruskich strażników Holland była bardziej bezlitosna. Polskim policjantom też się obrywa
Białoruscy strażnicy graniczni nie mają swojej jasnej strony (tamtejsi politycy najwidoczniej też nie obejrzeli filmu, bo i tak używają go do propagandy). Wschodni mundurowi pałują dziecko i jego dziadka, żądają od kobiety 50 euro za wodę, by po chwili okraść ją z całej gotówki i wylać zawartość butelki na jej oczach, biesiadują sobie przy ognisku z kiełbaskami tuż obok koczujących, pół-żywych uchodźców. Nawet polscy strażnicy uciekają przed nimi w popłochu, bo wiedzą, że tamci się nie patyczkują i potrafią otworzyć ogień.
W nagonce na film Holland mówi się przede wszystkim o Straży Granicznej, ale wątki policyjne też mogą zbulwersować widza. Julia dostaje dwustuzłotowy mandat za nic (ta scena akurat może nikogo nie zdziwić), innym razem nadgorliwy funkcjonariusz bierze ją za imigrantkę, bo sądził, że ma ciemniejszą karnację. To jednak pikuś przy tym, gdy zostaje zaciągnięta na komendę.
Była na terenie objętym stanem wyjątkowym i nie chciała się przyznać do pomagania uchodźcom, więc zostaje upokorzona – policjanci pod pretekstem rewizji osobistej każą jej się rozebrać do naga na oczach innych, a potem zamykają ją w areszcie. Tam jednak pomaga jej policjantka, która ją pociesza i dzwoni po prawnika.
W "Zielonej granicy" są pokazani ludzie walczący o życie swoje lub innych
Jak widać, z wyjątkiem Białorusinów, w "Zielonej granicy" są dobrzy i źli strażnicy oraz policjanci (wojsko raczej jest gdzieś tak na uboczu i nie ma swoich bohaterów pierwszo- i drugoplanowych). Podobnie jest też z innymi grupami – są ratownicy, którzy najpierw nie chcieli przyjechać do umierającej imigrantki, ale potem się ugięli, są też lekarze w szpitalu, którzy czule opiekują się pacjentką z Afganistanu.
Są polscy aktywiści (nie bez wad) i zwykli Polacy, którzy boją się pomagać, ale też i tacy, którzy np. przyjmują uchodźców pod dach lub dają po prostu pączka na ulicy, ale jest też i rolnik, który goni kombajnem uciekającą rodzinę z Syrii. Jest też jedna scena ze złymi uchodźcami zabierającymi wodę, która miała być dla wycieńczonych dzieci (nie byłyo jednak pokazane te większe szturmy na granicę). Ta dwoistość, a raczej spektrum ludzkiej natury, jest też odzwierciedlona w kolorystyce filmu. Wydaje się, że jest czarno-biały, ale ma też oczywiście odcienie szarości.
Wiadomo, że brutalne sceny uderzają mocniej niż te z empatią, bo negatywne emocje zawsze działają na nas mocniej – tak po prostu jesteśmy skonstruowani. Jednak czy nie było tak od zawsze, że w kinie, literaturze, komiksach, mieliśmy przedstawione różne postawy? Nie tylko w kontekście kryzysu humanitarnego.
Ileż to było filmów i seriali z szalonymi żołnierzami, ubekami z zasadami, dobrymi i złymi policjantami, aniołami śmierci w szpitalach, oprawcami w więzieniach i tak dalej. Mało kto uważa potem (nie wykluczam, że są osoby, które generalizują), że wszyscy są tacy. Wiemy, że chociażby w Straży Granicznej jest tak, jak wszędzie: trafiają się beznadziejne jednostki, a także i ludzie do rany przyłóż.
Nie zapominajmy, że to przecież film fabularny, inspirowany prawdziwą sytuacją (w sensie kryzysem migracyjnym, który trwa do dziś), relacjami świadków i może zasłyszanymi plotkami, ale opowiadający wymyśloną historię z fikcyjnymi bohaterami i z pewną wizją artystyczną.
Nie odniosłem wrażenia, że Agnieszka Holland chce nam wmówić, że cała Straż Graniczna to zło wcielone, ale za pomocą różnych scen pokazuje, co robią ludzie w sytuacjach dosłownie granicznych. Jedni nadużyją władzy, będą się pastwić i dobrze przy tym bawić, a inni będą mieć rozdarci, okażą serce lub będą się buntować.
"Zielona granica" przede wszystkim uderza w polityków, którzy wywołali takie skandaliczne sytuacje
Film nie powstałby, gdyby Łukaszenko nie wykorzystał imigrantów w swojej wojnie przeciwko Zachodowi, ale Unia Europejska i nasz rząd też nie są bez winy (a ostatnia afera wizowa to jeszcze bardziej potwierdza). Od lat stosowana jest procedura push-back (nie tylko w Polsce), a w lasach obok nas naprawdę umierali i umierają ludzie. To fakt, a nie tylko zmyślony scenariusz. Wiele osób uważa, że jednak to jedyna słuszna droga, bo najzwyczajniej w świecie nie wie, jak to wygląda od środka.
Tymczasem film pokazuje to przerzucanie przez granicę oczami obcokrajowców, którzy nieraz całymi rodzinami uciekali z reżimowych krajów z różnych powodów (np. przez ISIS), mieli paszporty, pieniądze i chcieli normalnie mieszkać i pracować w Europie, ale niestety trafili z deszczu pod rynnę.
Ukazanie piekła, które urządzili im politycy na granicy (naturalnie gdyby nie politycy w ich ojczyznach, nie musieliby migrować, ale to nie znaczy, że mamy być tak samo źli) to jedna z największych wartości tego filmu, bo pozwala nam spojrzeć na nich jak na ludzi, a nie jak na "pociski" czy terrorystów.
I dlatego cała narracja (i mowa nienawiści) PiS wokół "Zielonej granicy" skierowana została na służby mundurowe i ich obronę – żeby odwrócić uwagę od prawdziwego problemu, jakim są decyzje polityków (lub ich brak) i zniechęcić swoich wyborców do pójścia do kina, bo mogliby przypadkiem przejrzeć na oczy.
Ok, film jest momentami przerysowany i gra na emocjach (nie wspominając o kiczowatych momentach, ale to nie jest recenzja), natomiast dla osób, które śledziły wiadomości przez ostatnie dwa lata, nie będzie zbytnim zaskoczeniem. Chyba nikt też nie liczył, że zobaczymy uchodźców witanych na granicy chlebem i solą. To by dopiero była propaganda. Pod względem, że tak powiem, sprawiedliwości w ukazaniu obu stron medalu, porównałbym go do "Wołynia" Wojtka Smarzowskiego.
Agnieszka Holland nie podała rozwiązania problemu kryzysu migracyjnego, bo nie taka jest jej rola. Nie szkaluje też munduru bardziej niż inni reżyserzy (widziałem komentarze po seansie, że i tak za łagodnie przedstawiła całą sytuację), a postacie strażników są sposobem na wyrażenie przesłania. Co prawda nie widzimy w filmie samych polityków (choć niektórzy są wymieniani z nazwiska np. Zbigniew Ziobro i jest urywek przemówienia Andrzeja Dudy z Mariuszem Błaszczakiem w telewizji), ale za to czarno na białym pokazane są konsekwencje ich działań.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.