Policja we Wrocławiu "ma pecha". Funkcjonariusz nie hamował się po zatrzymaniu Maksymiliana F.
Policja we Wrocławiu "ma pecha". Funkcjonariusz nie hamował się po zatrzymaniu Maksymiliana F. Fot. Wojciech Stróżyk / Reporter / East News
Reklama.

Policjant o zatrzymaniu Maksymiliana F. "Pojawia się amok i mamy, co mamy"

Nie milkną echa po akcji policji w minioną sobotę, kiedy to poszukiwany mieszkaniec Wrocławia postrzelił dwóch mundurowych. Skąd zatrzymany miał broń? Jakim cudem siedząc w kajdankach zaatakował dwóch mundurowych?

W rozmowie z Dorotą Kuźnik wysoko postawiony funkcjonariusz z Dolnego Śląska wprost ocenił, co stało się przy zatrzymaniu Maksymiliana F.

– To był brak nadzoru policjantów nad zatrzymanym. Nieważne, kogo zatrzymujesz. Czy kogoś na dożywocie, czy na dozór policyjny. Nigdy nie wiadomo, jak kto się zachowa. Ludzie różnie reagują – mówi.

– Ja widziałem ludzi, którzy skakali z 3. piętra i łamali sobie kończyny, bo prowadzili samochód w stanie nietrzeźwości. Przecież za to grozi tylko prokuratura, dozór raz w tygodniu i jakieś śmieszne poręczenie majątkowe – dodaje, nawiązując do tego, że 44-letni F. po zatrzymaniu miał odbyć karę 6 miesięcy więzienia za oszustwa podatkowe.

– Tu też 6 miesięcy do odsiadki, a się pojawia amok i mamy co mamy. Dwóch ludzi skasował i będzie siedział dożywocie – zauważa.

"Teraz policja nie przyznaje się do niczego. Nigdy"

Tragiczna w skutkach strzelanina (obaj policjanci zmarli w szpitalu) to niestety kolejna głośna historia z udziałem wrocławskich policjantów. Media pisały o m.in. o śmierciach zatrzymanych na komendzie, w tym najgłośniejszej – Igora Stachowiaka.

Nasz rozmówca przypomina, że choć tasery, którymi był rażony tragicznie zmarły mężczyzna, nagrywały przebieg zdarzenia, tamtejszy komendant stwierdził, że nie widział zarejestrowanego przez nie materiału.

– Komendant kłamał, że nie widział nagrania. W każdej jednostce jest specjalna osoba odpowiedziała za tasery. Tam wszystko można sprawdzić. Oni musieli obejrzeć te filmy, zanim wysłali je do prokuratury – ocenia.

Funkcjonariusz przypomina, że w 2016 roku Prawo i Sprawiedliwość znowelizowało ustawę o służbie cywilnej, przez co doszło do zlikwidowania konkursów na komendantów. Te stanowiska obsadza się "uznaniowo".

– Kiedyś trzeba było zdać test, odpowiedzieć na szereg pytań, wykazać koncepcję na pracę, stanąć przed komisją i dopiero usłyszeć, czy ktoś się nadaje. Trzeba było przejść postępowanie kwalifikacyjne – zauważa.

– Teraz komendant wskazuje sobie: ja chcę tego. Teraz policja nie przyznaje się do niczego. Nigdy. Dopóki ktoś z TVN-u czy innego medium się nie zainteresuje, to wszystko będą zamiatać pod dywan – dodaje.

"Do Wrocławia nikt nie chce iść. Ludzie się boją"

Komentując sytuację w policji, rozmówca Doroty Kuźnik stwierdza, że wrocławski garnizon ma wyjątkowego "pecha" w porównaniu z pozostałymi jednostkami: – Mają pecha, że tu giną ludzie.

– Do Wrocławia nikt nie chce iść (do pracy – red.). Ludzie się boją. Wrocław jest ciężki i nikt nad tym nie panuje. To wszystko jest rozpuszczone, ludzie robią, co chcą. To duży garnizon. Tu się zdarzają mocniejsze rzeczy – dodaje.

Według funkcjonariusza przed nową władzą stoją ciężkie wyzwania. – Nie ma policji. To, co tam zostało... Nie wiem, co zrobi teraz PO. Tam trzeba wyrzucić wszystkich, a skąd wziąć nowych? Wszystko po układach, znajomości. Brak szkoleń, brak czegokolwiek – podsumowuje.