Młodzi walczą, żeby znaleźć jakiekolwiek mieszkanie na wynajem w przystępnej cenie. Problemem jest nie tylko koszt, ale także nastawienie właściciela. Metodą prób i błędów mierzą się z sytuacjami wołającymi o pomstę do nieba. "Usłyszałem 'to mieszkaj pod mostem c**lu pie****ony'", "Chciał 1000 zł z kaucji, na poczet szukania nowego lokatora", "Krzyczała, że ją okradłem, że zawiadomi policję i prokuraturę" – mówią w rozmowie z naTemat.
Reklama.
Reklama.
"To mieszkaj pod mostem, c**lu"
– Nie zarabiam jakoś bardzo źle. Jeszcze biorąc pod uwagę mój wiek, mogę uznać, że jestem nawet zadowolony ze swoich zarobków – mówi mi 23-letni Adam wynajmujący mieszkanie na warszawskim Mokotowie.
Adam dotychczas samodzielnie utrzymywał małą kawalerkę. Płacił 2,5 tys. zł, ale właściciel po roku podniósł cenę do 3,5 tys. zł.
– Nie wiem, czy ktokolwiek w moim wieku może sobie na to pozwolić. To więcej niż połowa mojej wypłaty. Próbowałem jeszcze zejść z ceny, ale usłyszałem, że takie są ceny rynkowe i dyskusja się skończyła – dodał.
23-latek łączy studia z pracą. Jego rodzice pochodzą z niewielkiej miejscowości w południowej Polsce. Nie są w stanie aż tak wesprzeć go finansowo. – No więc zaczęło się szukanie kawalerki do wspólnego wynajmu albo przynajmniej pokoju – mówi.
I kontynuuje: – W końcu się udało. Małe mieszkanko, ale 2,8 tys. zł ze wszystkim. Już nawet nie patrzyłem na wystrój, lokalizację, czy standard. Po prostu chciałem jakoś przetrwać, mieć dach nad głową.
Adam od razu napisał z pytaniem o możliwość obejrzenia kawalerki. Nie spodziewał się, że już na tym etapie właściciel mieszkania zażąda kaucji.
– Facet powiedział mi, że nie będzie go na miejscu, tylko że mieszkanie pokaże mi kolega. Z tego tytułu poprosił o 150 zł blikiem, które rzekomo miałyby być mi zwrócone po skończeniu oglądania. Powód? Powiedział, że kiedyś "Ukraińcy mu jakieś szkody wyrządzili" – opowiada.
– Przyzwyczaiłem się do różnych krzywych akcji, więc po prostu spokojnie podziękowałem. Powiedziałem, że w takim razie nie jestem zainteresowany. Usłyszałem w odpowiedzi "to mieszkaj pod mostem c**lu pie****ony". Potem rzucił słuchawką – przytoczył.
Koniec końców młodzi wchodzący w dorosłość próbują radzić sobie na własną rękę i kombinują, jak znaleźć "swoje" kilka metrów kwadratowych. Jedną z tych osób jest 22-letnia Marta.
"Za malutką klitkę 3 tys. zł plus kaucja. Miałam informować, że ktoś u mnie nocuje"
– Generalnie byłam w bardzo trudnym momencie życia – zaczyna opowiadać, gdy pytam o doświadczenia z landlordami. – Rozstałam się z chłopakiem i musiałam szukać mieszkania na już. Szukałam mieszkania na OLX i zobaczyłam ofertę malutkiej kawalerki na Woli – dodaje.
Opłaty? Dość wysokie. – Za malutką klitkę na 28 metrów kwadratowych chcieli prawie 3000 zł, a do tego kaucję. Ta kaucja nie byłaby zwrotna od razu. 500 zł doszłoby do mnie dwa miesiące po zdaniu mieszkania na wypadek, gdyby coś zniszczyło się po czasie – tłumaczy.
– Wymagali ode mnie obywatelstwa polskiego i zatrudnienia na umowę o pracę. Gdy dostałam umowę, zobaczyłam, że na samym końcu jest zapis o informowaniu każdorazowo właściciela, że ktoś u mnie będzie nocował. A jeśli tego nie zrobię, to kara finansowa – opowiada.
Na szczęście wszystko odbyło się na etapie oglądania mieszkania. Dlatego Marta mogła zrezygnować z dziwnych warunków. W przypadku 27-letniej Ani jednak problemy zaczęły się już przy rozwiązywaniu umowy.
"Szanowny pan landlord chciał 1000 zł z kaucji, na poczet szukania nowego lokatora"
– Szanowny pan landlord z warszawskiego Ursynowa powiedział mi, że musi potrącić 1000 zł z kaucji. Nic takiego w umowie nie było – mówi. Dopytuję, co w takim razie uszkodziła. – Nic. To 1000 zł miało być na "poczet szukania nowego lokatora" – dodaje.
– Od razu powiedziałam, że chyba sobie jaja robi. On tłumaczył, że to przecież zajmie jego czas, a czas to pieniądz. Do samego stanu mieszkania nie miał co się przyczepiać – opowiada.
Ani udało się odzyskać pieniądze, ale poszło na noże. – Powiedziałam mu, że nie oddam mu kluczy, nie wyprowadzę się, nie będę mu płacić za to mieszkanie i zobaczymy, co wtedy zrobi. No i w końcu przelał mi te pieniądze – podsumowuje.
27-latka odzyskała nie tylko wspomniane 1000 zł, ale i całą kaucję.
"Wydzwaniał po kilka razy z rzędu w losowych momentach"
25-letni Bartek też spotkał się z zaskakującą postawą landlorda już przy rozwiązywaniu umowy. – W starych jak świat drzwiach zniszczyła się klamka. Po prostu nagle nie dało się wejść do domu. Ślusarz musiał rozwalać wszystko wiertarką. Musiałem się wykłócać, żeby właściciel pokrył przynajmniej część kosztów – dodaje.
Pomimo konfliktu o zwrot środków za ślusarza 25-latek zaoferował, że pomoże przy znalezieniu nowego lokatora. Umawiał się z właścicielem na oprowadzanie zainteresowanych najmem po mieszkaniu. Tu też pojawiały się problemy.
– Landlord wydzwaniał w losowych momentach po kilka razy z rzędu, żeby zapytać, czy za chwilę ktoś może przyjść oglądać kawalerkę. Może nawet przymknąłbym na to oko, gdyby takie akcje nie miały miejsca w nocy, po godzinie 22 – opisuje.
W końcu udało się znaleźć następcę. – Zabrałem meble, które należały do mnie, ogarnąłem po sobie, ale mieszkanie wciąż nie było w dobrym stanie. To była stara, mała i zakurzona kawalerka. Wymagała generalnego odświeżenia – mówi.
– Pralka chodziła na spacery po całej kuchni, podłoga była porysowana, niektóre meble uszkodzone z racji swojego wieku. A właściciel na już chciał wprowadzać na moje miejsce nowego lokatora. Zwróciłem mu uwagę, że może wypadałoby przynajmniej to chociaż trochę ogarnąć. Usłyszałem, że "nie ma potrzeby, ogarną sobie sami" – przytacza.
"Sąsiad zalewał nas gorącą wodą. Właściciel uznał, że to nie jego sprawa"
Kaucja to jedno, ale branie odpowiedzialności za szkody, które nie wynikają z zaniedbań lokatora, to drugie. 21-letnia Aleksandra razem z przyjaciółką wynajmowały mieszkanie na warszawskiej Ochocie.
– Mieszkanie nie było fajne, ale przynajmniej właścicielowi niespecjalnie zależało na podnoszeniu ceny za wynajem. Ale też niespecjalnie interesowało go, w jakim stanie jest sprzęt i meble. Po miesiącu od naszego wprowadzenia się tam zaczęła przeciekać nam toaleta – mówi.
– Z sedesu lało się tak, że wodę zbierałyśmy szufelką. Zadzwoniłam do niego, zgłosiłam sytuację i poprosiłam, żeby pomógł nam to ogarnąć, bo my przecież nawet nie miałyśmy jak tego zniszczyć. A on zapytał, "a z jakiej racji ja mam wam to ogarniać?" – przytacza.
W końcu Ola zaczęła się wykłócać i przedstawiać konkretne zapisy z umowy najmu. – On tylko powtarzał, że "nie, nie, nie, no tak nie może być". W końcu wybłagałyśmy go, żeby pokrył przynajmniej połowę ceny naprawy – opisuje.
To nie koniec rewelacji. – Po kilku miesiącach w sierpniu sąsiad nas regularnie zalewał i to gorącą wodą. Mieliśmy istną saunę. A co powiedział właściciel? Że on nam nie pomoże, bo nie ma czasu się tym zajmować. Są wakacje, on na urlopie, "radźcie se" – mówi.
Dlaczego 21-latka nie zrezygnowała z wynajmu? – A dokąd miałam iść? Ceny są ogromne, a my z przyjaciółką nie mamy nawet jak zarabiać dobrych pieniędzy, bo jesteśmy po prostu za młode. Nie mamy takiego doświadczenia zawodowego ani oszczędności – tłumaczy.
"Krzyczała, że ją okradłem, że zawiadomi policję i prokuraturę"
24-letni Marek wynajmował mieszkanie na warszawskiej Pradze. Kawalerka była przestronna, ale stara i mocno zniszczona. – Uczciwie przyznaję, że nie rozmawiałem z właścicielką mieszkania o żadnym odświeżaniu domu. Chciałem po prostu mieć dach nad głową i święty spokój – mówi.
Relacje z właścicielką układały się poprawnie, bo oboje nie wchodzili sobie na głowę. – Ona po prostu chciała mieć kogoś, kto będzie tam siedział i płacił – opisuje. W tym układzie Marek żył przez 3 lata.
W końcu do konfliktu doszło przy rozmowie o zwrocie kaucji. – Właścicielka po prostu weszła do domu i na starcie powiedziała, że nie zwróci mi żadnych pieniędzy. Powiedziała to, zanim w ogóle zobaczyła, w jakim stanie zdaję kawalerkę – dodaje.
Dyskusja przebiegała podobnie jak w przypadku pozostałych rozmówców. – Po prostu powiedziała, że musi odświeżyć mieszkanie, a na argument, że wszystkie uszkodzenia powstały przed moim wynajmem, nie reagowała. W końcu odpuściłem, bo siłą jej tej kasy przecież bym nie wyszarpał – tłumaczy.
Mieszkanie zdane, pieniądze przepadły. I tu ta historia by się skończyła, gdyby nie telefon, który odebrał następnego dnia.
– Nagle usłyszałem tekst: "Panie Marku, kupujemy właśnie nowe firanki, stoimy przy kasie, prosimy jeszcze dosłać 180 zł". Zdążyłem tylko powiedzieć, że nie rozumiem, o co chodzi. Usłyszałem, że zaraz dostanę zdjęcie paragonu i proszą o natychmiastowy przelew. I rozłączyła się – opisuje.
24-latek tłumaczy, że nie ma pojęcia, dlaczego akurat firanki i skąd wzięła się dziwna prośba, skoro właścicielka i tak zatrzymała sobie kaucję. Chłopak postanowił zablokować numer, ale to nie pomogło.
– Ta kobieta zadzwoniła kilka razy do mojej przyjaciółki, która wynajmowała to mieszkanie przede mną. Krzyczała, że ją okradłem, że zawiadomi policję i prokuraturę. Gdy ona nie pomogła, zadzwoniła do jej matki. Ten szturm telefoniczny ciągnął się przez dwa dni, aż w końcu sama się uspokoiła – podsumowuje.