Wywiad Grzegorza Sroczyńskiego z Małgorzatą Terlikowską wywołał nie tylko lawinę komentarzy w internecie, ale także gorący spór między autorem rozmowy a Agnieszką Kublik, publicystką "Gazety Wyborczej". Choć redakcje mają jasno określoną linię, często tworzą je ludzie o różnych poglądach. Tak jest i w "Wyborczej", i w "Wydarzeniach" Polsatu i w "Faktach" TVN.
Internetowe strony "Gazety Wyborczej" rozpalił spór o wywiad z Małgorzatą Terlikowską. Ale autor wywiadu, Grzegorz Sroczyński nie musi bronić siebie i swojej rozmówczyni przed atakami ze strony "Rzeczpospolitej" czy "Krytyki Politycznej", ale przed felietonami swojej redakcyjnej koleżanki Agnieszki Kublik.
Dziennikarka zarzuciła w nim, że Małgorzata Terlikowska to "ofiara swojego męża", jest nieszczęśliwa i przygnębiona, bo mąż narzuca jej swoją wolę. W obronie swojej rozmówczyni stanął Grzegorz Sroczyński, który stwierdził, że Terlikowska ma swoje poglądy i nie potrzebuje męża, by za nią myślał. Ocenił, że żona naczelnego "Frondy" doskonale wie, czego chce i jest w stanie swoje zdanie obronić.
Na odpowiedź Kublik nie trzeba było długo czekać. Dziennikarka napisała, że o Terlikowskiej wie tylko tyle, ile wszyscy czytelnicy wywiadu. A na jego podstawie nie można stwierdzić, czy takie życie Terlikowską uszczęśliwia. Kolejnej odpowiedzi Sroczyńskiego już nie było, ale swoją opinię wyraził Wojciech Orliński. Deklaruje, że jest po stronie Kublik, bo jeśli jedna osoba jest przywiązana do domu, to nie może być szczęśliwa
Jednak to nie jedyna wymiana poglądów, w której bierze udział Orliński. Poglądy lewicującego dziennikarza, są na przeciwległym biegunie wobec tego, co w tej samej gazecie pisze Witold Gadomski. Pierwszy to szef związku zawodowego w Agorze, drugi współzałożyciel Kongresu Liberalno-Demokratycznego i biograf prof. Leszka Balcerowicza.
Można tylko wyobrazić sobie spory, jakie mogliby prowadzić nie tylko na łamach swojej gazety, ale i w redakcji. – Pracujemy w różnych miejscach, więc nie spotykam się za często z Wojciechem Orlińskim. Ja publikuję swoje teksty, on swoje – mówi Witold Gadomski. – Wydaje mi się jednak, że utrzymuję prawidłowe relacje z wszystkim członkami mojej redakcji. To ogromny plus "Gazety Wyborczej", że możemy się między sobą różnić, ale nadal ze sobą pracować. Czasami zdarza mi się napisać tekst polemizujący z artykułem kogoś z mojej gazety, ale to bardzo delikatna kwestia – zaznacza publicysta.
Przestrzega przed nadmiernym ciągnięciem sporów między członkami tej samej redakcji. – Trzeba uważać, żeby gazeta nie stała się tablicą ogłoszeniową, która zajmuje się wyłącznie sporami między członkami swojej redakcji. Poza tym spierając się z koleżanką czy kolegą trzeba być znacznie bardziej ostrożnym niż polemizując z kimś z innej redakcji. Nie można sobie pozwolić na tak złośliwy i ostry język, trzeba być do bólu merytorycznym – wskazuje Gadomski.
Przyznaje jednak, że dziś jest znacznie mniej miejsca na pluralizm i różnice światopoglądowe w redakcjach. – W ciągu 10 lat media stają się coraz bardziej spójne, jednolite. Całe szczęście "Wyborcza" zawsze była dość szeroka jeśli chodzi o poglądy, jednak gdzie indziej tak nie jest. Jednak ostatnich latach coś złego stało się z dziennikarzami. Jeszcze kiedyś było normalne, że przechodziło się z redakcji do redakcji. Nawet jeśli się różniliśmy, utrzymywaliśmy przyjaźnie. Dziś nie do wyobrażenia jest, żeby ktoś przeszedł z "Newsweeka" do "Do Rzeczy" lub odwrotnie. Proszę sobie przypomnieć, że kiedyś Jacek Żakowski i Bronisław Wildstein pracowali razem w "Życiu Warszawy", a ten drugi zastanawiał się nad przejściem do "Gazety Wyborczej". Dziś to chyba niemożliwe – ocenia Witold Gadomski.
Dzięki wymianie zdań, a nawet sporom, dziennikarze mogą lepiej wykonywać swoją pracę. Konstruktywna krytyka ze strony koleżanek i kolegów mobilizuje ich do pracy. – Jestem za tym, by oddawać cesarzowi, co cesarskie. W każdej redakcji są ludzie, którzy na jednych rzeczach znają się doskonale, są ekspertami, a inne tematy zostawiają swoim koleżankom i kolegom. I świetnie, jestem za specjalizacją, ale nie ma ona nic wspólnego z poglądami. Materiały są tworzone w oparciu o wiedzę, talent, kontakty i pomysłowość dziennikarza, a nie jego spojrzenie na ten czy inny temat – opisuje Beata Tadla z "Wiadomości" TVP1.
Według dziennikarki podstawą pracy jest uczciwość wobec widzów lub czytelników. – Skład redakcji to soczewka społeczeństwa. Jesteśmy zróżnicowani, jak wszędzie. Każdy ma swoją opinię na konkretne sprawy. Ale myślę, że to dobrze wpływa na naszą pracę, bo dzięki temu mamy szersze spojrzenie, nie zamykamy się w wąskich poglądach, mamy otwarte głowy, a materiały tylko na tym zyskują. Wiedza, że świat składa się z różnych punktów widzenia to wielki plus. Gdyby redakcja była złożona z ludzi o jednolitym światopoglądzie, trudno byłoby mówić o obiektywizmie. Są zespoły o ściśle określonym profilu. Uczciwe wobec odbiorcy jest jednak jego ujawnienie. Nie ma nic złego w pozycjonowaniu się, ale wtedy trzeba o tym jasno powiedzieć – zauważa dziennikarka.
Zapewnia, że poglądy dziennikarzy nie mają wpływu na ich pracę. – Każdy materiał to finalny efekt pracy całej redakcji, która zna wartość pracy zespołowej, wypadkowa umiejętności, ale też wynik dyskusji. Jeśli ktoś ma wątpliwości, co do któregoś z wątków poruszonych w materiale, czy sposobu jego przedstawienia, to zawsze jest możliwość przedyskutowania tego – zapewnia Beata Tadla.
Czasami w jednej redakcji pracują ludzie z zupełnie przeciwstawnymi poglądami. Doskonale widać to w "Wydarzeniach" Telewizji Polsat. Jednego dnia główne wydanie programu prowadzi Dorota Gawryluk, która nie boi się prezentować swoich konserwatywnych poglądów na sprawy światopoglądowe. Dziennikarka wywołała głośną dyskusję felietonem w tygodniku "Idziemy", gdzie nazwała in vitro "młotem na prawicowe czarownice". Jednak już kolejnego dnia włączając Polsat możemy oglądać Jarosława Gugałę, którego poglądy kilkakrotnie dały swój wyraz podczas prowadzonych przez niego rozmów. Głośne kłótnie z Joachimem Brudzińskim czy Adamem Hofmanem były długo komentowane.
Wydawałoby się, że redakcja "Faktów" jest jednolita światopoglądowo. Nic bardziej mylnego. W posądzanej o sympatyzowanie z PO redakcji ważne miejsce w gronie reporterów politycznych zajmuje Krzysztof Skórzyński. – Krzysiu to wyznawca Kaczyńskiego i IV RP – opowiada wieloletni pracownik kilku stacji telewizyjnych. – Jest bardzo prawicowy, nie przepada za Tuskiem, a mimo to pracuje w "Faktach" – dodaje.
Zresztą liberalny TVN to miejsce pracy takich dziennikarek jak Brygida Grysiak czy Anna Kalczyńska. Pierwsza z nich na stronach działu Opinie w "Rzeczpospolitej" krytykowała wprowadzenie dofinansowania in vitro. Druga prowadzi ożywione dysputy na Twitterze. – Pracuję w telewizji informacyjnej, więc nie ma tam zbyt wiele miejsca na reprezentowanie własnych poglądów. Dlatego swoje poglądy prezentuję na Twitterze – przyznaje w rozmowie z naTemat.
Dlatego choć w czasach ostrej medialnej walki redakcje wydają się monolitami, tak nie jest. Jest w nich sporo miejsca na spory, na wymianę poglądów a nawet na kłótnię. Jednak jest ona możliwa tylko wtedy, gdy nie przekracza progów redakcji i nie narusza spójnego wizerunku medium. Jednak dziś jest o to coraz trudniej.