Ma niespełna 40 lat i wkrótce może zostać jedną z najbardziej wpływowych osób na świecie – Donald Trump wyjawił, że do Białego Domu chce powrócić z J. D. Vancem w roli wiceprezydenta. Niby pucułowaty brodacz na takiego nie wygląda, ale jest dziś politycznym zawodnikiem wagi ciężkiej i może odmienić losy nie tylko Ameryki, ale i całego świata. – Jeśli tandem Trump-Vance wygra, największym mocarstwem będą rządzić izolacjoniści – ostrzega w rozmowie z naTemat.pl świetnie znający amerykańską politykę poseł Marcin Bosacki.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Donald Trump od początku sugerował, że ogłoszenie nazwiska człowieka, którego chce uczynić wiceprezydentem, to będzie coś dużego. I tym razem nie kłamał. W Polsce J. D. Vance na pierwszy rzut oka może uchodzić za postać anonimową, ale w Stanach Zjednoczonych to od lat jedno z najgorętszych nazwisk na styku biznesu, mediów i polityki.
Kim jest J. D. Vance? Maluch wychowany przez "Mamaw" trafił na Kapitol
A chyba i nad Wisłą wystarczy wyjaśnić, że kandydat Republikanów na wiceprezydenta to autor hitowej "Elegii dla bidoków"(org. "Hillbilly Elegy: A Memoir of a Family and Culture in Crisis"). Czyli książki, która kilka przez lata utrzymywała się na liście bestsellerów "The New York Times", a później doczekała się ekranizacji – zadania tego podjął się Netflix.
W tej historii J. D. Vance opisał swoje trudne, naznaczone biedą, przemocą i narkomanią matki dzieciństwo spędzone w małym miasteczku z tzw. Pasa Rdzy – niegdyś amerykańskiego centrum przemysłu ciężkiego (w czasach świetności mówiono o "Stalowym Pasie"), które popadło w ruinę. Film na podstawie książki wyreżyserował Ron Howard, a Glenn Close odtwarzała postać tak ważnej w życiu J. D. "Mamaw".
Choć recenzje zarówno środowiska literackiego, jak i krytyków filmowych dla "Elegii dla bidoków" nie były zbyt dobre, media mainstreamowe zachwycały się J. D. Vancem jako tym, kto "najlepiej pomaga zrozumieć sukces Trumpa". Stał się on etatowym komentatorem CNN, a redakcja "NYT" chętnie przedstawiała go jako głos amerykańskiej prawicy.
Na początku kariery chłopak urodzony jako James Donald Bowman (po kolejnym trudnym związku swojej matki nosił jeszcze nazwisko James Hamel, aby finalnie zdecydować o przyjęciu nazwiska dziadków) niespecjalnie cieszył się za to względami mediów otwarcie sympatyzujących z Donaldem Trumpem, bo... oznajmił, że nie jest jego zwolennikiem i krytykował bogacza w wielu kwestiach.
Ba, w wyborach prezydenckich w 2016 roku Vance nie oddał głosu na kandydata Republikanów, a niezależnego Evana McMullina. "Walczę między myślą, że Trump to cyniczny dupek jak Nixon, który nie byłby taki zły (i mógłby nawet okazać się przydatny), a tym, że jest amerykańskim Hitlerem" – napisał do jednego z przyjaciół kilka miesięcy przed głosowaniem.
Sprawy pozmieniały się jednak w czasie pierwszej kadencji Trumpa, a szczególnie po przejęciu władzy przez Joe Bidena. J. D. Vance stał się wielkim orędownikiem "zmiany", a łącząc to populistyczne hasło z wyczuciem nastrojów biednych białych wyborców i trumpowskim poparciem w 2023 roku z sukcesem zdobył mandat senatora z Ohio.
"Elegii dla bidoków" to nie wszystko. Tak Vance zrobił wielką karierę
Jak Vance dotarł z biednego osiedla na Kapitol? Jego trudne dzieciństwo opisuje wspomniana już "Elegia..." i to paradoksalnie najlepiej znany fragment życiorysu prawdopodobnego wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. A co było dalej?
Po ukończeniu prowincjonalnej Middletown High School w 2003 roku Vance zaciągnął się do Korpusu Piechoty Morskiej, aby po dwóch latach trafić do Iraku. Na weteranach irackiej misji przebieg jego służby jakiegoś specjalnego wrażenia jednak nie robi. J. D. Vance pracował w sekcji "public affairs" i na wojnie spędził jedynie pół roku.
Ale ten krótki czas miał zdefiniować jego poglądy i nadać życiu poczucie jakiegoś celu. Po zrzuceniu munduru ukończył on w 2009 roku Ohio State University, uzyskując tytuł licencjata nauk politycznych i filozofii. Potem przeniósł się do prestiżowej uczelni Yale Law School, gdzie obronił się w 2013 roku.
Karierę prawniczą rozpoczął w biurze senatora Johna Cornyna, potem jako aplikant sędziego Davida Bunninga z Kentucky, po czym ruszył z prywatną praktyką w kancelarii prawnej Sidley Austin.
W burzliwym roku 2016 Vance nie tylko opublikował swój bestseller i zdradził pierwsze ambicje polityczne, ale też wszedł w wielki biznes. Przeprowadził się do San Francisco, aby tam inwestować w kapitał podwyższonego ryzyka w branży technologicznej. I nadal być "ulubionym białasem" napędzających jego popularność mediów liberalnych.
Wraz z formalnie już zgłoszonymi ambicjami politycznymi i rozpoczętym w 2021 roku bojem o fotel senatora J. D. Vance zaczął zdradzać przekonania coraz bardziej kontrowersyjne, ale bardzo atrakcyjne w oczach MAGA (środowiska, które uczyniło sobie credo z hasła "Make America Great Again").
Jakie poglądy ma J. D. Vance? Co najmniej "kontrowersyjne"...
Od dawna było wiadomo, że to denialista zmian klimatycznych, zwolennik odwrócenia wszelkich zmian nadających równe prawa osobom LGBT+, zaostrzenia zakazu dokonywania zabiegów przerywania ciąży, odstąpienia od aktywizacji zawodowej matek, marginalizacji ludzi bezdzietnych itd. Z czasem dowiedzieliśmy się jednak, że Vance'a i Trumpa łączą też poglądy, które w Europie nazwalibyśmy proputinowskimi.
Gdy wiadomo było, że wojna wisi w powietrzu, bo Rosja koncentrowała już na granicy z Ukrainą setki tysięcy żołnierzy, J. D. Vance w rozmowie ze Stevem Bannonem (dawnym doradcą Trumpa) publicznie oznajmił: "Muszę być z tobą szczery, tak naprawdę nie obchodzi mnie, co się stanie z Ukrainą".
I zdania nie zmienił nawet po tym, gdy Rosjanie zaczęli mordować, gwałcić i rabować, a przyzwoici ludzie z całego świata wreszcie powiedzieli Putinowi "dość". Jako senator J. D. Vance uparcie krytykuje amerykańską pomoc dla Ukrainy. Kiedy na początku 2024 roku byliśmy świadkami republikańskiej obstrukcji w sprawie zgody na nowy pakiet pomocowy dla Kijowa, Vence był wśród tych, którzy głosowali po myśli Moskwy.
Potem w długim tekście opublikowanym – a jakże – na łamach "NYT" senator oznajmił, że Ukrainie można by pomóc, ale tylko w przypadku, gdy Wołodymyr Zełenski porzuci nadzieję na odzyskanie linii granicznej z 1991 roku.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Marcin Bosacki dla naTemat.pl: Nominacja dla J. D. Vance'a to zapowiedź izolacjonistycznej polityki USA
Jakim komunikatem dla Europy, a przede wszystkim Polski jest więc decyzja Donalda Trumpa w sprawie J. D. Vance'a? O tym w rozmowie z naTemat.pl mówi Marcin Bosacki – dziś poseł, a wcześniej senator, ambasador RP w Kanadzie i wieloletni korespondent polskich mediów ze Stanów Zjednoczonych.
– Ta nominacja dowodzi, że Donald Trump już nie będzie oglądał się na bardziej umiarkowane skrzydło Partii Republikańskiej, a chce wygrać twardym, radykalno-nacjonalistycznym elektoratem. J. D. Vance jest przedstawicielem tego dominującego dziś skrzydła MAGA. Nie sprawdziły się więc przewidywania wielu komentatorów, że Trump postawi na kogoś bardziej umiarkowanego – zauważa nasz rozmówca.
Poseł Bosacki przyznaje, że współcześni Republikanie to już nie jest ta sama partia, którą w Polsce kojarzymy z czasów Ronalda Reagana, czy obu Bushów.
– GOP stała się formacją izolacjonistyczną, co wypowiedzi Vance'a o Ukrainie tylko potwierdzają. Kandydat na wiceprezydenta USA potwierdza opinię Trumpa, że Waszyngton powinna obchodzić głównie szczelność granicy z Meksykiem i być może rywalizacja z Chinami, ale to tyle – mówi ekspert.
– Jeśli tandem Trump-Vance wygra – a obecnie wszystko wskazuje na to, że tak będzie – w Europie będziemy musieli zrozumieć, że największym światowym mocarstwem będą rządzić izolacjoniści – ostrzega Marcin Bosacki.
Rozmówca naTemat.pl radzi porzucić nadzieję, że republikańscy liderzy jedno mówią w kampanii wyborczej, a drugie w sprawie wojny w Ukrainie, czy przyszłości NATO będą robili już po wejściu do Białego Domu.
– Uważam, że oni prezentują swoje prawdziwe poglądy i plany. Niechęć Donalda Trumpa do Europy i samej Ukrainy ma niestety osobiste podłoże. On ma za złe Ukraińcom, że współpracowali z synem Joe Bidena i nie przekazali do USA materiałów mających rzekomo Huntera Bidena kompromitować – stwierdza dyplomata.
Zdaniem Bosackiego, europejscy przywódcy powinni pamiętać także o jednej kluczowej cesze Trumpa: – On generalnie nie lubi "miękkiej polityki", jaką uważa, że uprawiamy w Unii Europejskiej. Wszyscy ludzie, którzy blisko z nim współpracowali, potwierdzają, iż Trump najlepiej czuje się w świecie dyktatorów, z którymi może ścierać się niczym w biznesie.
– Nie zamierzam jakoś demonizować Donalda Trumpa, tylko alarmuję, że w naszych ocenach rozwoju polityki światowej na najbliższe miesiące i lata nie możemy się oszukiwać. Musimy wziąć pod uwagę to, jacy Trump i Vance rzeczywiście są – podkreśla poseł.
Republikanie zaczeli żyć przekonaniem, że może i Ameryka jest mocarstwem, ale tak naprawdę na tej mocarstwowości globalnej niewiele nie zyskała. Mówią więc: "musimy zająć swoimi sprawami, swoją gospodarką, swoimi problemami z imigracją". To jest nurt polityczny w myśleniu o świecie i roli Ameryki, który zawsze istniał, ale teraz naprawdę w GOP dominuje.