Wade Wilson jest tylko mocny w gębie – żaden z niego Zbawiciel Marvela, którym tak bardzo starał się być. Niemniej oglądając "Deadpoola & Wolverine'a", śmiechu będzie co niemiara. Czasem Shawn Levy i Ryan Reynolds serwują widzowi mądre żarty, ale przez większość czasu rzucają w niego płatami zgniłego mięsa i głupimi tekstami rodem z Twittera, co o dziwo można puścić płazem (w końcu to seria o największym komiksowym edgelordzie w historii). Marvel Cinematic Universe wreszcie doczekało się najbrutalniejszego i zarazem najwulgarniejszego meta-filmu w swoim bogatym portfolio. I Wolverine'a w MCU!
Ocena redakcji:
3/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Recenzja filmu "Deadpool & Wolverine" Shawna Levy'ego nie zawiera spoilerów.
Disney, który sprawuje pieczę nad nieco zagubionym po "Końcu gry" Marvel Cinematic Universe, wchłonął 21st Century Fox, co otworzyło Wade'owi Wilsonowi furtkę, by wziąć udział w rekrutacji na Avengersa. Dotychczasowe filmy o Deadpoolu, regenerującym się raz-dwa antybohaterze, rozgrywały się w innym uniwersum niż "Iron Man", "Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie" czy "Spider-Man: Bez drogi do domu".
Film "Deadpool & Wolverine" otwiera znane i uwielbiane intro Marvela z rzucającym tarczą Stevem Rogersem, Thorem chwytającym Mjolnira i dzikim Hulkiem łypiącym groźnie na publiczność zebraną w kinie. Na sam koniec taśma się urywa, a Ryan Reynolds jednym kawałem zapowiada autoironiczną przygodę, która bardziej niż żarty z Mattela w "Barbie" Grety Gerwig przypomina polityczny roast wymierzony w Disneya i 21st Century Fox.
"Deadpool & Wolverine" (RECENZJA BEZ SPOILERÓW)
Tę recenzję piszę z perspektywy fanki kina superbohaterskiego, która bywa wobec niego dość krytyczna. Ostatnie wyczyny MCU mnie nie zadowalają, a jak oceniam "Deadpoola & Wolverine'a"?
Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że Deadpool przełamuje czwartą ścianę jak nigdy dotąd. W poprzednich częściach opowiadał o sobie w sposób bardzo fleabagowy (jak Phoebe Waller-Bridge w serialu "Fleabag"), zaś w trzeciej odsłonie pogłębia meta-narrację – zyskuje świadomość, która pozwala mu m.in. widzieć w Wolverinie nie tylko legendarnego Logana, ale i jego odtwórcę, Hugh Jackmana("Nędznicy" i "Król rozrywki"). Śmieje się więc z australijskiego akcentu aktora, słabej kondycji 4. i 5. fazy MCU, a także polityki Disneya, który kocha, jak filmy mają kategorią wiekową PG (pod nadzorem rodzicielskim).
Fabuła nowego dzieła Shawna Levy'ego ("Free Guy" i "Noc w muzeum") skupia się na dążeniach Deadpoola do stania się altruistą. Antybohater marzy o dołączeniu do grona Avengersów, ale nie zasłużył sobie jeszcze na prefiks "super". Gdy staje się jasne, że jego światu zagraża czasoprzestrzenna katastrofa, Wade wyrusza na poszukiwania jedynej osoby zdolnej powstrzymać zagładę – Wolverine'a.
Zaraz ktoś powie: "Ale przecież on umarł w filmie "Logan: Wolverine" Jamesa Mangolda z 2017 roku". Owszem, widzieliśmy jak postać grana przez Jackmana kona na ekranie w śniegu i brudzie u boku dziewczynki o imieniu X-23 (Dafne Keen z "Akolity" i "Mrocznych materii"). Nie zmienia to jednak faktu, że MCU płynie obecnie na fali wieloświata, który daje twórcom kinowego uniwersum Marvela wielkie pole do popisu.
Zapomniani bohaterowie mówią "Bye Bye Bye"
"Deadpool & Wolverine" wchodzi do MCU z przytupem – z krwią na rękach, przekleństwami na ustach i nostalgicznymi "nutami" sprzed 20 lat lecącymi w tle (m.in. Avril Lavigne "I'm With You", NSYNC "Bye Bye Bye" i Goo Goo Dolls "Iris"). Rzuca "k**wami" na prawo i lewo, w dwóch godzinach udaje mu się zmieścić kilkanaście nieśmiesznych żartów o swoim przyrodzeniu, wrażliwym pokoleniu Z i analu. Miażdży jądra przeciwników, masakrując je w stylu rodem z body horrorów.
Deadpool zawsze taki był: bezpardonowy, komicznie brutalny i nieprzyzwoity. Pod tym względem niewiele się zmienił, aczkolwiek w trzeciej części ta powtarzalność robi się wyjątkowo męcząca. Akcja leci na łeb na szyję, a swoim formatem przypomina zmontowane ze sobą rewelacyjnie wyprodukowane teledyski (są mocne) i żenujące skecze SNL dla pełnoletnich.
Nadmierna ekspozycja w "Deadpoolu & Wolverinie" kontynuuje autoironiczną tradycję wcześniejszych części. Zasada "pokazuj, a nie mów" (ang. "show, don't tell") w przypadku Levy'ego się nie sprawdza. O najważniejszych rzeczach dowiadujemy się z dialogów, a widz jest prowadzony za rączkę. Między innymi przez przegadaną fabułę i brak powagi reżyserowi nie udaje się zbudować prawdziwego napięcia.
Jedyne napięcie, które poczułam w kinie, wynikało z czystego fanserwisu (w skrócie: spełniania marzeń fanów). Gościnnych występów z samego MCU mamy w tej części "Deadpoola" tylko trzy, zaś z produkcji 20th Century Studios... kilkanaście.
Widząc czyjeś cameo w MCU, z reguły przewracam oczami, lecz obsada zgromadzona przez Levy'ego serio mi zaimponowała. Filmowiec wraz z Reynoldsem odkopał naprawdę ładnych weteranów kina superbohaterskiego. Ba, jednego komiksowego bohatera, który nigdy nie gościł w filmach live-action, powołano nawet do życia.
Flaki i wzruszająca Madonna
Sceny akcji miewały lepsze i gorsze momenty, choć – jak na mój gust – i tak są jedną z mocniejszych stron "Deadpoola & Wolverine'a". Lubię karykaturalny wręcz rozlew krwi, a ten z filmu MCU miał w sobie urok starszych gier RPG pokroju "Dragon Age: Początek", gdzie po każdej odbytej walce z głównej postaci ścieka posoka. Dłuższe sekwencje bijatyk bywają u Levy'ego nużące, ale najgorsze są te, które trwają więcej niż 10 sekund i mają seksualny podtekst.
W "Deadpoolu & Wolverinie" wykonano piękną scenę z ikoniczną piosenką "Like a Prayer"Madonny, przy której prawie się wzruszyłam. Jest śmieszna i epicka zarazem, ale gra na emocjach widzach jak niejeden melodramat. Nie mogę zdradzić nic więcej poza tym, że słowa "When you call my name, it's like a little prayer"padają w momencie, w którym Hugh Jackman pokazuje swój sześciopak.
Jeśli chodzi o aktorstwo, po "Deadpoolu" nie oczekuję poziomu Festiwalu Filmowego w Cannes. Przerysowana gra Ryana Reynoldsa ("Narzeczony mimo woli" i "Free Guy") i Matthew MacFadyena ("Sukcesja" i "Duma i uprzedzenie") w roli Paradoksa, agenta Agencji Ochrony Chronostruktury, w ogóle mi nie przeszkadzała.Niebinarna osoba aktorska Emma Corrin ("The Crown" i "Kochanek Lady Chatterley") ciekawie sprawdziła się jako główna antagonistka, Cassandra Nova, a powrót Jackmana był po prostu cudowny.
"X-Meni" to moje dzieciństwo, więc chcąc nie chcąc czuję do nich nostalgiczny pociąg. Staram się jednak, by miłość do mutantów nie przysłoniła mi spojrzenia na całokształt "Deadpoola & Wolverine'a".
Nie, Wade Wilson nie jest Zbawcą Marvela, a jedynie powiewem świeżości, który z pewnością pójdzie na rękę twórcom MCU. Nowy "Deadpool" nie ma kija w tyłku jak "Kapitan Ameryka" czy inni altruistyczni obrońcy wszechświata i bardzo dobrze. Po seansie oczekiwałam śmiechu, żenady, akcji oraz mutantów. Dostałam połowę rzeczy z listy życzeń.
"Deadpool & Wolverine" jest głupi (trochę wtórny), ale dziesięć razy lepszy od "Marvels" i ostatniego "Ant-Mana". Zresztą wątpię, by po sukcesie filmu Levy'ego – a na pewno podbije on Box Office – inne adaptacje komiksów Marvela postawiły wszystko na jarmarczny humor i krojenie ludzi.
QUIZ: Czy rozpoznasz film Marvel Cinematic Universe po jednym kadrze?