42 sekundy – dokładnie tyle trwało pierwsze wystąpienie Grzegorza Brauna w Parlamencie Europejskim. A konkretnie tyle czasu wytrzymała sala plenarna, by wysłuchiwać jego "pytań" o wojnę w Ukrainie. Za pierwszym razem mikrofon polityka Konfederacji został wyciszony, za drugim jego wypowiedź próbowano przerwać. A jego wystąpienie? Cóż, było tak samo kompromitujące, jak Ewy Zajączkowskiej-Hernik w lipcu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Grzegorz Braun pierwszy raz zabrał głos na sali plenarnej Parlamentu Europejskiego. Europoseł Konfederacji, niezrzeszony w żadnej frakcji, dwukrotnie skorzystał z prawa głosu w debacie o sytuacji w Ukrainie. I – podobnie jak w lipcu Ewa Zajączkowska-Hernik – on również nie pozostawił po sobie zbyt dobrego wrażenia.
We wtorek w europarlamencie odbyło się posiedzenie w sprawie kontynuowania wsparcia militarnego i finansowego dla Ukrainy. Głos w debacie zabrał wcześniej inny eurodeputowany z Polski, Michał Szczerba.
– Rosja to najbardziej znaczące zagrożenie dla pokoju i bezpieczeństwa w Europie. Zagrożenie to nie zniknie, dopóki kryminalny reżim Putina będzie u władzy. Jedyne, co będzie mogło zagrozić pędowi Putina, to jego strategiczna porażka w Ukrainie – mówił europoseł KO.
Nieudany debiut Grzegorza Brauna w PE. Przemawiał zaledwie 42 sekundy
Szczerba zaapelował, by wprowadzić "prawdziwą unię obronną". Po nim głos zabrała belgijska deputowana Kathleen van Brempt. Przedstawicielka socjalistów i demokratów mówiła między innymi, że jest zaniepokojona ewentualną wygraną Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA. Zaapelowała też o jedność w PE w działaniach przeciwko Putinowi.
I wówczas głos postanowił zabrać wspomniany jużBraun. Skorzystał z tzw. niebieskiej karty, która daje 30 sekund na zadanie pytania. Specjalista od gaszenia gaśnicą świec chanukowych rozpoczął wystąpienie w swoim stylu, jednak zamiast polskiego "Szczęść Boże", użył łacińskiego zwrotu "Laudetur Jesus Christus" ("Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus").
– Czy mamy do czynienia z pewnego rodzaju radą wojenną? Czy naprawdę będziemy walczyć? O jaką sprawę? Z kim? Jakimi zasobami? Nie pomagacie Ukrainie, przedłużając tę wojnę. Nie pomagacie ludności ukraińskiej, która szuka schronienia i ucieka ze swojego kraju – mówił dość płynnym angielskim.
Wywodu swojego jednak nie dokończył, ponieważ po upływie 30 sekund przerwał mu prowadzący obrady. A kiedy Braun chciał mówić dalej, jego mikrofon został wyciszony.
Kathleen Van Brempt słusznie też zauważyła, że polityk Konfederacji nie zadał tak naprawdę żadnego konkretnego pytania. Braun skorzystał z kolejnych 30 sekund drugi raz tego dnia – po wypowiedzi włoskiego europosła Alberico Gambino.
Konserwatysta przypominał słowa włoskiej premierki Giorgii Meloni o tym, że losy Ukrainy są mocno związane z losami całej Europy. – Wsparcie Ukrainy to nie tylko kwestia solidarności, to również kwestia interesu narodowego dla Włoch. Obrona Ukrainy to obrona praworządności i stabilności w Europie – mówił Gambino.
Konfederata postanowił zainterweniować, a wręcz udzielić Włochowi swego rodzaju "porady". Najpierw stwierdził, że ostatni raz Włochy wysłały siły na front wschodni w 1941 roku.
– Oczekuje pan, że pana rząd powtórzy ten manewr? Czy zamierza pan osobiście walczyć w Ukrainie za jakąkolwiek sprawę? Jeśli chce pan tam pojechać, to niech Bóg pana błogosławi, ale proszę nie angażować innych, proszę nie przysparzać cierpień Ukraińcom – oznajmił Braun.
Niedługo później okazało się, że Esteban Pons z Hiszpanii próbował przerwać wypowiedź Brauna, tym razem przez awarię elektronicznego tłumacza z polskiego na włoski. Z tego, co mówił Konfederata, Gambino nic nie zrozumiał.
Braun powtórzył więc swoją wypowiedź. – Wydaje mi się, że wypowiedziałem się jasno. Pani Meloni powiedziała, że trzeba Ukrainę wspierać, wysyłając broń tylko w celach obronnych – odparł włoski europoseł.