Podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa padły szokujące słowa. To, jak przedstawiciele USA skrytykowali UE, jak dosadnie powiedzieli, co o niej myślą i wprost dali znać, że ws. Ukrainy chcą negocjować tylko z Rosją, bez udziału przedstawicieli Europy, było i wciąż jest jak polityczne trzęsienie ziemi.
– Jest to sytuacja bezprecedensowa w historii relacji transatlantyckich. Mamy zupełnie nowe, bardzo niekorzystne dla Europy, otwarcie ze strony administracji USA. Stawiające Europę bardzo nisko w hierarchii priorytetów Donalda Trumpa. Monachium uświadomiło nam, że nie ma żartów. Że zapowiedzi Trumpa z kampanii wyborczej, które braliśmy pod uwagę z pewnym dystansem, czekając na to, co się naprawdę wydarzy, stały się realnością – komentuje w rozmowie z naTemat europoseł KO Michał Wawrykiewicz, członek Delegacji PE do spraw stosunków ze Stanami Zjednoczonymi.
Uważa, że dla niektórych był to zimny prysznic. W jakimś sensie potrzebny, zwłaszcza że już widać, jak Europa zaczęła się po nim mobilizować. Tak ocenia też wielu komentujących w mediach społecznościowych. Pierwszy wyrywkowy komentarz: "Może wystąpienia tego amerykańskiego cyrku w Monachium niektórych otrzeźwi. Potrzebne jest działanie, a nie gadanie, w tym postawienie na europejską armię".
– Nie dostrzegam nic specjalnie pozytywnego w obecnym przekazie amerykańskim. Ale pozytyw jest taki, że Monachium od razu dało impuls. Uświadomiło Europie, że musimy trzymać się razem, że trzeba wziąć się w garść i samemu zadbać o własne interesy handlowe i bezpieczeństwo – komentuje europoseł KO.
Michał Wawrykiewicz
europoseł KO
Ten proces właśnie się zaczął.
"Tu nie ma czasu na zastanawianie", "To czas na działanie"
Wystąpienie wiceprezydenta USA, który zarzucał UE brak wartości, odbyło się 14 lutego. 15 lutego specjalny wysłannik USA ds. Ukrainy i Rosji gen. Keith Kellogg zapowiedział zaś w Monachium, że "Europa nie będzie bezpośrednio zaangażowana w negocjacje". A już 17 lutego w Paryżu odbył się szczyt, który dzień wcześniej zwołał prezydent Francji.
– To, o czym premier Tusk mówił miesiąc temu w Strasburgu, bardzo szybko nabrało realnych kształtów. Czeka nas kompletnie pełna rekonstrukcja zasad działań Wspólnoty, ale też jej głównych zadań. O ile miesiąc temu mogliśmy powiedzieć, że to był taki wake up call, czyli budzik premiera Tuska, to dziś jesteśmy już po przebudzeniu i czas na działanie – komentuje w rozmowie z naTemat europoseł PO Andrzej Halicki, wiceprzewodniczący frakcji Europejskiej Partii Ludowej.
Dalsza część artykułu poniżej:
Monachium nazywa momentem, gdy ogłoszono koniec zastanawiania się. Mówi, że tu nie ma czasu na zastanawianie się.
– To koniec dyskusji, bo widać, jaka jest rzeczywistość. Potrzebna jest mobilizacja, bo na pewno Amerykanie nie będą działać za nas na naszym kontynencie. To nie jest ich priorytet. Europa sama musi być silna i zdolna do decydowania, co się u nas dzieje. W pewnym sensie każdy kryzys może być okazją do pozytywnych i ważnych zmian – podkreśla europoseł.
Andrzej Halicki
europoseł PO
Czy są jeszcze tacy w UE, którzy patrzą na to z mniejszą powagą?
– Nie sądzę. Raczej wszyscy myślą podobnie. Problem zawsze jest w tempie działania i w podejmowaniu decyzji. Dziś nie ma co się oglądać na tych, co mają inny pogląd. Najwyżej nie będą brani pod uwagę i sami wystawią się poza margines bezpieczeństwa. Strategiczne decyzje – i tu jesteśmy w punkcie zwrotnym – są do podjęcia dziś – podkreśla polityk.
"Strach, który mobilizuje", "Teraz musimy się otrząsnąć"
Mobilizacja – to słowo najczęściej przewija się w rozmowach z politykami i ekspertami, gdy pytamy ich o ten "zimny prysznic" dla Europy. Takie emocje wychwytują, takie mają obserwacje.
Michał Wawrykiewicz mówi, co słyszy w PE: – Nie powinniśmy być zdziwieni tym, co robi nowa administracja USA, było to zapowiadane od miesięcy. Teraz musimy się otrząsnąć i dostosować do nowych okoliczności, poradzić sobie i wręcz wykorzystać ten moment dla Europy. Ruszyć z miejsca. Jednocześnie w zakresie współpracy militarnej i ekonomicznej. Wierzymy ze współpraca atlantycka będzie trwać.
– To nie jest tak, że Europa i USA nagle zerwą stosunki i przestaną być przyjaciółmi. Mamy na pewno okres dużej szorstkości w tych relacjach, ale myślę, że w dłuższej perspektywie to się unormuje – uważa.
W rozmowach o tym, co się stało w ostatnich dniach, wielkiego szoku nie czuć. Najbardziej czuć silną potrzebę działania. I rolę Polski, o czym za chwilę.
– To wszystko idzie w niebezpiecznym kierunku. Nie wiadomo, czym się skończy, bo Trump jest człowiekiem zupełnie nieodpowiedzialnym i nie ma nikogo wokół niego, kto by go przytrzymał. W takich sytuacjach są dwie reakcje. Strach, który paraliżuje i powoduje, że idziemy pod wodę. I strach, który mobilizuje, uświadamia powagę sytuacji, czasem każe się cofnąć, coś przemyśleć. Jeśli jest pod kontrolą, a pozwala na mobilizację, nie jest niczym złym. Europa ma potencjał, ale do tej pory nie był zmobilizowany. Teraz pod wpływem strachu trzeba go mobilizować – zauważa prof. Roman Kuźniar, politolog, były dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Akademii Dyplomatycznej MSZ.
Przypomina, że splot ostatnich zdarzeń zaczął się w środę 12 lutego.
– To, że w USA rozpoczynają wojnę ideologiczną z Europą, widać było od samego początku. Ale szokiem był telefon Trumpa do Putina. To był punkt wyjścia do katastrofy, którą mamy. Bo to nie jest tylko zaproponowanie rozmów o końcu wojny, ale również zaproszenie zbrodniarza z Kremla do imperialisty z Białego Domu. I to jest gorszy problem niż sama propozycja, żeby zacząć rozmowy. To jest katastrofa – mówi.
Potem było Monachium i wystąpienia Vance'a oraz Kellogga. – To by się stało również bez Monachium. Natomiast Amerykanie niepotrzebnie dostali tam scenę, ponieważ na nią nie zasługiwali. Oni z niej skorzystali po to, żeby wsadzić nam widelec do oczu – komentuje politolog.
W Monachium było więc spektakularnie, teatralnie i dramatycznie. Były światła i publiczność.
– Ale dzięki temu Amerykanie usłyszeli, że Europejczycy nie zamierzają się poddawać. Bardzo dobra była odpowiedź Radka Sikorskiego, który pozycjonuje się na jednego z czołowych głosów w Europie. Bardzo dobrze, że tam był. Ale odpowiadali też Francuzi, Niemcy – zauważa politolog.
Wszyscy teraz zwracają uwagę na odpowiedź Europy, na jej siłę i potencjał. I na zwarcie szeregów.
"Wszystko, co się dzieje, mobilizuje Europę", "Sygnał alarmowy dla Europy"
– To, co zdarzyło się w Monachium, było zupełnie niepotrzebne. Do sprawy można było podejść spokojniej. Pouczanie nas, w Europie, o tym, że źle funkcjonujemy, nie było stosowne, a słowa te padły właśnie podczas konferencji, która miała być poświęcona bezpieczeństwu europejskiemu. Natomiast wszystko, co się dzieje, mobilizuje Europę. Poniedziałkowe spotkanie w Paryżu jest tego świadectwem – komentuje Janusz Onyszkiewicz, były szef MON.
Janusz Onyszkiewicz
b. szef MON
Uważa, że wobec USA musimy zachować otwartą pozycję i liczyć na to, że nasze relacje się poprawią. Ale UE musi być traktowana jak równy partner. Traktowana po partnersku, bo w rozwiazaniu problemu Ukrainy, także według planów Donalda Trumpa rola Europy musi być kluczowa.
– Myślę, że Polska ma do odegrania niesłychanie ważną rolę. Jest nie tylko krajem, z którym Stany Zjednoczone mają dobre relacje, ale też krajem, które ma stabilną politykę zagraniczną i przede wszystkim bardzo silną pozycję, jeśli chodzi o budowaniu potencjału obronnego – mówi Janusz Onyszkiewicz.
Przypomina, że Niemcy czekają wybory parlamentarne, a Francja jest nieco rozchwiana wewnętrznie. – I tutaj rola Polski zaczyna być niesłychanie istotna dla tego, jak Europa określi swoją pozycję i jak będzie kształtować swoje współdziałanie z Ameryką – uważa.
A zatem, gdzie jest Polska w tej w nowej unijno-amerykańskiej rzeczywistości?
"Polska jest bardzo ważnym graczem"
– W szpicy. Donalda Tuska słuchają inni. Widać, że ten głos jest ważny i liczący się – odpowiada Andrzej Halicki.
Prof. Roman Kuźniar mówi o roli konsolidującej UE, o mobilizacji Europy.
– Polska przewodniczy UE, mamy bardzo dobry proeuropejski rząd, rozumiejący Europę, potrafiący w Europie bardzo dobrze grać. Mamy dwóch polityków na czele naszej polityki zagranicznej: premiera i ministra spraw zagranicznych, którzy są bardzo sprawnymi graczami, z zimną krwią, ale też doświadczeniem i rozumem. I politycznie, i instytucjonalnie daje nam to szanse być absolutnie w centrum tego, co Europa może zrobić. Można powiedzieć, że Polska bardzo dobrze się sprawdza. Jest na miarę wyzwania, które przed nami stoi – komentuje politolog.
Michał Wawrykiewicz ocenia: – Polska jest bardzo ważnym graczem, co do tego nie ma wątpliwości. To się widzi, słyszy i czuje w Brukseli, czy Strasburgu. Wszyscy zwracają uwagę na Polskę.
Opowiada, że za polskiej prezydencji dużo się dzieje. Widać dynamikę. Sam słyszy też od posłów, szczególnie z zachodniej Europy, którzy podchodzą do niego i mówią: "Świetna prezydencja".
– To łechce nasze poczucie własnej wartości, ale też jest prawdziwe, bo Europa jest w stagnacji i potrzebuje mocnego impulsu. Premier Donald Tusk jest tym przywódcą, który potrafi szarpnąć za europejskie cugle. I gospodarki i sfery bezpieczeństwa – uważa.
Dalsza część artykułu poniżej:
Prawica atakuje Tuska. Europoseł: "Te zarzuty są nietrafione"
Tymczasem prawica w Polsce szaleje. W PiS zaczęli już atakować Tuska za to, że szczyt, który ogłosił prezydent Francji, odbył się w Paryżu, a nie w Warszawie. Jak stwierdził Paweł Szefernaker, gdyby rządził PiS, szczyt w sprawie pokoju w Ukrainie byłby w Warszawie, nie w Paryżu.
Prof. Kuźniar punktuje, że to nie jest szczyt UE, że wśród uczestników był Brytyjczyk. – Ci ludzie się nie uczą. Mają tak ideologiczną nienawiść do Europy i tak są chorzy na władzę, że nie są w stanie wyciągać jedynie rozumnych lekcji z tej sytuacji. Szkodząc Polsce, bo osłabiają siłę polskiego głosu – ocenia.
– Próbuje się wbić szpilkę tam, gdzie nie ma to żadnego znaczenia. Wszyscy widzimy, jaka jest pozycja premiera Tuska w rozmowach międzynarodowych. Jeśli chodzi o poziom europejski, jest absolutnie kluczową postacią. Bez niego nic się nie dzieje – mówi Michał Wawrykiewicz.
W prawicowych komentarzach przeczytacie też np., że nikt się z Donaldem Tuskiem nie liczy.
– Fakty pokazują coś wręcz przeciwnego. Z Tuskiem liczy się cała demokratyczna, poważna Europa. To, że bardziej populistyczne partie próbują go zdyskredytować, to jest ich modus operandi, ale to nie przekłada się na rzeczywistość. Te zarzuty są nietrafione – mówi europoseł.
Poza tym uważa, że prawica sama ma problem. PiS mocno przecież oklaskiwał Trumpa.
– A w tej chwili musi trochę połknąć żabę. Bo z jednej strony Trump w jawny sposób opuszcza Ukrainę i tym samym nasze bezpieczeństwo jest zagrożone. Ale słyszymy, że w PiS nadal twardo przy nim stoją. Myślę, że jeszcze mocno się na tej skórce banana poślizgną – uważa polityk.