Mają gasić pożary, ale czasem sami je wzniecają. Dlaczego strażacy OSP stali się antybohaterami?

Bartosz Godziński
Straż pożarna to powszechnie szanowana i podziwiana służba mundurowa. Dobre imię strażaków jest jednak od lat szargane przez incydenty, które są sprawką ich kolegów po fachu - głównie z OSP. Podpalenia, bo o nie chodzi, są marginesem marginesu, ale co jakiś czas się zdarzają i są chętnie nagłaśniane przez media, wszak wywołują "szok i niedowierzanie". Dlaczego ułamek strażaków-ochotników wznieca pożary?
Czasem strażacy muszą gasić pożary swoich kolegów po fachu Fot. Dariusz Borowicz / Agencja Gazeta
W każdej grupie zawodowej i społecznej znajdą się "czarne owce", które plamią honor. Niestety tak też się rodzą stereotypy. Jednostek Ochotniczej Straży Pożarnej jest w całej Polsce ponad 16 tysięcy - wystarczy przemnożyć tę liczbę przez kilku lub kilkunastu śmiałków, którzy pomagają zawodowym kolegom, by wyobrazić sobie, jak jest ich dużo.

Większość podpala dla pieniędzy z akcji
Straży pracują na okrągło, ale najwięcej wyjazdów mają wiosną i latem - ludzie nadal wypalają trawy, a butelki pozostawione w lasach powodują, że wyschnięta ściółka zajmuje się ogniem. W tych porach roku mamy też najwięcej (choć to za duże słowo) przypadków strażaków-podpalaczy.


Nie tak dawno, bo na początku lipca, 21-letni strażak ochotnik z OSP w Reczu najpierw wzniecał pożary, bo chciał zarobić pieniądze za udział w akcji. Przyznał się do podpalania nieużytków rolnych, a także dwóch pożarów słomy, które przyniosły prawie 14 tysięcy złotych strat. Ile zarobił? 200 złotych. Został wydalony z OSP po dwóch latach służby. Może spędzić nawet pięć lat za kratkami.

Niektórzy podpalacze nie działają w pojedynkę, ale w zorganizowanych grupach. W zeszłym roku policjanci rozpracowali sześcioosobowy "gang podpalaczy". Pięciu członków należało do OSP gminy Stare Błotnica. Działali przez rok, a ogień podkładali nawet w lasach prywatnych. Dostawali 14 złotych za godzinę akcji.

– Dla mnie takie informacje są szokiem. Znam tych ludzi, zawsze można na nich polegać. Nie wiem, jak to się mogło stać - mówił portalowi Echo Dnia Zenon Jachowski, zastępca komendanta powiatowego Państwowej Straży Pożarnej w Białobrzegach. Policjanci przyznali, że był to pierwszy przypadek w powiecie, kiedy to właśnie strażakom stawiano zarzuty.
Fot. Dariusz Borowicz / Agencja Gazeta
"Lubi czuć adrenalinę"
Nie wszyscy robią to jedynie dla zarobku. Niektórzy mają po prostu zaburzenia, które wywołują chorobliwą żądzę podpalania, czyli właśnie piromanię. Były strażak-ochotnik z Bogunic tak pokochał ogień, że sam zaczął go podkładać.

– Stwierdził podczas przesłuchania, że lubi czuć adrenalinę – wyjaśniała "Dziennikowi Zachodniemu" prokurator Danuta Kozakiewicz. Modus operandi 24-latka było podpalanie zapalniczką np. słomy. Potem patrzył z wypiekami na twarzy, jak płonie pustostan lub stodoła.

– Ten chłopak był niepozorny i jego zachowanie zaskoczyło nas, chociaż już jakiś czas podejrzewano właśnie jego. Zawsze miał jednak alibi. No i jeszcze gasił te pożary. Nie wiem jakie miał korzyści, bo przecież za gaszenie na naszej wiosce nie dostawał pieniędzy. Był cichy i spokojny, a tu się okazało, że robił takie paskudztwa – mówił "Gazecie Wrocławskiej" sołtys Łagoszowa Wielkiego Józef Olejnik. Seryjnym podpalaczem, który terroryzował okolicę, okazał się 24-letni strażak z OSP. Mówił, że robił to, bo był pijany.

Strażacy OSP antybohaterami memów
Powyższe przypadki pochodzą z ostatnich dwóch lat i to tylko wycinek tego, co robią strażacy wyjeżdżając kilkanaście razy dziennie do pożarów i innych zdarzeń. Nie przeszkodziło to jednak wykluciu się pewnego stereotypu, który w tym roku stał się tematem memów.
Screen z wykop.pl
Fot. Facebook / Permanentny Ból Istnienia
Fot. Facebook / Permanentny Ból Istnienia
W artykułach medialnych pokutuje przede wszystkim wizerunek strażaka OSP, który podkłada ogień dla pieniędzy. Jako że zarobek z tego jest wielki, niektórzy uważają, że pójdzie na piwo, a przy dłuższej akcji - na wódkę. Stąd też seria memów, które łączą piromanię z rzekomym alkoholizmem strażaków.
Fot. Facebook / Permanentny Ból Istnienia
Fot. Facebook / Srona Do Oznaaczania Przujaciol
Fot. twojememy.pl
Podobnie jak z podpaleniami, jest w tym ziarnko prawdy, bo zdarzały się zakrapiane alkoholem akcje strażaków - w jednej 50-latek miał 2 promile alkohol i prowadził wóz, w czasie innej zawiany druh z OSP wjechał w zaparkowane auto. Strażacy-ochotnicy zresztą czasem mimowolnie sami się podkładają.
Screen z Twittera
Temat tabu
Jak łatwo się domyślić, żaden strażak oficjalnie nie będzie mówić o tym zjawisku. Druhowie, którzy celowo podpalają lub piją na akcji, narażają na śmierć w płomieniach nie tylko siebie, ale i innych. Do tego często muszą ponieść straty z własnej kieszeni. Nie trzeba nikogo przekonywać o tym, jak niebezpieczną pracę strażacy z OSP wykonują - nawet jeśli tylko pomagają swoim zawodowym kolegom.

Rzeczniczka Związku Ochotniczych Straży Pożarnych nie chciała się wypowiadać oficjalnie. Tłumaczyła mi, że nawet w beczce miodu znajdzie się łyżka dziegciu - i tak trzeba patrzeć na świat. Przyznała, że jest larum, kiedy raz na jakiś czas trafi się strażak-podpalacz, ale nikt nie mówi, że np. dziennie wyjeżdżają 13 razy do pożarów traw.


– Był u nas taki jeden, ale szczęśliwie złapała go policja – w końcu udało się uzyskać wypowiedź od strażaka OSP. Prosił o anonimowość. Od 20 lat gasi pożary jako ochotnik. Gdy chodził do szkoły, zdarzało mu się wybiegać w trakcie lekcji i gnać do remizy. Dziwnym trafem, ktoś zawsze był tam przed nim.

"U nas w jednostce była ostra rywalizacja, bo na koniec roku dostawaliśmy nagrody za liczbę wyjazdów. Ten "strażak" był u nas pierwszy, bo sam wzniecał pożary. Gdy zawyła syrena, wszyscy biegliśmy do wozu, ale do środka mieściło się tylko 5 osób, więc część zostawała w remizie lub dołączała o własnych siłach. Ten chłopak podpalał trawy i zanim zawyła syrena, on czekał już w wozie. W końcu namierzyła go policja".

Mój rozmówca przyznaje jednak, że w czasie jego kariery zdarzyła się tylko jedna taka czarna owca. I to jeszcze wtedy, gdy za godzinę akcji dostawali jedynie 10 zł. Dopiero niedawno kwota w gminie powiększyła się dwukrotnie. – Jest teraz bardziej adekwatna do poświęcenia, bo nieraz trzeba się wyrwać na kilka godzin z pracy, by ugasić pożar. O narażaniu życia nie wspomnę – dodaje. OSP są finansowane w 80 proc. przez samorządy. Każda gmina ustala swoją stawkę za godzinę akcji strażackiej.

Skąd więc powielanie niesłusznych stereotypów w memach? Podobnie jak w przypadku obrażania Jana Pawła II, autorzy obrazków z pewnością nic nie mają do obiektu żartu, chodzi o wyśmianie pewnej świętości. Czerpią satysfakcję z tego, że doprowadzą do wściekłości internautów. Czysta internetowa prowokacja (tzw. "bait" czyli najprostsza forma trollingu), która jak każda seria memów - wkrótce przeminie.