Smarzowski przesadził. Oto, dlaczego "Kler" to kpina z inteligentnego człowieka
Brzydzi mnie pedofilia, a już tym bardziej pedofilia w Kościele. Ale sposób w jaki ten problem Smarzowski ujął w "Klerze" uważam za przesadzony. Obrażający inteligentnego człowieka, który w zamierzeniu ma bezkrytycznie przyjąć tezę reżysera. Podobnie jak czarno-białe epatowanie wszystkimi możliwymi grzechami księży w trwającym niewiele ponad dwie godziny filmie, bez żadnych półcieni. Uwaga, w tekście znajdują się spoilery.
"Drogówka" ukazała w krzywym zwierciadle policję, "Wesele" – polskie społeczeństwo z prowincji, a dzięki "Wołyniowi" – dla mnie trochę zbyt mocnemu – poczułem klimat ukraińskiej ludowości. Tym razem jednak coś poszło nie tak.
"Kler" miał wszystkie atuty w ręku. Nie mógł mieć lepszej reklamy. Zagrała reguła zakazanego owocu, dzięki której Polacy masowo ruszyli do kin. Media – w tym autor tego tekstu – z satysfakcją informowały, jak blokowanie filmu w niektórych miastach sprawiło, że padł oglądalnościowy rekord w historii polskiego kina.
Robert Więckiewicz zagrał księdza Trybusa, który ma kochankę. Wcześniej kompletnie pijany przejechał psa.•fot. Bartek Mrozowski/Kino Świat
Czy Smarzowski zna Kościół?
Czytałem wywiad z Wojciechem Smarzowskim w najnowszym "Newsweeku". Ten 55-letni reżyser twierdzi, że gdy jedzie przez Polskę i widzi "coraz większe krzyże", to myśli, że "ktoś zabiera mu jego kraj". Tymczasem według badań Kościoła na mszę chodzi co niedzielę najmniej Polaków od prawie 40 lat.
– Nasze dzieci mają wyprane mózgi, bo wychowuje się je w przesądach – przekonuje. Mam jednoznaczne wrażenie, że to przesada. Po przeczytaniu całej rozmowy mam też przekonanie, że opisane w filmie sytuacje zna głównie z głośnych przekazów medialnych, bo nigdy nie dotknął prawdziwego Kościoła od kuchni. I być może wpadł w pułapkę gorącego politycznego sporu w Polsce.
Czy są w Polsce normalni księża?
A prawdziwy Kościół znacznie częściej niż opisany w filmie to szara codzienność, znacznie mniej sensacyjna niż w jego filmie, jak w każdej grupie społecznej. Zaryzykuję twierdzenie, że znajdziemy na co dzień więcej cichych, pozytywnych bohaterów niż diabłów wcielonych, bo to, nie przymierzając, dziewięciu na dziesięciu księży w "Klerze".
Arkadiusz Jakubik zdobywa się w finałowej scenie na dramatyczny gest.•fot. Bartek Mrozowski/Kino Świat
Smarzowski epatuje bowiem wszystkimi możliwymi przykładami zepsucia Kościoła w Polsce. W filmie nie ma normalnych księży. W sposób zmasowany zmieścił wszelkie problemy z jakimi mierzył się Kościół w Polsce, na czym traci mało ciekawa, rozbita na zbyt wiele wątków fabuła. Tak jakby brakowało mu jednego, naprawdę dobrego pomysłu.
Prawdziwą fabułę zastępują coraz bardziej w zamierzeniu szokujące sceny. Już w połowie "Kleru" widać, że film wpada w niebezpieczną spiralę i nic ciekawego się do końca nie wydarzy. Jesteśmy epatowani zbolałymi, teatralnymi minami ofiar księży pedofilów, po tym jak Kościołowi po raz kolejny udaje się ukryć ten proceder w swoich szeregach. To wszystko coraz bardziej nudzi.
Arcybiskup krakowski Mordowicz myśli tylko o pieniądzach i wciąż musi kombinować, jak ukryć skandale pedofilskie.•fot. Bartek Mrozowski/Kino Świat
Widzimy wszechobecne pijaństwo, wyłudzanie ogromnych sum od biednych parafian, rozbijanie samochodów w stanie upojenia, dewiacje seksualne łącznie z sado-maso, korupcję na każdym szczeblu kościelnej hierarchii. Nie ma żadnej przeciwwagi.
Poziom kondensacji wątków pedofilskich w filmie jest przesadzony. Dwóch z trzech głównych bohaterów filmu zetknęło się z pedofilią bezpośrednio. Jaka jest w rzeczywistości skala tego zjawiska? Z badań, na które powołuje się Deutsche Welle, wynika, że przestępcami seksualnymi było 4,4 proc. księży pomiędzy 1946 a 2014 rokiem. Czyli nieco więcej niż co dwudziesty duchowny.
Zbyt mocna jest scena w sierocińcu. Przywołuje na myśl horror klasy B. Złowrogi półmrok, groźna mina zakonnicy. Siostra podżega nastolatka do gwałtu na innym chłopcu, bo ten zasikał łóżko. Zanim zostaje zgwałcony, dostaje srogie lanie i wyje z bólu. Wszyscy patrzą przerażeni. Naprawdę taka jest rzeczywistość sierocińców?
Ksiądz Lisowski (grany przez Jacka Braciaka) dzięki swoim licznym intrygom w końcu realizuje wymarzony cel. Wspina się po szczeblach kościelnej hierarchii do Watykanu.•fot. Bartek Mrozowski/Kino Świat
W "Klerze" odpowiada za nie ksiądz Lisowski grany przez Jacka Braciaka, czyli czarny charakter filmu, doszczętnie zdemoralizowany karierowicz. Dziennikarka wykryła przekręt w przetargu, za którym stał ksiądz. Ten chce udowodnić, że naprawdę pomaga chorym dzieciom. I dlatego osobiście zanosi im do szpitala onkologicznego konsole i gry.
Ale już podczas rozmowy z chłopcem, który boi się śmierci, cynicznie tłumaczy, że Jezus zabierze go do siebie, bo go kocha. Mina kapłana zdradza, że jest zirytowany rozmową z chłopcem. Nie potrafi i nie chce go w żaden sposób pocieszyć. Film kończy się wymarzonym wyjazdem Lisowskiego do Watykanu, po tym jak znalazł on kompromitującą taśmę sado maso z arcybiskupem Mordowiczem, którego gra Gajos.
Robert Więckiewicz gra kapłana z prowincji, który jest notorycznym alkoholikiem. Zmienia się dopiero, gdy dochodzi do wniosku, jak ważna jest dla niego kochanka, z którą ma dziecko,•fot. Bartek Mrozowski/Kino Świat
Finałowa scena grana przez Arkadiusza Jakubika trąci niepotrzebnym patosem. W zamierzeniu ma być dramatyczna, a sprawia wrażenie sztucznej.
Mimo wszystko warto wybrać się na "Kler", bo to ważny film, rozpalający polityczny spór w Polsce. Doceniam odważne złamanie tabu, jakim do tej pory była pedofilia wśród księży. I każdy, komu to leży na sercu, powinien go zobaczyć. Bo nie sposób obok obrazu Smarzowskiego przejść obojętnie. Ale jeśli ktoś chce po prostu zobaczyć dobre kino, może się rozczarować.