Gdybym nie wiedział, że Lech Wałęsa to ikona, dziś uważałbym go za "typowego janusza"
Lech Wałęsa jest laureatem Pokojowego Nobla, własnoręcznie obalił komunizm, został pierwszym demokratycznym prezydentem nowej Polski, a światowi liderzy traktują go jak gwiazdę rocka. Jeśliby jednak jego działalność polityczna zaczęła się dzisiaj, nikt by w to nie uwierzył.
Lech Wałęsa: Jest pan moją największą pomyłką.
Jarosław Kaczyński: A pan moją.
Lech Wałęsa: Żałuję, że pana zrobiłem ministrem.
Jarosław Kaczyński: A ja, że pana prezydentem.
Gdyby na pasku informacyjnym zamiast procesu historycznej ikony na wniosek geniusza zła, który rządzi dziś polską polityką, TVN24 napisało, że to kłótnia dwóch emerytów o miejsce w kolejce po crocsy, nikt by się nie zdziwił. A jeden z "dziadków" dopiero się rozkręcał. Co pokazał na sali sądowej.
Waleczny emeryt bez racji
Zacznijmy od tego, że powód procesu był iście "januszowy". Oto Lech Wałęsa niczym internetowy pieniacz od lat powtarzał, że to Jarosław Kaczyński kazał bratu lądować w Smoleńsku. I niczym internetowy pieniacz nie miał żadnego dowodu poza "Amerykanie kiedyś ujawnią taśmę". Tak jak dowody na lądowanie obcych w Roswell i prawdziwe pochodzenie chemtrailsów.
Dodatkowo były prezydent miał jeszcze otwartą furtkę w postaci ugody. Wystarczyło tylko przeprosić. Ale nie. Legenda, która dała nam wolną Polskę wybrała postawę "iść w zaparte, a może się uda".
Nieważne, że dowodów nie było, że jak się okazało na rozprawie Lechowi Wałęsie, tak się tylko wydaje, bo "przecież nie rozmawiano o babci [chodziło o matkę braci Kaczyńskich – red.] zdrowiu", a poza tym "uczyniłem to w dyskusji politycznej".
Jak ten emeryt, który przyłapany przez policję na przejechaniu przez pasy na pełnym gazie, zamiast przyznać się do błędu, zaatakował policjantów typowo januszową gadką, która z miejsca stała się hitem internetu z milionem wyświetleń.
Ile może Lech Wałęsa? •
To nie pierwszy raz, kiedy laureat Nobla i ikona polskiej historii zachowuje się jak postać z "Rancza".
W lipcu napisał na Facebooku, że jedzie bronić demokracji, i żeby policja pamiętała, że w razie czego "będzie walczył i bronił się", bo ma broń. Indagowany później przyznawał, że ma broń, ale nie powie policji, gdzie ją trzyma. Podstawmy w tej historii za Wałęsę Roberta Biedronia, Ryszarda Petru czy Barbarę Nowacką, żeby zobaczyć absurd całej sytuacji. Wspomniani politycy byliby po czymś takim skończeni. Po tygodniu obowiązkowej "beki" w mediach.
Albo historia z agenturalnymi oskarżeniami wobec Kornela Morawieckiego. Lech Wałęsa sam od lat walczy z nieprawdziwymi, jak twierdzi, powiązaniami z TW "Bolkiem". Sam jednak, jak typowy somsiad z memów, nie widzi żadnej niespójności z tym, że sam agentami nazywa innych. "Morawiecki? Przecież to zdrajca pomagający SB i komunistom" – pisał na Facebooku.
Po drodze było jeszcze sugerowanie wezwania do zbrojnego powstania, nazwanie pomnika Lecha Kaczyńskiego w Warszawie "pomnikiem postawionym miernocie, który bezcześci Plac Piłsudskiego" i jednoczesne grożenie pozwem TVP za nazwanie "kanalią" i "bestią w ludzkim ciele" na antenie. Normalny polityk nie pomieściłby tylu sprzeczności bez popadania w śmieszność.
Wierny kibic Lecha Wałęsy powiedziałby, że "Lechowi" – jak mówią o nim sympatycy – więcej wolno, bo [tu wstaw jedną z wielu zasług Lecha Wałęsy przed 1995 rokiem].
Ale dziś mamy rok 2018. I pewne rzeczy z 1995 roku – jak skecze kabaretu Koń Polski czy hity zespołu Take That – jak "prawdziwkowie" zachowanie Lecha Wałęsy to fenomeny z pięknego, ale już paździerzowego, świata.
Niech więc ktoś cofnie się w czasie i zabierze z niego Lecha Wałesę do Polski i polityki XXI wieku.
Ponoć nadchodzi najważniejszy rok od 1989 i warto byłoby skończyć januszowanie.