"Agro Powstanie". 20-letnia rolniczka Patrycja wyjaśnia, o co tak naprawdę chodzi w proteście rolników

Aneta Olender
– Agro powstanie już się rozpoczęło – mówi 20-letnia Patrycja Stempniak, która stoi w pierwszym rzędzie ramię w ramię z liderami tego ruchu. Rolniczka z Wielkopolski jest koordynatorką i pełnomocniczką AGRO Unii. W rozmowie z naTemat tłumaczy, dlaczego rolnicy tracą cierpliwość i czemu im nie po drodze z ministrem Janem Ardanowskim.
Patrycja Stempniak jest jedną z koordynatorek ruchu Agro Unia Fot. Archiwum prywtane
Rolnicy są roszczeniowi – tak uważa wiele osób – prawda?

To prawda. Jednak jeżeli minister rolnictwa cały czas mówi, że jest dobrze, nie ma tragedii, a on nie rozumie, dlaczego protestujemy, chociaż wie dokładnie, to w ten sposób wprowadza ludzi niezwiązanych z rolnictwem w błąd.

Rozmowy z ministrem Ardanowskim wyglądają następująco: skupia się on na nieistotnych kwestiach. Ludzie bankrutują, wielu rolników popełnia samobójstwa, o tym się nie mówi, a ta liczba znacznie wzrosła. Załamują się, bo muszą wyżywić rodzinę. Nie mają pracy, a mają kredyty, zobowiązania. Wielu osobom wysiada psychika.


Obraz rolników, którzy wiecznie protestują, a tak naprawdę nie mają na co narzekać, przekazują też media, np. TVP.

O jakie informacje chodzi?

W okolicach żniw podano informację, że każdy rolnik dostał 1000 zł dopłaty suszowej do hektara. Chciałabym, aby była to prawda...

Dziwimy się później, że ludzie, którzy stoją w korku podczas naszego protestu, nas nie lubią i są w stosunku do nas źle nastawieni. Już zrozumiałam, dlaczego tak jest. Przecież jeżeli minister i telewizja przekazują takie błędne informacje, to co oni mają myśleć: "rolnik nie narobił się, a dostał".

Strajk jak był relacjonowany? W telewizji pokazali, że było 300, 400 osób. To jest manipulacja, bo było nas około 4 tys. Nawet moja rodzina, która nie ma nic wspólnego z rolnictwem, mówi: "dlaczego ty się denerwujesz, przecież dostaliście tyle pieniędzy?".

To jest skłócanie ludzi. Niech pani zobaczy, jak się wszyscy poróżnili przez ten odstrzał dzików. Przecież to była tragedia. Ludzie się nienawidzili. Jak się wchodziło na media społecznościowe, to wszędzie można było przeczytać takie wyzwiska, groźby... Przechodziło to ludzkie pojęcie. Pojawiało się też takie hasło: "adoptuj dzika, kopnij rolnika". Mnie to przez usta nie przechodzi. Jak tak można?!

Pani chce ten obraz rolników zmienić?

Tak. Naszym zadaniem w AGRO Unii, a w szczególności ja do tego dążę, jest uświadamianie ludzi. Gdziekolwiek idę – czy idę do fryzjera, czy idę do sklepu, czy nawet jak się z kimś mijam na ulicy, to z każdym rozmawiam i każdemu tłumaczę, jak to wygląda naprawdę.

Przecież dzięki owocom pracy rolników Polska jest niezależna. Wielu ludzi mówi: "jak ci się nie podoba, to zmień profesję". Jeśli jednak każdy rolnik by się na to zdecydował, to bylibyśmy już całkowicie zależni od krajów zachodnich. Całkowicie.

Główne grzechy ministerstwa rolnictwa?

Wśród zarzutów mogę wymienić m.in. lekceważenie rolników, brak szacunku i mówienie nieprawdy. Niszczy nas także nadmierny import żywności z zagranicy.

Naszym priorytetem jest też uzyskanie odszkodowań dla ludzi, którym wybito świnie na wschodzie kraju, w związku z ASF. Nie wiem, czy jest pani świadoma tego, że do Polski dziś jest sprowadzana wieprzowina z Litwy.

Przyjeżdża do nas wieprzowina, która - żeby było ciekawiej - pochodzi ze strefy zagrożonej afrykańskim pomorem świń. Z takiej samej strefy, jaka była w Polsce na wschodzie. U nas jednak świnie wybito i poddano utylizacji. Dlaczego tak się dzieje?

Wielu rolników nie dostało za to rekompensaty, a niektórzy do dziś dostają do uregulowania faktury za paszę, którą zjadły te świnie.

Poza tym – gdzie wtedy, kiedy zabijano te zwierzęta, byli ekolodzy, którzy tak walczą np. o dziki. Ksiądz, który był z nami podczas protestu, opowiadał, że był przy tych wszystkich egzekucjach. Pierwsza maciora, locha prośna, została zabita i nie dopływała krew do jej brzucha, w którym miała prosięta. Maciora już nie żyła, a w brzuchu ruszały się małe. Widok przerażający.
Patrycja Stempniak jest producentką bydła i świńFot. Archiwum prywatne
Wszystkie decyzje resortu rolnictwa sprawiają, że minister Ardanowski nie jest ulubionym ministrem rolników?

On na pewno nie sprzyja tym rolnikom, którzy są w organizacji typu AGRO Unia. Mówi nieprawdę. Na autostradzie prosiliśmy, żeby zwolnił głównego lekarza weterynarii, bo to on wyraził zgodę na przywiezienie świń z Litwy. Minister nawet o tym nie wiedział.

Co musi się zmienić, żeby rolnik poczuł się pewniej?

Przede wszystkim musi się zmienić stosunek ministra do rolników. Musi przestać kłamać i nabrać szacunku dla nas. Dla mnie bardzo uwłaczające jest, kiedy minister mówi: "ja jestem rolnikiem, a wy to jesteście chłopi". Nagminnie to powtarza. Chłopi to byli wiele lat temu. Kiedyś to była najniższa grupa społeczna. To jest poniżające.

Mówicie, że jesteście gotowi do Agro Powstania.

AGRO Powstanie już się rozpoczęło. Od naszego pierwszego protestu możemy o tym mówić. Będziemy tak długo walczyć, ile będzie trzeba. Mogę już dziś powiedzieć, że ten protest, który był w Warszawie przed Pałacem Prezydenckim, to był ostatni protest w takiej formie.

Jakie w takim razie będą kolejne kroki?

W najbliższych dniach odbędzie spotkania koordynatorów AGRO Unii i wtedy zdecydujemy, jak dokładnie będziemy dalej działać.

Jest Pani bardzo zaangażowana w walkę o poprawę sytuacji rolników. Pochodzi Pani z rolniczej rodziny?

Nie, moi rodzice nie byli rolnikami, chociaż całe życie mieszkałam na wsi. Całe życie przyglądałam się pracy rolników i wiedziałam, że to jest ciężka praca. Kiedy miałam jakieś 10 lat, odwiedziłam rodzinę, która miała gospodarstwo rolne. Wtedy tak bardzo mi się to spodobało, że każde wakacje, wszystkie wolne dni spędzałam właśnie u nich.

Wakacje nad morzem, leżenie na plaży... To nie była dla mnie przyjemność. Wolałam pomagać w trakcie żniw. Wtedy zaczęła się ta moja miłość. Skończyłam technikum rolnicze. Jednak już wtedy dostrzegłam problemy polskiego rolnictwa.

Mimo wszystko zdecydowała się Pani prowadzić gospodarstwo.

Z kolegami i z koleżanką z klasy rozmawialiśmy o tym, co będziemy robić po szkole. Wszyscy mówiliśmy to samo – zostaniemy z rodzicami, będziemy powiększać nasze gospodarstwa i rozwijać się. A dzisiaj? Szkołę skończyliśmy w zeszłym roku i wielu moich znajomych musiało podjąć pracę u lokalnych przedsiębiorców.

Oni wracają z pracy i dalej pracują, ale w gospodarstwie, które nie przynosi żadnego zysku, tylko kosztuje. Dziś do sztuki trzody chlewnej dokładamy od 50 do 100 zł. Od dłuższego czasu na tym rynku robi się coraz gorzej, są problemy ze sprzedażą świń.

Prowadzę gospodarstwo rolne ukierunkowane na hodowlę bydła i trzody chlewnej. Raz było lepiej, raz gorzej, ale teraz jest tylko gorzej. Od zeszłego roku musimy cały czas dokładać.

Jaka jest tego główna przyczyna?

Importujemy zbyt dużo mięsa. Przecież jesteśmy w stanie w dużej mierze sami to wyprodukować. Dziś przyjeżdża szynka wyprodukowana w Hiszpanii, schab ładnie zapakowany. Ilu ludzi traci pracę w takiej sytuacji? Rolnik, weterynarz, rzeźnik...

Potrzebna jest zmiana mentalności nas konsumentów czy zawodzi resort?

Minister powtarza: "nie da się i nie można", a ja mówię, że skoro się nie da, to niech idzie do domu i niech ktoś inny przyjdzie za niego. Może ktoś inny będzie umiał nam pomóc. Bardzo potrzebne jest jednak wsparcie konsumentów, którzy powinni być konsumentami świadomymi.

Mogłaby Pani robić coś innego?

Nie, nie wyobrażam sobie tego. Kocham to, co robię. Nie mogłabym zostawić tej ziemi, tych zwierząt. Ostatnio rozmawiałam z kolegą ze szkoły, powiedział mi tak: "Patrycja, ja całe życie przy świniach pracowałem, słynęliśmy z tego, że mamy tutaj cykl zamknięty, a dziś zostało mi kilka warchlaków, które sprzedam jak urosną i nie będę miał już nic". Wszystko musiał zlikwidować. Mówił to ze łzami w oczach i z drżącym sercem.

Kiedy jeszcze żył mój pradziadek i widział, że dzieje się źle, to powiedział coś takiego, walczyłem w AK i przykro mi, że ginęli moi przyjaciele, że przelewała się krew, a dziś polska ziemia jest przedmiotem wystawionym na sprzedaż. To bardzo przykre, kiedyś o czymś takim, jak się dziś dzieje, nie było mowy. Dziś, kto da większą sumę, ten dostanie.

Jesteśmy zażenowani całą sytuacją. Rolnicy naprawdę nie mają siły, ale ja zawsze mówię, że jeżeli się zjednoczymy, to musi się udać. Praca rolnika to trudna praca, choćby ze względu na to, że jesteśmy uzależnieni od natury. Jesteśmy jednak tego świadomi. Problem polega jednak na tym, że rząd odbiera nas źle, że państwo samo kładzie nam kłody pod nogi. Powinniśmy być wspierani.

Na dzisiejszej scenie politycznej dostrzega Pani kogoś, komu można ufać?

Najpierw chcę przypomnieć, jak funkcjonował Lepper. On rozmawiał z ludźmi. Też był politykiem, ale szanował i liczył się z rolnikami, mobilizował ich. Dziś minister Ardanowski każde nasze działanie ośmiesza, mówi nieprawdę, żeby ludzie nam nie ufali.

Wracając jednak do pani pytania, obecnie dobrze mówi wielu ludzi. Tylko czy ci ludzie mówią szczerze? Czy oni mówią tak tylko dlatego, że idą wybory? W tej chwili, w moim odczuciu, na scenie politycznej nie ma nikogo, komu mogłabym zaufać.

Swój los mogłabym powierzyć tylko Michałowi Kołodziejczakowi. Wiem, że on ma bardzo dobre intencje i walczy całym sobą. Mógłby być obojętny na to wszystko, ale on dostrzegł problem najpierw w swojej branży, dlatego powstała Unia Warzywno-Ziemniaczana.

Jest Pani bardzo zaangażowana w to, aby zmienić sytuację rolników. Wierzy Pani, że się uda?

Wierzę w to. Małymi kroczkami, ale uda nam się osiągnąć sukces. Mogłam się poddać po pierwszym proteście. Na drodze było ze mną około 35 osób, ale później dołączało do nas coraz więcej rolników.