Cztery ryzyka, jakie czekają Polskę przez antyirańską konferencję w Warszawie. To kolejny "wielki projekt" PiS

Marcin Bosacki
senator RP, wiceprzewodniczący senackiej Komisji Spraw Zagranicznych i Unii Europejskiej, ambasador RP w Kanadzie w latach 2013-2016
Antyirańska konferencja w Warszawie da efekt taki, jak inne "wielkie projekty" PiS-u w polityce zagranicznej. Zaszkodzi polskim interesom. Z reguły trzymam się zasady, by nie komentować rzeczy, które dopiero się wydarzą. Ale – rozpoczynając stały komentarz w naTemat.pl, muszę o wtorkowej konferencji w Warszawie napisać.
Marcin Bosacki to m.in. były ambasador RP w Kanadzie. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Komentować chcę głównie ważne wydarzenia międzynarodowe, a konferencja w Warszawie nim jest. Choć z przyczyn odwrotnych, niż będzie o tym trąbić przez najbliższe dni propaganda partyjno-państwowa PiS.

Warto nazywać to wydarzenie precyzyjnie: konferencja antyirańska organizowana przez USA w Warszawie. Polski MSZ nie będzie decydował nie tylko o kolejności wystąpień, ale nawet o usadzaniu przy stole czy jadłospisie. To impreza amerykańska, której użyczamy miejsca.

To uwiera, jednak nie musi przesądzać o najważniejszym: czy Polsce to wydarzenie się opłaca? Można sobie bowiem wyobrazić sytuacje, w których nawet tak organizowana konferencja ma dla nas sens, bo coś korzystnego dostaniemy w zamian.


Tak twierdzi od kilku dni szef MSZ Jacek Czaputowicz i inni politycy PiS, sugerując transakcję: ryzykowna konferencja w zamian za "Fort Trump". Ale to fikcja. Fortu Trump w Polsce nie będzie. Będzie – oby! - zwiększenie obecności wojsk USA w Polsce, ograniczone, w postaci małych instalacji, wynikające z kończonych właśnie analiz Pentagonu. Konferencja irańska nie ma z tym nic wspólnego.

Z Amerykanami korzystnych transakcji nie zawiera się okazując im na każdym kroku miłość bezwarunkową. Polska dyplomacja przekonała się o tym w ostatnich 30 latach wielokrotnie. I nie mu co winić Amerykanów – oni dbają o swoje. My możemy liczyć na korzyści w kontaktach z nimi w dwóch wypadkach: gdy nasze i ich interesy są zbieżne (tak było przy rozszerzeniu NATO w 1999 i przy wzmocnieniu wschodniej flanki NATO po rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2014).

Gdy nasz interes nie jest zgodny z amerykańskim – a tak jest z konferencją antyirańską, o czym szerzej za chwilę – by coś osiągnąć od Amerykanów w zamian za to, czego chcą, trzeba być asertywnym. Tak było, gdy za prezydenta Busha min. Sikorski przez rok mówił: "za bazę antyrakietową w Redzikowie chcemy wzmocnienia swego bezpieczeństwa”" W końcu twardość przyniosła skutek w postaci pierwszej bazy lotniczej USA w Łasku.

Wiara obecnego rządu, że my najpierw, ryzykując, robimy Amerykanom łaskę organizując konferencję antyirańską, a potem oni nam się odwdzięczą, to gorzej niż naiwność – to błąd.

A goszcząc to wydarzenie, rząd Polski podejmuje ryzyko w sposób oczywisty.

Po pierwsze – skłóca się z niedemokratycznym i w regionie agresywnym, ale mocnym państwem, z którym dotąd sprzecznych interesów RP nie miała. Po co?

Po drugie – bierze udział w umocnieniu na Bliskim Wschodzie osi Iran – Rosja – Turcja (dwa ostatnie państwa odmówiły udziału w konferencji). Czy to w naszym interesie?

Po trzecie – brnie w układ szkodzący naszym interesom ekonomicznym. Rok temu rząd Trumpa zamroził handel z Iranem, twierdząc że ten łamie układ o wstrzymaniu programu nuklearnego zawarty z Obamą i Europą w 2015 roku. Ale to nieprawda – wywiad amerykański potwierdził właśnie, że Iran układu nie łamie. UE chce więc z Iranem handlować. W polskim interesie jest importować z Iranu ropę i eksportować na 80-milionowy rynek nasze towary. Dlaczego rząd PiS się tego wyrzeka?

Po czwarte, najważniejsze – konferencja zwiększa tarcia między USA i kluczowymi graczami w Europie. Do Warszawy nie przyjadą najważniejsi dyplomaci – UE Federica Mogherini i Niemiec Heiko Maas, zapewne też wielu innych państw, w tym Francji. Fundamentalnym interesem Polski jest, by zachować partnerstwo USA i Europy. Tymczasem gramy w grę części zaplecza Trumpa, która w UE widzi rywala i chce Unię dzielić. Gdzie tu nasz interes?

Bilans konferencji jest więc taki: płacimy popsuciem stosunków z Iranem, dalszą erozją pozycji w UE i obniżeniem bezpieczeństwa – pojawimy się na radarach islamskich terrorystów. Zyskać zaś mamy przychylność rządu USA – niekonkretną i przejściową, bo Donald Trump nie będzie rządził wiecznie.

Powtórzmy – jest cień szansy, że konferencja coś pozytywnego przyniesie. Najpewniej podzieli jednak los innych "wielkich projektów" PiS-u w polityce zagranicznej. Czyli zaszkodzi polskim interesom.

Z próby pozbawienia Donalda Tuska stanowiska szefa Rady Europejskiej wyszło pierwsze w historii Unii głosowanie 1 do 27 i ośmieszenie Polski. Z mającej rzekomo chronić dobre imię RP ustawy o IPN – rozsianie na świat cały wiedzy, że byli Polacy, którzy pomagali Niemcom w zagładzie Żydów.

Z konferencji klimatycznej w Katowicach – współczucie ludzkości, że w Polsce nie ma czym oddychać. Konferencja antyirańska da Warszawie globalną sławę miejsca z atrakcyjną przestrzenią konferencyjną do wynajęcia. Z bonusem: gospodarze nie zadają najemcom zbyt wielu pytań.