Kamil Bortniczuk #TYLKONATEMAT: W Zjednoczonej Prawicy bierzemy pod uwagę możliwość przegrania wyborów
Bierzemy pod uwagę nie tylko, że jesienią będzie nam potrzebny dodatkowy koalicjant, ale i możliwość przegrania wyborów. Ciężko pracujemy z nadzieją, że to przyniesie efekt, ale musimy być gotowi także na niekorzystne rozstrzygnięcia – mówi #TYLKONATEMAT Kamil Bortniczuk. Rzecznika Porozumienia pytamy o zaufanie do partnerów ze Zjednoczonej Prawicy, plany na wybory i wszystkie możliwe scenariusze nowej koalicji rządzącej.
Nie żałuję. Podjąłem decyzję o objęciu mandatu bardzo świadomie. Plany Bartłomieja Stawiarskiego nie były dla mnie zaskoczeniem. Wiedziałem, że on od dłuższego czasu chciał powalczyć o swój rodzinny Namysłów. Oczywiście rozważyłem wszelkie za i przeciw, ale kwestią honoru, odpowiedzialności i lojalności wobec wyborców było przyjęcie tego mandatu.
A czy trafiłem na wyjątkowo gorący okres? Przecież polityka jest materią, w której zawsze dużo się dzieje. Jak rozumiem, chodzi panu o to, że aktualnie nasz obóz jest w defensywie i musi się bronić zamiast przedstawiać nowe rozwiązania dla Polaków...
W tej defensywie stawiają was ludzie Prawa i Sprawiedliwości oraz Solidarnej Polski. Za to przedstawiciele Porozumienia bywają pozytywnie oceniani nawet przez opozycję. Czy możecie być więc w pełni zadowoleni z takiej koalicji?
Polityka prawie nigdy nie daje możliwości pełnego zadowolenia. Polityka to sztuka osiągania tego, co możliwe do osiągnięcia. Biorąc pod uwagę, ile Porozumienie "waży" jako środowisko polityczne skupiające ludzi o konserwatywnym światopoglądzie i liberalnym podejściu do gospodarki, uważam, iż udało nam się osiągnąć bardzo dużo. Szczególnie w zakresie pozytywnych zmian dla mniejszych przedsiębiorców oraz zachęt do inwestycji w badania i rozwój.
Każdej ekipie rządzącej zdarzają się okresy lepsze i gorsze. To normalne. Jeśli – jak zwrócił pan uwagę - opinia publiczna zauważa jednak, że Porozumieniu udaje się unikać kryzysów, to pozostaje nam się z tego cieszyć. Polityczne pożary staramy się gasić skutecznie i szybko.
Gdy jednak patrzę na całą Zjednoczoną Prawicę, mogę z pełną odpowiedzialnością ocenić, iż zasługujemy na pozytywną ocenę. Tak też oceniają nas Polacy. Co potwierdzają ostatnie sondaże – nie tylko partyjne, ale również te dotyczące jakości życia. Sądzę, że cały nasz obóz wypada na mocną 4-kę. Może nawet z symbolicznym plusem - tak, jak brandujemy nasze kluczowe projekty.
Wierzy pan prezesowi Kaczyńskiemu, iż nie wiedział on o agenturalnej przeszłości Kazimierza Kujdy?
Tak. Zakładam, iż nie ma powodów, by Jarosław Kaczyński miał mówić nieprawdę. Zwróćmy uwagę, że chodzi o tajnego współpracownika, który z natury rzeczy jest... tajny. Gdyby o przeszłości Kazimierza Kujdy było powszechnie wiadomo, nasi przeciwnicy polityczni wykorzystaliby to dawno temu.
Wasi przeciwnicy chętnie wykorzystują kolejne publikacje na temat Srebrnej. W tej sprawie Porozumienie również darzy partnerów pełnym zaufaniem? Wierzycie na przykład w to, że panowie Kaczyński i Ziobro nie dyskutowali ostatnio o prokuratorskim postępowaniu?
Zacznijmy od tego, że w całej tej inwestycji w wieżowce chodziło o zagwarantowanie przychodów Instytutowi im. Lecha Kaczyńskiego, by ten mógł działać za 10, 15 czy 20 lat. Dopiero wówczas byłyby przecież z tego prawdziwe zyski, a nie tylko środki na spłatę kredytu. A to dowodzi jedynie temu, iż Jarosław Kaczyński jest państwowca i mężem stanu, który patrzy w przyszłość. Nie tylko tę najbliższą, ale i czasy, gdy w polityce już go nie będzie.
Zakładam więc, że mąż stanu i państwowiec nie rozmawiał ze Zbigniewem Ziobrą jako prokuratorem generalnym o toczących się śledztwach. Sądzę, iż obaj panowie rozmawiali jako szefowie koalicyjnych partii. Tematów do takich rozmów w okresie przedwyborczym jest naprawdę sporo. Domykamy przecież kształt list kandydatów do Parlamentu Europejskiego.
Skoro mowa o wyborach... Mamy niesamowity rozrzut w nowych sondażach – jedne dają Zjednoczonej Prawicy ponad 37 proc. poparcia, inne ledwo 29 proc. Które uznajecie za bardziej wiarygodne?
Może moje myślenie nacechowane jest życzeniowością, ale... bardziej przekonują mnie sondaże, w których wypadamy lepiej! Jednak wcale nie uważam, że najistotniejsze są badania preferencji partyjnych. O wiele bardziej ciekawią mnie sondaże, w których Polacy oceniają jakość swego życia, czy np. poziom realizacji postulatów wyborczych. W tego typu badaniach wyborcy oceniają nasze rządy bardzo pozytywnie.
Dlatego sądzę, iż przy urnach okaże się, że zasłużyliśmy na legitymację do rządzenia w kolejnych latach. Pierwsze z tegorocznych wyborów – te do PE – będą jednak specyficzne. Na ich wyniki rzutuje frekwencja, która „tradycyjnie” bywa bardzo niska...
Największym zagrożeniem dla Zjednoczonej Prawicy jest demobilizacji wyborców?
W mojej ocenie, to zjawisko łączące całą klasę polityczną. Ten problem miały dotąd absolutnie wszystkie partie. Z jakiegoś powodu Polacy wyjątkowo niechętnie chodzą na wybory do Parlamentu Europejskiego. Frekwencja na poziomie 20-25 proc. jest dla demokracji żenująca. Przecież wyniki referendów, przy takiej frekwencji nie są uznawane za wiążące.
Wszyscy myślą już głównie o jesieni. Bierzecie pod uwagę, że wasz obóz trzeba będzie wówczas poszerzyć o nowego koalicjanta?
To byłby z naszej strony brak roztropności, gdybyśmy o tym nie myśleli. Wiemy, że wybory w 2015 roku ułożyły się dla nas bardzo szczęśliwie. Na ich ostateczny wynik wpłynęło kilka zbiegów okoliczności. Partia KORWiN była ułamek poniżej progu, podobnie jak koalicja Zjednoczonej Lewicy. Obowiązujący w Polsce system wyborczy sprawił, że dzięki temu nasza przewaga ważyła więcej przy przeliczaniu głosów i osiągnęliśmy samodzielną większość.
Powtórzę jeszcze raz: jestem przekonany, że zasłużyliśmy w pełni, by dostać legitymację do zmieniania Polski przez kolejne cztery lata. Bo realizujemy konsekwentnie nasz program i rozwiązujemy problemy Polaków – zarówno zastałe, jak i te pojawiające się na bieżąco. W polityce trzeba jednak zakładać wszystkie scenariusze.
Bierzemy więc pod uwagę nie tylko, że będzie nam potrzebny dodatkowy koalicjant, ale i możliwość przegrania wyborów. Ciężko pracujemy z nadzieją, że to przyniesie efekt, ale musimy być gotowi także na niekorzystne rozstrzygnięcia.
Załóżmy, że Wiosna osiągnie tak wysokie poparcie, jak marzy się to Robertowi Biedroniowi. Bylibyście wówczas gotowi wejść w koalicję z Platformą Obywatelską, by powstrzymać światopoglądową rewolucję?
Nie czuję się upoważniony, by wypowiadać się w tej sprawie w imieniu całej Zjednoczonej Prawicy, czy nawet Porozumienia, ale osobiście uważam, że to scenariusz wyjątkowo trudny do realizacji. PO powinno najłatwiej porozumieć się z Biedroniem. Teraz wymieniają silne ciosy tylko dlatego, że walczą o podobny elektorat.
Sądzę, iż Zjednoczonej Prawicy znacznie bliżej byłoby do Polskiego Stronnictwa Ludowego, czy ruchu Pawła Kukiza. Zapewne moglibyśmy też rozmawiać z formacją, którą dopiero tworzy Robert Gwiazdowski.
Rozważmy jeszcze jeden "hardcorowy" scenariusz... A co jeśli PO będzie mogła zatrzymać tylko i wyłącznie koalicja z Wiosną?
Uważam, że nie ma na to szans. Zjednoczona Prawica zbyt mocno stawia na konkretne idee. Tymczasem po zapowiedziach programowych Roberta Biedronia – pomijając kwestię ich wykonalności, czy raczej awykonalności – widzimy, że to inny biegun. Jeśli mowa o lewicy, to chyba łatwiej porozumielibyśmy się z Sojuszem Lewicy Demokratycznej...
Z Wiosną współpracy sobie nie wyobrażam. Oni podważają wszystko, na czym opiera się polska państwowość. W partii Roberta Biedronia kwestionują naszą kulturę, tradycję i religię. A ich postulaty ekonomiczne? Są zupełnie nieprzemyślane, nieprzeliczone i podszyte ideologią. Dziś trudno mi sobie wyobrazić, że mielibyśmy tworzyć koalicję.