Jak wygląda likwidacja szkody komunikacyjnej? Jeśli lubiłeś swój stary samochód, to możesz mieć problem

Paweł Kalisz
Jedziesz sobie spokojnie, aż tu nagle – bum! Chwila czyjejś nieuwagi i ukochane błyszczące autko zamienia się w zbitek pogiętych blach. Nawet nie wiesz, że to dopiero początek drogi przez mękę i wcale nie ma pewności, że na końcu tej ścieżki zobaczysz wyremontowany samochód.
Gdy uszkodzenia przekraczają wartość pojazdu ubezpieczyciel z automatu orzeka o szkodzie całkowitej. Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta
Na początek trochę statystyk. Średni wiek samochodów poruszających się po warszawskich drogach wynosi około 11 lat, a i tak jest to najlepszy wynik w kraju. Najgorzej wypada tu Szczecin, gdzie auta mają około 14 lat i średni przebieg wynoszący ponad 210 tysięcy km. To przekłada się na wartość pojazdów poruszających się po drogach – wiadomo, że im starsze, tym jest ona niższa.

Średnia wartość wystawianych na sprzedaż samochodów w Polsce to 21 000. W przypadku większych kolizji może się okazać, że naprawa pojazdu staje się z punktu widzenia ubezpieczyciela ekonomicznie nieopłacalna. Nawet, jeśli uszkodzenia nie są poważne, może dość do sytuacji, gdy trzeba będzie się rozstać ze swoim ulubionym pojazdem.


Uderzył i co dalej?
W przypadku poważniejszych kolizji warto wezwać na miejsce policję. Nie chodzi jednak o zemstę na nieostrożnym kierowcy, któremu policjanci zapewne wlepią mandat i parę punktów karnych. Policjanci na miejscu zbadają okoliczności zdarzenia i stwierdzą, kto ponosi za nie winę. Takie oświadczenie będzie ważnym dokumentem dla ubezpieczyciela i przyśpieszy proces likwidacji szkody. Oczywiście zalecenie wezwania policjantów dotyczy przypadków, gdy na miejscu nie ma rannych. Jeśli są, koniecznie dzwonimy pod 112 i wzywamy wszystkie potrzebne służby, ze Strażą Pożarną włącznie, jeśli trzeba będzie rozcinać blachy auta, by wydostać rannych ze środka pojazdu.

Gdy policjanci na miejscu orzekną, że to my jesteśmy poszkodowani, a drugi kierowca przyznaje się do winy, naprawa naszego autka będzie opłacana z OC sprawcy. Im szybciej stosowne dokumenty wpłyną do ubezpieczyciela, tym szybciej ruszy machina i szybciej będzie wiadomo, czy... do naprawy w ogóle dojdzie. Ale nie uprzedzajmy faktów. Najpierw autko musi trafić do jakiegoś warsztatu blacharsko-lakierniczego.

Rozliczenie szkody w trzech aktach
Zanim rozpocznie się właściwa naprawa, auto zostanie dokładnie obejrzane przez rzeczoznawcę. Jego zadaniem jest określenie, co uległo uszkodzeniu. Zdarza się, że jedna wizyta specjalisty nie wystarczy, bo dopiero po zdemontowaniu kilku części auta będzie widać, że trzeba wymienić coś jeszcze. W skrajnych przypadkach rzeczoznawcy przyjeżdzają nawet 4-5 razy.

Gdy już zostanie sporządzona lista uszkodzeń, zakład, do którego trafiło uszkodzone auto, przystępuje do wyceny kosztów naprawy. W kalkulacji można zastosować części zamienne kategorii "O", czyli nowe, pochodzące od producenta pojazdu lub "Q" – nowe, zgodne ze specyfikacją producenta pojazdu, ale produkowane przez inne firmy, czyli zamienniki.
Im dłuższa jest lista uszkodzeń, tym maleją szanse na naprawę auta z OC sprawcy.Fot. naTemat
Jest jeszcze trzecia grupa części, oznaczanych literą "P". To także są części nowe, o porównywalnej jakości jak części oryginalne i objęte gwarancją producenta. Są to elementy proste, zwykle różnego rodzaju spinki, śruby czy wkręty.

Większość towarzystw ubezpieczeniowych nie toleruje wpisywania do kosztorysów części pochodzących z "odzysku", czyli wszelkiego rodzaju elementów karoserii czy lamp odzyskiwanych podczas złomowania pojazdów.

– Użycie części używanych nie gwarantuje przywrócenia pojazdu do stanu sprzed szkody, zwłaszcza w zakresie bezpieczeństwa jego dalszego użytkowania – twierdzi Paulina Stachura z TU ERGO HESTIA. Stachura podkreśla, że HESTIA nie dopuszcza do sytuacji, gdy pojazd zostanie naprawiony z wykorzystaniem części pochodzących ze szrotu.

To o tyle ważne, że korzystanie wyłącznie z części "P", "Q"i "O" znacząco podnosi koszty naprawy. Przykładowo "używane" drzwi do samochodu Mazda 2 można kupić na giełdzie za kilkaset złotych. Jeśli mamy szczęście, to będą nawet w żądanym kolorze. Nowe, oryginalne (i niepomalowane) drzwi to wydatek ponad 3 tysięcy złotych.

W przygotowywanym przez zakład kosztorysie znajdą się oczywiście nie tylko części, ale też koszty robocizny. Trzeba wymienić w aucie błotnik? W dokumencie będzie koszt potrzebnego elementu, koszt jego lakierowania i koszt montażu. Pół biedy, jeśli trzeba wymienić tylko ten błotnik. Schody zaczynają się, gdy trzeba wymienić na przykład cały bok samochodu.
Pozornie nie takie duże uszkodzenia w starszych samochodach mogą oznaczać orzeczenie o szkodzie całkowitej.Fot. naTemat
Taka sytuacja spotkała Martę, w której samochód uderzył tir. Rzeczoznawca uznał, że w samochodzie do wymiany jest właściwie cały bok: dwa błotniki, przednie i tylne drzwi oraz lusterko boczne. Poza tym jedna felga i elementy układu kierowniczego - między innymi maglownica - które także ucierpiały w zderzeniu.

Szkoda całkowita
I nagle okazało się, że naprawa jest nieopłacalna, więc towarzystwo ubezpieczeniowe podjęło decyzję o szkodzie całkowitej. Tak się dzieje, gdy suma wszystkich kosztów związanych z naprawą przekracza wartość pojazdu sprzed wypadku.
Wycena rzeczywistej wartości samochodu to dość skomplikowany proces.Fot. naTemat
Tę też określa rzeczoznawca. Sprawdza wartość średnią samochodu (konkretna marka, model i rocznik), a później zaczyna się długi ciąg działań z zakresu dodawania i odejmowania. Wyższy przebieg niż norma? Wartość spada. Lakier metalic? Dopłata. Wartość wzrośnie za nowe opony, ale spadnie za rysę na szybie albo wypaloną dziurę w tapicerce na fotelu pasażera.

Gdy wartość pojazdu jest wyższa niż koszty naprawy, to wszystko jest w porządku. Pozostaje czekać, aż auro wróci z lakierni. Gdy ubezpieczyciel orzeknie o szkodzie całkowitej, wcale nie oznacza to jeszcze konieczności rozstania się z autem, ale sprawy zaczynają się komplikować.

W przypadku Marty towarzystwo, w którym był ubezpieczony tir, zaoferowało jej wypłatę 5 tysięcy złotych na konto. Tyle ich zdaniem auto straciło na wartości w wyniku kolizji. Obliczono to w następujący sposób: wrak został wystawiony na aukcję, a najwyższa oferta opiewała na 9 tysięcy złotych. Odjęto to od wartości pojazdu sprzed wypadku i mamy wynik. I teraz Marta ma wybór: albo wziąć wspomniane 5 tysięcy i spróbować naprawić auto bazując na częściach ze szrotu, albo skorzystać z tego, że TU znalazło nabywcę na wrak pojazdu i sprzedać go za wylicytowaną kwotę. W drugim przypadku TU wypłaci jeszcze Marcie dodatkowo 10 proc. od tej kwoty, czyli 900 zł. Tyle ich zdaniem wynosi marża pośrednika, który skupuje auta, by je potem rozbierać na kawałki lub naprawiać.

Auto zastępcze
Warto wiedzieć, że poszkodowanym kierowcom przysługuje auto zastępcze. Koszty wynajmu ponosi sprawca, zwykle jednak jest tak, że opłacane to jest z jego polisy OC. Pojazd należy się już praktycznie od chwili wypadku, w praktyce jednak zwykle otrzymuje się go najwcześniej w ciągu jednego-dwóch dni. Autem zastępczym jeździ się tak długo, aż TU wyda decyzję w sprawie naprawy pojazdu plus tydzień oczekiwania na jej zakończenie. Jeśli naprawa się przedłuża, można wystąpić o przedłużenie okresu wypożyczenia. Marta musiała oddać auto zastępcze kilka dni po otrzymaniu decyzji o szkodzie całkowitej.