Za ten apel młodzież pokocha Pawłowicz. Przeszła samą siebie "receptą" na strajk nauczycieli

Tomasz Ławnicki
Strajk nauczycieli od 8 kwietnia jest już pewny właściwie na sto procent. A ponieważ akcja ma mieć charakter bezterminowy, pod znakiem zapytania stanęły egzaminy gimnazjalne (10-12 kwietnia) oraz ósmoklasistów (15-17 kwietnia). Na pomysł, jak rozwiązać ten problem, wpadła Krystyna Pawłowicz z PiS. Idea wydaje się dość kuriozalna. Ale młodzieży zapewne się spodoba.
Co z egzaminami w czasie strajku nauczycieli? Krystyna Pawłowicz ma apel do Anny Zalewskiej. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Pani poseł stanęła wyraźnie po stronie młodzieży. Szykowaną przez nauczycieli akcję nazwała wprost "antyuczniowską". Strajk w oświacie może wprowadzić niemały chaos w kalendarzu roku szkolnego, a tym, którzy mają zdawać egzaminy, dostarczy dodatkowych nerwów.

Krystyna Pawłowicz wpadła więc na pomysł - z punktu widzenia niejednego ucznia - genialny w swej prostocie. Ideą podzieliła się na Twitterze, ogłaszając swój apel do minister edukacji Anny Zalewskiej.

"Wobec anty-uczniowskiego bojkotu przez nauczycieli egaminacyjnej pracy ich uczniów i wychowanków, nieetycznego,politycznego szantażowania uczniów, rodziców i części nauczycieli - PROSZĘ rozważyć ODGÓRNE ZALICZENIE WSZYSTKIM uczniom tych EGZAMINÓW" (pisownia oryginalna – red.) – tymi słowami pani poseł zaapelowała do szefowej MEN.

Ów "genialny" pomysł ma jednak sporo wad. Choćby tę, że - jak można przypuszczać - pani poseł nie zdaje sobie sprawy, jak wygląda dziś system rekrutacji do szkół średnich. Od wyników zbliżających się egzaminów zależy bowiem to, do jakiej szkoły dany uczeń się dostanie, w klasie o jakim profilu będzie mógł się uczyć, itp.


W piątek w Centrum "Dialog" odbyły się rozmowy ostatniej szansy między rządem a związkowcami. Rząd przedstawił nowy pakt oświatowy.

Wzrost płac w szkolnictwie miałby do 2023 r. sięgnąć nawet do sumy 8100 zł – tyle brutto mieliby zarabiać średnio nauczyciele dyplomowani. Jest jednak warunek – nauczycielskie pensum miałoby wzrosnąć z 18 do 24 godzin tygodniowo. Gdyby pensum podniesiono do 22 godzin, wynagrodzenie wzrosłoby do 7400 zł.
Tę propozycję nauczyciele odebrali jako kuriozalną. Związkowcy komentowali, że zwiększenie pensum będzie oznaczać zwolnienia z pracy. To zaś oznacza, że planowane w dalszej przyszłości podwyżki zostaną de facto sfinansowane... przez samych nauczycieli.

– Nie zachodzą żadne okoliczności i przesłanki, które dawałaby nam legitymację do tego, żebyśmy mogli dyskutować o wstrzymaniu akcji strajkowej w poniedziałek – ocenił po piątkowych rozmowach szef ZNP Sławomir Broniarz.