Świetny wynik Szydło to dla niej cudowna zemsta za upokarzające "zwolnienie" z funkcji premiera
Patrząc na wynik Beaty Szydło w wyborach do PE i wygraną PiS, niektórzy snują teorie i tłumaczą, że dzięki dymisji z funkcji premiera, mogła zająć się kampanią i doprowadziła do wygranej. Trzeba powiedzieć jasno, że jej dymisja to żadna "tajna misja", a czysta degradacja. Wielu Polaków zapomniało już, w jak napiętej atmosferze przyszła europosłanka "opuszczała" swoje stanowisko.
Ale dobry wynik w wyborach to nie wszystko. Należy patrzeć na fakty. Owszem, niektórzy pamiętają, że to właśnie Beata Szydło najbardziej przyczyniła się do wygranej PiS w wyborach prezydenckich i parlamentarnych w 2015 roku. Z tego też powodu to właśnie ona została szefową rządu. Ale jej rola skończyła się, kiedy kierowana przez nią Rada Ministrów zaczęła ponosić klęskę za klęską.
Jednym z bardziej dobitnych przykładów była porażka na arenie europejskiej podczas wyborów przewodniczącego Rady Europejskiej, w której Szydło została przegłosowana 27:1 (i przekonywała, że to... jej zwycięstwo). Dalej były wpadki wizerunkowe z przyznanymi sobie premiami i słynne słowa ówczesnej premier "nam się te pieniądze po prostu należały".
Dymisja i to z hukiem
Niektórzy obserwatorzy sceny politycznej, jak np. dziennikarz Andrzej Stankiewicz słusznie zauważali, że Beata Szydło wyraźnie "irytowała prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego". Jego zdaniem "nie umiała przedstawić mu szerszej wizji".
Ten brak asertywności, brak kontroli nad członkami rządu i zagubienie idealnie pokazali twórcy "Ucha prezesa". Nawet w satyrycznym serialu widać, że "prezes" irytuje się każdym słowem "premier". Ale poparcie tych scen można znaleźć także w wypowiedziach specjalistów. • YouTube.com / Purple Guy
– Po pierwsze, widać było wyraźnie, że słabo daje sobie radę z koordynowaniem prac rządu, nie jest w stanie efektywnie kontrolować ministrów i rozstrzygać konfliktów między nimi. Po drugie, jej wiarygodność w gremiach decyzyjnych Unii Europejskiej była raczej niska i nie gwarantowała poprawnych relacji z Brukselą, co jest konieczne zwłaszcza w kontekście zbliżających się negocjacji budżetowych – tak przyczyny dymisji Beaty Szydło komentował dr hab Robert Alberski, dyrektor Instytutu Politologii Uniwersytetu Wrocławskiego, w rozmowie z "Gazetą Wrocławską".
Beata Szydło straciła stołek i to w bardzo poniżający sposób. Najpierw musiała w Sejmie tłumaczyć się przed opozycją podczas zgłoszonego wotum nieufności wobec premier. Pytała wtedy "za co chcecie mnie odwołać?". Dowiedziała się niedługo potem, ale nie od Grzegorza Schetyny czy Władysława Kosiniaka-Kamysza, ale od kierownictwa swojej partii, które wydało potem tak enigmatyczne uzasadnienie.
"Ostatnie miesiące bieżącego roku przyniosły liczne istotne przeobrażenia w sytuacji wewnętrznej i międzynarodowej. Ewolucji uległy także wpisane w wielki projekt dobrej zmiany zadania stojące przed Zjednoczoną Prawicą. Powyższe czynniki spowodowały konieczność skorygowania składu rządu, w tym również jego kierownictwa" – tłumaczył Komitet Polityczny PiS.
239 do 1
Szydło dostała poparcie 239 posłów PiS, po czym została zdymisjonowana. Przez miesiące ciskano w nią gromy, kiedy PiS przeprowadzał najbardziej radykalne i kontrowersyjne ustawy. Znosiła słowa krytyki płynące pod jej adresem i adresem PiS w Brukseli, kiedy musiała tłumaczyć się w Europarlamencie. I tak po prostu została odwołana.
Ale to wszystko teoria spiskowa. Fakty są takie, że została bezceremonialnie zwolniona, a na otarcie łez trafiła na powyższe stanowisko. Zastąpił ją nie Kaczyński, który byłby najpoważniejszym kandydatem, a Mateusz Morawiecki, jej podwładny, dla którego miała potem pracować.
Szydło "na otarcie łez" dostała pewniaka na liście do Brukseli. Przyszły wybory, Szydło miała "jedynkę" w największym okręgu i wygrała z fenomenalnym wynikiem.