Kolejne kontrowersje z Markiem Lisińskim. Są wątpliwości, czy były szef Nie Lękajcie Się w ogóle był molestowany

Piotr Rodzik
Marek Lisiński w zeszłym tygodniu przestał być szefem fundacji Nie Lękajcie Się. To efekt publikacji "Gazety Wyborczej", która ujawniła, jak Lisiński wyciągnął pieniądze od jednej z ofiar pedofilii w Kościele. Teraz okazuje się, że są wątpliwości co do tego, czy sam Lisiński był poszkodowanym.
"Gazeta Wyborcza" kontynuuje swoje śledztwo ws. Marka Lisińskiego. Fot. Bartosz Bańka / Agencja Gazeta
Według autorek materiału – Katarzyny Włodkowskiej oraz Katarzyny Surmiak-Domańskiej – w 2010 roku Marek Lisiński znalazł w internecie stronę Ruchu Ofiar Księży prowadzoną przez mieszkającego w Kanadzie Wincenta Szymańskiego. Panowie skontaktowali się, a już kilka miesięcy później Lisiński złożył zawiadomienie w kurii płockiej.

30 lat wcześniej – jako trzynastolatek – miał być molestowany przez Zdzisława Witkowskiego, wikariusza ze swojej rodzinnej wsi. Biskup Libera, który rządzi diecezją, inicjuje proces Lisiński kontra Witkowski już miesiąc po zawiadomieniu. Będzie się on ciągnął trzy lata.


Jak zwraca uwagę "GW", w międzyczasie powstaje Fundacja Nie Lękajcie się, a wobec choroby nowotworowej prezesa Wojciecha Pietrewicza faktycznie rządzi nią Lisiński. I rządził zupełnie inaczej niż chciał Pietrewicz – zamiast spraw sądowych i głośnych wyroków chciał płacenia "od ręki".

Pieniądze na terapię i za milczenie
I tak właśnie działa Lisiński. W 2014 roku ksiądz Witkowski zostaje uznany za winnego molestowania Lisińskiego, choć nie został przesłuchany ani jeden świadek z ośmiu zgłoszonych przez księdza. Nie stawili się – ale dlatego, że nikt ich nie wezwał.

Tydzień po wyroku ks. Witkowski pozywa Lisińskiego o ochronę dóbr osobistych. Chce wycofania oskarżeń i przeprosin. Tymczasem Lisiński pisze list do kurii: chce 150 tys. zł na terapię, żeby podnieść się po traumie z dzieciństwa. W efekcie biskup Libera nakazuje Witkowskiemu wycofać pozew.

Lisiński jednak według "GW" tu się nie zatrzymuje – pisze kolejny list, w którym dziękuje za taki finał sprawy, ale domaga się już 200 tys. zł na terapię, za straty moralne i psychiczne. Obiecuje jednak zrzec się z przyszłych roszczeń. Kiedy kuria nie chce płacić, składa pozew cywilny i domaga się pieniędzy od Witkowskiego.

Nikt nie pamięta molestowania
W tej sprawie zastanawiająca jest też postawa znajomych księdza. Rozmówcy "GW", którzy pamiętają Lisińskiego i księdza Witkowskiego z tamtych lat, raczej nie przypominają sobie sytuacji, w której mogłoby dojść do molestowania. – W szoku byłem, bo o księdzu Zdzisławie wszyscy mówili, że raczej babiarz. Gdyby coś robił Markowi, to chyba byłoby po nim coś widać? – mówił "GW" Tomasz, bliski kumpel Marka. Takich opinii jest więcej.

Wreszcie pojawia się osoba księdza Zdzisława, od którego Lisiński miał wyłudzić pieniądze. Pretekst: żona chora na raka i zbliżająca się operacja. – No i po kilku tygodniach doszła mnie wieść, że Marek wcale nie wyjechał do Niemiec. Pojechałem do jego żony. Okazało się, że wcale na raka nie chorowała – powiedział "GW" ksiądz. Sam Lisiński teraz się wypiera takiej sytuacji. – Takie pieniądze na pewno do mnie nie dotarły. Moja była żona nie chorowała na raka – stwierdził i dodał, że pieniądze dostał w innej sytuacji.

Przypomnijmy, że Lisiński w wyniku afery przestał być szefem fundacji Nie Lękajcie Się. Były prezes opublikował później oświadczenie, w którym pisał o tym, że "zawiódł zaufanie". Ponadto nasz reporter Tomasz Ławnicki przedstawił sylwetki innych osób, które pomagają ludziom, ale mają dwie twarze.

źródło: Gazeta Wyborcza