Zarzucano, że zaniedbali Podkarpacie, teraz wzięli się do roboty. Tak opozycja walczy o prezydenta Rzeszowa

Katarzyna Zuchowicz
Po wyborach do Parlamentu Europejskiego na opozycję spadły gromy, że odpuściła Podkarpacie. Kampanii praktycznie tu nie było, źle obsadzono listy, zabrakło dużych, mocnych nazwisk. Dziś widać, jak walczą o prezydenta Rzeszowa – jednego z nielicznych polityków lewicy, którzy rządzą w bastionie PiS. – Dzięki niemu opozycja mogłaby tu zdobyć kilka mandatów – słychać. Czy w tej kampanii KO ma już jakiś pomysł na Podkarpacie?
I PO, i PSL, chciały mieć prezydenta Rzeszowa na swoich listach. Decyzja Tadeusza Ferenca nie jest jeszcze znana. fot. Fot. Grzegorz Bukała / Agencja Gazeta
– Mamy na Podkarpaciu samorządowców kojarzonych z KE, np. prezydenta Krosna lub prezydenta Rzeszowa. Jeśli chcemy powalczyć o wynik w tym regionie, to takie osoby powinny startować w wyborach – mówił naTemat burmistrz Ustrzyk Dolnych. W maju, po wyborach do PE, dzielił się z nami swoimi radami dla przegranych.

– Opozycja powinna teraz się ruszyć, zrobić objazd po miastach i miasteczkach, i wysłuchać samorządowców, z jakimi zmagają się problemami. A nie spisać Podkarpacie od razu na straty – apelował.

Co się zmieniło od tamtej pory? – Na pewno widać inne zaangażowanie niż przy kampanii europejskiej. Wszystkich, a nie tylko jednego kandydata, czy dwóch. Widać, że zaczynają wcześniej myśleć jako odpowiedź na to, co robi PiS. Widać światełko w tunelu. Ale PiS też nie śpi i wykorzystuje swoje możliwości jako partia rządząca, aby swoich kandydatów już promować – ocenia dziś burmistrz Bartosz Romowicz.


"Każdy chciałby mieć go na liście"
W ostatnim czasie politycy PO i Nowoczesnej intensywnie zaczęli działać na Podkarpaciu. Politycy ruszyli w teren (o czym za chwilę). Widać też, że walczą o prezydenta Rzeszowa. Tadeusz Ferenc, rocznik 1940, od 2002 roku rządzi największym miastem Podkarpacia. Był członkiem SLD, ale gdy w czerwcu w partii nie spodobało się, że nie zgodził się na Marsz Równości, rzucił legitymacją partyjną.

Od paru dni lokalne media donoszą, że i PO, i PSL chciałyby mieć go na swoich listach. – Prezydent Ferenc to bardzo dobry kandydat. Mógłby pociągnąć listę i dzięki niemu Platforma, czy ogólnie partie opozycyjne, mogłyby kilka mandatów na Podkarpaciu uzyskać – zauważa burmistrz Ustrzyk Dolnych.

Jak się nieoficjalnie dowiadujemy, w ciągu ostatniego miesiąca w Ratuszu w Rzeszowie byli przedstawiciele każdej z partii. Z ramienia PO osobiście przyjechał Grzegorz Schetyna. Naiwnie byłoby zapytać, z czyjej inicjatywy do tych wizyt doszło. – Nie czarujmy się. Każdy chciałby mieć na liście naszego prezydenta. On specjalnie o to nie zabiega. Jego zawsze najbardziej interesował Rzeszów – słyszę od jednego z lokalnych polityków.

Tadeusz Ferenc startował już w wyborach do Senatu, ale się nie dostał. Mnóstwo opinii wtedy krążyło, że mieszkańcy z premedytacją nie puścili go do Warszawy, tak dobrym jest prezydentem. Ale z wyborami do Sejmu może być inaczej.

Tak PiS może przejąć miasto
Udział Ferenca w wyborach nie jest jeszcze przesądzony. Sam prezydent w tej sprawie milczy. Podpytuję lokalnych polityków, ale nikt nie wie, czy, i jaką, podjął decyzję. Za to medialne spekulacje nie ustają. Jeśli się potwierdzą, miasto może czekać duża zmiana.

"Tadeusz Ferenc ma być “jedynką” rzeszowskiej listy Koalicji Obywatelskiej" – dowiedział się nieoficjalne portal Rzeszów News. Zaznaczył jednak, że ze znakiem zapytania. "W środę Tadeusz Ferenc mówił nam, że wciąż jest w “rozkroku”, czy startować do Sejmu, czy zostać w ratuszu" – czytamy. – Myślę, że prezydent zapewne ma świadomość, że jeśli dostałby się do Sejmu oznaczałoby to wkroczenie komisarza z PiS do miasta i przejęcie Rzeszowa przez PiS. Myślę, że ze sobą walczy. Nie wiem, co przesądzi. Na pewno dla każdej partii Tadeusz Ferenc jest bardzo dobrą osobą na podkarpackiej liście. Dla nas taka osoba to duży zastrzyk i głosów, i wizerunkowy. Tacy liderzy jak Ferenc na pewno dają nam szanse na lepszą frekwencję i lepszy wynik – mówi nam jeden z polityków opozycji.

Inny: – PiS od 17 lat próbuje przejąć miasto i jakoś im się nie udaje. Rzeszów w podkarpackim mateczniku PiS jest enklawą. Dla nich taki komisarz to jedyna szansa, by go przejąć. Wtedy z automatu pracę tracą wiceprezydenci. A kto wie, jakie jeszcze wprowadziliby czystki?

"Samorządowcy się boją"
Listy PO na Podkarpaciu nie są jeszcze zatwierdzone "na górze". Miało się to stać w środę, konferencja prasowa miała się odbyć w piątek, ale wszystko zostało wstrzymane. Decyzje mają być ogłoszone w najbliższy wtorek. Od jednego z polityków słyszę, że PO walczy o podkarpackich samorządowców i radnych, ale niektórzy się boją. On też wspomina o komisarzach. Ich rola to tylko tymczasowe zarządzanie miastem przed wyborami uzupełniającymi. Ale niektórzy mają tu swoje obawy.

– Nawet jeśli samorządowcy mieliby ochotę startować w wyborach, nawet jeśli nie zgadzają się z PiS, to się wahają. Patrzą na to, że jak pójdą do Sejmu, to PiS nie odpuści w miastach, których nie udało mu się przejąć w wyborach samorządowych – obawia się nasz rozmówca.

Wybory uzupełniające odbyły się w połowie lipca w innej części Polski, w Przedborzu w województwie łódzkim, i zakończyły porażką kandydatki popieranej przez PiS. Pani komisarz, którą mianował premier Morawiecki, przegrała wybory na burmistrza. – Jak słyszę takie historie, to obawiam się, że mogą zmienić przepisy tak, by ich komisarz rządził do końca kadencji – przedstawia czarny scenariusz polityk.

Choć jednocześnie, w przypadku Rzeszowa, pojawiają się spekulacje, kto - w wyborach uzupełniających - miałby największe szanse zastąpić Ferenca. Rzeszowska "Wyborcza" nazwała ich nowymi bohaterami gry o tron. Według niej jednym z nich mógłby być Marek Ustrobiński, od 15 lat zastępca Tadeusza Ferenca. "Kamery TVP chodziły wszędzie za nami"
Na razie wszyscy czekają na listy. Jednak – inaczej niż w kampanii europejskiej – politycy Koalicji już ruszyli na Podkarpacie. W ostatni weekend ich obecność była bardzo widoczna. Media społecznościowe zalały zdjęcia i nagrania ze spotkań. "To mówią, że Podkarpacie to bastion PIS? Bardzo sympatyczni ludzie na rynku w Stalowej Woli" – pisał na Twitterze Bartosz Arłukowicz. "Żaden bastion... My jesteśmy normalni, tylko niektórzy z nas niedoinformowani", "Nie ma bastionów PiS. Są tylko ludzie jeszcze nie przekonani do zagłosowania na KO" – reagowali internauci. W tym czasie TVP przez pół dnia żyła relacją, jak to parę osób wykrzyczało Arłukowiczowi i Katarzynie Lubnauer: "Panie kochany, osiem lat tworzyliście dobrobyt" albo "Puste obietnice, do roboty, partia oszustów".

Europosłanka z Podkarpacia, Elżbieta Łukacijewska, jest oburzona. – Sama byłam na spotkaniach w Tarnobrzegu i Stalowej Woli. To jest nieprawda, to było ustawione. Kamery TVP chodziły wszędzie, krok w krok, nie odpuszczały, tylko czekały na taką gratkę, żeby coś takiego nagrać. Jeśli były krzyki, które pokazywała telewizja publiczna, to PiSowcy się skrzykiwali, żeby coś takiego przygotować. TVP nie pokazała, jak ludzie nam gratulowali i mówili, że trzymają kciuki. Pokazali tylko to, co było absolutnym przerysowaniem – mówi naTemat.

PiS podgrzewał też atmosferę w sieci. "Nie należy się zrażać"
Elżbieta Łukacijewska udowodniła w wyborach do PE, że polityk opozycji możne wygrać w tym regionie. Teraz też odczuła, jak mieszkańcy dobrze przyjmowali polityków KO. – Ludzie podchodzili, mówili: "Jesteśmy z wami, czekamy. To nie jest prawda, że Podkarpacie to bastion PiS, dobrze, że przyjechaliście". Ludzie bardzo pozytywnie nas przyjmowali. Tego samego doświadczałam w kampanii do PE – chodząc po rynkach, giełdach, spotykając się z ludźmi – opowiada. Fakt, przyznaje, taka jednorazowa akcja to oczywiście za mało. – Ale to krok w dobrym kierunku. Jeśli ktoś krzyczy, nie należy się tym zrażać. Wierzę, że jesteśmy w stanie zrobić dobry wynik. Kiedyś na Podkarpaciu mieliśmy dużo lepsze notowania i wierzę, że do tego wrócimy – mówi.