Syndrom pustego gniazda to nie mit. Oto, do czego są zdolni rodzice, aby zatrzymać przy sobie swoje dzieci
W życiu każdego rodzica przychodzi taki moment, w którym dziecko decyduje się na wyprowadzkę. Jak ojcowie i matki na to reagują? Niektórzy bez problemu przyjmują to do wiadomości, a innym ciężko jest się z tym pogodzić. Na tyle ciężko, że są w stanie doprowadzić do naprawdę niezłych dram.
W końcu tyle czasu poświęcili swoim pociechom, dlatego taka zmiana może być dla nich zrozumiałym szokiem. Wychowali dziecko, patrzyli jak ono dorasta, jak stawia pierwsze kroki, a potem - myk - dziecko stało się dorosłe i właśnie kupiło pierwsze mieszkanie ze swoim partnerem/partnerką. Dla niektórych matek i ojców jest to kubeł zimnej wody. I nie ma się co temu dziwić.
Zarówno dzieci, jak i rodzice mają często problem z przekazywaniem pewnych informacji. A tu z czymś przesadzą, tu dobiorą nieodpowiednie słowa i później wybucha awantura. Faktem jest, że w przypadku wyprowadzki dzieci powinny powolutku przygotowywać swoich rodziców na taką zmianę, a nie wyskakiwać z nią jak filip z konopi.
Jako, że sama jestem dopiero pisklęciem opuszczającym swoje gniazdo, postanowiłam oddać głos tym, którzy są lub byli w podobnej sytuacji. Zapytałam kilka osób o to, jak na ich wyprowadzkę zareagowali rodzice.
Przesada to mało powiedziane
Zosia zbliża się już do trzydziestki i niedługo planuje wyprowadzić się z rodzinnego domu. Jak sama zaznacza, robi to stosunkowo późno. – Generalnie rodzice pomagają mi w remoncie mojego mieszkania, bez nich nie dałabym rady. Ale tata ciągle daje mi do zrozumienia, że wolałby, żebym się nie wyprowadzała – mówi.
– Raz mi powiedział, że "jeśli się wyprowadzę, to znowu zachoruje na serce", a jest po dwóch operacjach – zdradza. Kiedy tłumaczy tacie, że będą mieszkać w tym samym mieście i będzie go odwiedzać, często słyszy od niego teksty w stylu: "po co Ci w ogóle ta wyprowadzka, tu będzie ci lepiej".
– Wiem, że bardzo mnie kocha i średnio znosi zmiany, ale serio wolałabym nie słyszeć takich tekstów, bo to podchodzi pod szantaż emocjonalny – dodaje.
U 25-letniej Julii sprawa wygląda nieco inaczej, a sytuacja w rodzinie jest - delikatnie mówiąc - hardkorowa. Dziewczyna szuka obecnie mieszkania do wynajęcia, bo z rodzicami układa jej się niezbyt dobrze. – Mam z nimi dość napięte i toksyczne relacje, dlatego potrzebuję się jak najszybciej od nich wyrwać – przyznaje.
Rodzice wyczuwają, że chce się od nich "oduzależnić". – Dlatego zaczęli mnie atakować – im dalej jestem od nich, tym atakują bardziej. Mówią mi, że jestem chora psychicznie, że jestem "wariatką". Że w życiu nie dam sobie rady sama, że jak się wyprowadzę, to jak przyjdę do nich z płaczem, to mnie nie przyjmą z powrotem. Że zacznę się puszczać. Że bez nich jestem nikim – wyznaje.
Julia uczęszcza nawet na terapię. – Powoli uwalniam się od nich. Jest ciężko, ale daję radę – mówi.
Szantaż i wzbudzanie w dziecku poczucia winy zdaje się być ulubioną bronią niektórych rodziców. 21-letnia Emilia usłyszała od swojego ojca i matki teksty, po których niejednokrotnie zdarzyło jej się płakać.
– Gdy dowiedzieli się, że chcę zamieszkać ze starszym chłopakiem, to wpadli w jakiś totalny szał. Wiecznie mieli pretensję, ale to jeszcze znosiłam. Najgorzej było, kiedy powiedzieli mi, że będę mieć na sumieniu ich rozwód – przyznaje dziewczyna.
Zachowanie części rodziców wydaje się zahaczać nawet o pewien akt desperacji. Awantury, groźby, wyzwiska - żadna z tych rzeczy nie powstrzyma dziecka przed wyjście z rodzinnego domu. Taka już kolej rzeczy. Ale czy naprawdę wyprowadzce musi towarzyszyć tak nieprzyjemna atmosfera? Okazuje się, że niekoniecznie.
Telefony i zaproszenia na niedzielne obiady
Syndrom opuszczonego gniazda nie musi wcale być związany z kłótniami. Trzeba wziąć pod uwagę, że zachowanie rodziców da się w niektórych przypadkach usprawiedliwić. W końcu jest im smutno i mogą czuć się zagubieni. Mówi się nawet o tym, że wraz z opuszczeniem przez dziecko domu tracą oni jakiś cel. Tak było w przypadku rodziców Maćka.
– Było im przykro, choć starali się to przede mną ukryć. Mówili, że już ich nie potrzebuję, że już mam kogoś innego w życiu, a oni poszli w odstawkę. Ale to nieprawda – mówi 29-latek, który od ponad 5 lat mieszka ze swoją partnerką. – Tworzę swój własny dom i to wcale nie oznacza, że zabraknie w nim dla nich miejsca. Zawsze będą w moim życiu – wyjaśnia.
Jak sprawa wygląda już po wyprowadzce? U rodziców 23-letniego Eryka, który od ponad roku żyje sam w kawalerce, syndrom objawiał się pod postacią "maniakalnego wręcz dzwonienia" oraz "chronicznego zapraszania na niedzielne śniadania i obiady".
– Niby rodzinne spotkania, których celem było nakarmienie mnie, wysłuchanie tego, co się u mnie dzieje, ale przede wszystkim danie mi poczucia, że rodzice mi w taki sposób pomagają – tłumaczy Eryk. Oczywiście nie brakowało jazd związanych z nieodbieraniem telefonu.
U mojego innego rozmówcy - Kuby - nigdy nie było większych problemów w komunikacji z samotnie wychowującą go mamą. – Choć przez dłuższy czas miała problem z przyzwyczajeniem się do braku jedynego syna w domu – przyznaje.
Swoją rodzicielską miłość udało jej się przelać na zwierzęta, których ma w domu prawie "kilkadziesiąt". Ale mamie Kuby wciąż zdarza się namawiać syna na powrót do niej.
– Zawsze, kiedy mam jakiś problem na "swoim", to pojawia się argument, że w domu będzie lepiej i wygodniej – dodaje chłopak.
Oczami rodzica
Żeby lepiej zrozumieć syndrom pustego gniazda, zapytałam jedną z mam o to, jak sprawa wygląda z perspektywy rodzica.
– Nie mogę zatrzymywać moich dzieci, bo są już dorosłe. Wiadomo, smutek jest, ale wychowałam syna i córkę do pewnego momentu w ich życiu. Teraz oni wyznaczają sobie kolejne ścieżki. To, że się wyprowadzili nie oznacza wcale, że nie są już moimi dziećmi. Drzwi do domu zawsze będą stały dla nich otworem – tłumaczy 50-letnia Agata.
Jej zdaniem w każdym z rodziców drzemie obawa przed tym, że stanie się niepotrzebny. – Też chciałabym, żeby moje dorosłe dziecko, gdy ja będę w potrzebie, zainteresowało się mną – mówi.
Syndrom pustego gniazda czeka więc każdego rodzica. Matki i ojcowie byli na miejscu swoich dzieci, więc też wiedzą, jak to jest się wyprowadzać i z czym to się w ogóle je. Swoją drogą pewnie też mają do opowiedzenia własne historie o tym, jak to im "starzy zawracali głowę".
Prawda jest taka, że nie powinniśmy gniewać się na rodziców za to, że jest im przykro i czasem puszczą im nerwy. Ale oni tym bardziej nie powinni mieć dzieciom za złe tego, że te chcą w końcu stanąć na własnych nogach.