W każdym normalnym kraju taka liczba afer wysadziłaby rząd. Ale nie u nas, to bez sensu

Jacek Liberski
bloger i autor powieści; polityk hobbysta
Jak racjonalny człowiek ma rozmawiać z człowiekiem irracjonalnym? To pytanie uznaję za fundamentalny problem polityki nie tylko polskiej, który funkcjonuje i ma się świetnie co najmniej od kilku lat. Od co najmniej kilku bowiem lat globalną polityką rządzi irracjonalizm – na szczęście dla świata, nie wszędzie. Niestety, Polska zapisała się do tego niechlubnego grona jakiś czas temu i aktualnie bryluje w tym towarzystwie niczym trzydziestolatka po przejściach na balu dla spragnionych wrażeń narcyzów. Na pytanie odpowiem za chwilę, na razie kilka innych spostrzeżeń z minionego tygodnia.
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Pisiały - aferały
Siedem kolejnych dni pełnych wrażeń. Prezes ze swoją świtą odwiedził kilka kolejnych miast i na wyborczych konwencjach tłumaczył ludziom jak to PiS walczy z komunizmem, wprowadzając komunizm. Obserwuję te kolejne konwencje partii Kaczyńskiego i nasuwa mi się takie spostrzeżenie, taki wspólny mianownik: pan prezes i pan premier są w stanie powiedzieć tam w zasadzie każdą bzdurę, bełkot i słowotok, który podekscytowana gawiedź przyjmie z entuzjazmem niczym prawdę płynącą z ust greckich filozofów wprost z ogrodów Lykejonu.

Rzecz w tym, że to są wyłącznie prawdy trzeciego rodzaju sposób trzech prawd księdza Tischnera. Ostatnio pan prezes był łaskaw rzucić kolejną błyskotliwą myślą, która mnie serdecznie rozbawiła, iż Polacy przetrwali reformy Balcerowicza wyłącznie dlatego, że byli w stanie stworzyć 6 milionów miejsc pracy. Błyskotliwość owej myśli polega na tym, że te 6 milionów miejsc pracy polscy przedsiębiorcy stworzyli właśnie dzięki Balcerowiczowi. Ale przecież nie o to chodzi, chodzi o to, że to „mądrze” brzmi i pasuje do narracji.


Miniony tydzień obdarował nas też kolejnymi aferami obozu władzy. Oczywiście są to wyłącznie afery dla ludzi racjonalnie myślących, dla tych drugich to są „nieudokumentowane opowieści obcych mediów”. Cóż takiego wypłynęło? Najpierw sprawa Polskiej Fundacji Narodowej, która wydała 20 milionów złotych na „kampanię promującą Polskę w świecie”. Piszę w cudzysłowie, bo owa kampania, to stworzenie kilku profili w mediach społecznościowych, które obserwuje łącznie może setka ludzi.

Nie jest to dziwne, zważywszy na to, że można tam obejrzeć głównie fotki skradzione z Internetu, do tego zamiast Polskę pokazujące piękną Amerykę. Ale nie to jest najciekawsze. Najciekawsze jest to, że dzięki umowie z PFN gruby szmal popłynął do Marka Chodakiewicza, polonijnego historyka związanego z PiS. W rozliczeniach z White House Writers Group Onet znalazł niemałe przelewy dla jego siostry, żony, współpracownika i niego samego. Taki Solvere Bis, ale tym razem dla znajomych królika z USA.

Bystre oko premiera Gowina
Okazało się też, że nie działa sieć szpitali – sztandarowy projekt ministra Radziwiłła. W zeszłym tygodniu przyznał to sam wice Gowin, jak wiemy wzór politycznej (i nie tylko) wiarygodności. Tu akurat zdarzyło mu się powiedzieć prawdę, co bez wątpienia należy odnotować z niemałą atencją. Ów projekt zatwierdzony został przez rząd Beaty Szydło, w którym to rządzie wice Gowin był wice Gowinem jak dziś. Zapewne głosował za tym projektem, ale się nie cieszył. Nieważne. Ważne, że właśnie na oczy przejrzał i oznajmił to światu.

A dlaczego oznajmił? Ano dlatego, że długi szpitali rosną lawinowo i to w tempie geometrycznym. O ile jeszcze niedawno 62 szpitale powiatowe miały długi, to obecnie jest ich już ponad 100. Oczywiście, zawsze można powiedzieć, że to mniej niż połowa funkcjonujących w Polsce szpitali powiatowych (więc w czym problem?), ale przecież rzecz w tym, że ich przybywa, a nie ubywa. Dlaczego przybywa? Bo państwo wydaje coraz więcej na socjalne obietnice, czyli na jedyną kroplówkę, która utrzymuje PiS przy władzy. A przecież ma być tego więcej. Więcej, czyli de facto mniej. Ale to tylko taki szczególik.

Pancerny Marian
Pod koniec tygodnia wylało się jeszcze coś z tego wiaderka PiS-u. To sprawa świeżo wybranego szefa Najwyższej Izby Kontroli, który wzorem innych polityków obozu władzy ma problemu z prawidłowym wypełnieniem oświadczenia majątkowego. Ciekawostką jest to, że CBA kierowane przez innego słynnego polityka PiS, od ponad roku bada te kilkanaście stron dokumentów i zapewne badać będzie jeszcze długo (zgaduję – tak długo jak długo PiS będzie rządził).

Oczywiście sejmowej większości nie przeszkodziło to w tym, aby Mariana Banasia wybrać na szefa instytucji, która powołana została do kontrolowania władzy właśnie. Z reportażu Superwizjera TVN (tak, tej obcej stacji) dowiedzieliśmy się też, że „Pancerny Marian” ma dziwne powiązania z ludźmi z miasta (z krakowskiego miasta), którzy nazywają go „Banasiem” i dzwonią, aby zapytać, co zrobić z wścibskim dziennikarzem z TVN. Dowiedzieliśmy się także, że firma syna pana ministra dostała kredyt w kwocie 2,5 miliona złotych, nie mając nawet biura. Zabezpieczeniem tego kredytu jest kamienica pana Mariana, czego w swym oświadczeniu pan Marian był zapomniał wpisać.

Ilu polskich przedsiębiorców może dostać kredyt nie mając biura? Szyszko zapomniał o stodole, Morawiecki przepisał wszystko na żonę, Dworczyk dwanaście razy mylił się w oświadczeniach, a teraz Banaś dołącza do tego szacownego grona – a Nowaka ścigali za zegarek.

W każdym normalnym kraju wszystkie te afery, które od czterech lat wypływają na światło dzienne, a kilka z nich to naprawdę wielki kaliber, dawno już spowodowałyby dymisję niejednego rządu. W normalnym kraju, ale Polska od lat czterech nie jest normalnym krajem – jest czymś na kształt republiki bananowej, na kształt tylko, bo u nas banany nie rosną. Jeszcze.

Reymont a sprawa polska
I tu wracamy do kwestii sprzed tygodnia. Wyborca PiS to wyborca irracjonalny. Racjonalnie myślący wyborca nie akceptuje pewnych rzeczy, czego dowodem była żółta kartka dana przez wyborców Platformie i PSL-owi w 2015 roku. Ta karta była dla milionów Polaków czymś oczywistym, należała się poprzednikom, choć ich skala błędów nijak się ma do obecnych, najbardziej aferalnych rządów w historii III RP. Można oczywiście żyć w bańce PiS-owskiej ułudy, ale to nie zakłamie prawdy o tym, że 10 proc. tych wszystkich afer obecnej władzy wysadziłoby poprzedników z siodła co najmniej kilka razy.

Dlaczego nie dzieje się to obecnie? Bo gros wyborców PiS to ludzie całkowicie irracjonalni, część to zwykli koniunkturaliści, a reszta, to zagubione we współczesnym świecie osoby, przestraszone tempem nieodwracalnych zmian społecznych.
W „Krytyce Politycznej” pojawił się, chyba całkowicie niezauważony, raport na temat wyborców trzech największych bloków politycznych w Polsce: Obozu Zjednoczonej Prawicy, którego reprezentantem jest PiS, Koalicji Obywatelskiej i Zjednoczonej Lewicy.

Wnioski z tego raportu są dość przygnębiające, pokazują bowiem smutną prawdę, że jako społeczeństwo cofnęliśmy się do czasów „Chłopów” Reymonta, gdyż elektoraty owych trzech bloków najkrócej, używając trzech słów, scharakteryzować można następująco: nienawiść, micha i husaria – to elektorat PiS, ale elektoraty KO i Lewicy wcale nie napawają większym optymizmem, gdyż wyborców KO charakteryzuje lenistwo, egoizm i ignorancja, zaś Lewicy – uwielbienie, cynizm i fanatyzm. To doprawdy dla Polski nie wróży nic dobrego.

Elektorat PiS scalają trzy kwestie: nienawiść do wyborców liberalnych (ta nienawiść jest nie tylko programowa według mnie, ale także charakterologicznie emocjonalna), zapotrzebowanie na transfery socjalne bez oglądania się na ich skutki, oraz coś, co profesor Czapiński nazywa przekonaniem, że tylko dzięki PiS Polacy mogą żyć z podniesioną głową, a co ja nazwałem w skrócie „husarią”.

Irracjonalność każdego z tych elementów można wykazać bez problemu - nienawiść do drugiego człowieka jest nieracjonalna sama w sobie, transfery socjalne kiedyś muszą się skończyć, bo nie da się rozwinąć gospodarki wyłącznie dzięki konsumpcji wewnętrznej, zaś obecną polską dumę narodową mierzyć można traktowaniem nas nie tylko przez Trumpa, ale także inne państwa świata i nie trzeba być żadnym znawcą polityki zagranicznej, aby to widzieć.

Sprawa nowelizacji ustawy o IPN, wizyty Trumpa w Polsce lub zestaw gości podczas obchodów 80-lecia wybuchu II Wojny Światowej - to tylko pierwsze z brzegu przykłady “powstania Polski z kolan”. Zamiast trzydniowej wizyty Trumpa w Polsce będziemy mieć trzynastominutowe spotkanie prezydenta Dudy z prezydentem USA na zapleczu sesji ONZ - jeśli to ma pokazywać naszą wielką narodową dumę, to ja mam spore wątpliwości w tej kwestii.

Co robić?
No dobrze, ale jaka jest w końcu odpowiedź na zadane tydzień temu pytanie? Odpowiem najprościej jak tylko można: nie wiem. Nie mam pojęcia jak rozmawiać ma osoba racjonalna z nieracjonalną. Ale wiem co innego. Że skoro rozmowa jest niemożliwa, to należy po prostu robić swoje. A co to jest, to swoje?

Organizować się, działać i nie oglądać się na nic. Świetnym przykładem takiego organizowania się jest spontaniczna akcja hasztagowa na Twitterze, nazwana #SilniRazem. O jej całkowitej apolityczności świadczy to, że przez kilka tygodni była całkowicie pomijana przez Opozycję, a zwłaszcza przez Koalicję Obywatelską.

Dopiero lawinowy przyrost uczestników tej akcji spowodował otrzeźwienie polityków. Tu zresztą mam główny zarzut do sztabu wyborczego KO – a jest nim zbyt zachowawcze podejście do wszelakich inicjatyw wyborców, którzy chcą coś robić, którzy chcą być aktywni i nie boją się zaangażowania. Przykładów takiego zachowawczego podejścia mógłbym przytoczyć co najmniej kilka.

Aktywność jest niezbędna, gdyż według wspomnianego już raportu na temat polskich wyborców wynika, że elektorat podstawowy PiS wynosi obecnie ok. 35 proc., ale rezerwuarowy to aż 20 proc.. To wśród tych 20 proc. są wyborcy niezdecydowani, płynni, dla których najbardziej głośne afery tej władzy mogą być nie do przyjęcia, co może skutkować jego przejściem na stronę partii opozycyjnych.

Pamiętajmy też, że Kaczyński może stracić większość bezwzględną, gdy z obecnych 45 proc. odpłynie nieco ponad 5. Przy dobrych wynikach KO, Lewicy i Koalicji Polskiej 40-procentowe poparcie dla PiS może oznaczać koniec tej władzy. Przy dobrze poprowadzonej kampanii wyborczej, a ciągle wierzę, że to możliwe, jest to całkiem realny scenariusz. Nic zatem nie jest jeszcze przesądzone.