Maciek Musiał nie jest statystą w "Wiedźminie". Opowiedział nam, jak się grało dla Netflixa

Bartosz Godziński
– Nawet jeśli to nie zaprocentuje w przyszłości, to mając 90 lat będę sobie siedział w fotelu i myślał - "bang, ale przygoda Musiał" – mówi naTemat 24-letni aktor, który wcielił się w postać sir Lazlo w "Wiedźminie" Netflixa. Maciej Musiał bynajmniej nie jest mało znaczącym statystą.
Maciej Musiał wystąpił "Wiedźmina" Netflixa. Wcielił się w postać sir Lazlo Fot. Katalin Vermes / Netflix
Biało-czerwonych akcentów w serialu nie brakuje - wszak producentem wykonawczym został Tomek Bagiński, a scenariusz został oparty na opowiadaniach Andrzeja Sapkowskiego. Wśród Polaków w obsadzie superprodukcji Netflixa jest też popularny polski aktor młodego pokolenia (choć na dalszym planie pojawia się też Marcin Czarnik).

To nie pierwsza przygoda Maćka Musiała z amerykańskim producentem. Wcześniej współtworzył i grał jedną z głównych ról w serialu "1983". W "Wiedźminie" może i nie wciela w żadną z pierwszoplanowych postaci, ale nie jest też bezimiennym tłem. Przekonamy się o tym już w piątek 20 grudnia - wtedy na Netflixie wyląduje cały (8-odcinkowy) pierwszy sezon. Poznajcie kulisy produkcji z perspektywy serialowego sir Lazlo.


Czasem jest tak, że aktor gra na planie w wielu scenach, ale potem w produkcji jego rola zostaje okrojona lub wycięta. Jednak zwiastuny, zdjęcia i przecieki prasowe sugerują, że będzie ciebie w "Wiedźminie" całkiem sporo. Nie jesteś zatem zwykłym statystą. Byłeś zaskoczony?

Pytasz czy jestem zaskoczony, że mnie nie wycięli? (śmiech) Wiesz, zawsze jest takie prawdopodobieństwo, ale jakoś się udało.

Hejterzy mogą sobie zatem wziąć wolne?

Pozwól, że zacytuję ci słowa Andrzeja Sapkowskiego: "Zawsze trzeba działać. Źle czy dobrze, okaże się później. Żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania".

Twoja postać została wymyślona na potrzeby serialu. Wiadomo coś o jej historii?

Sir Lazlo to rycerz, który wychowywał się na dworze Cintry razem z Ciri. Jest od niej niewiele starszy, a jego zadaniem jest się nią opiekować.
Fot. Katalin Vermes / Netflix
Jak podszedłeś do serialu: kolejna fucha, czy raczej ekscytacja?

Wiadomo, że byłem zajarany. Już samo zaproszenie na przesłuchanie sprawiło, że mocniej zabiło mi serce. Spędziłem cztery dni z tekstem w ręce, żeby nie mieć potem wyrzutów, że nie dałem z siebie wszystkiego. Potem telefon długo milczał, byłem przekonany, że nic z tego. I nagle przyszedł sms, że się udało.

Sama praca na planie była wielką przygodą, ale premiera i ujrzenie siebie na dużym ekranie w takim projekcie będzie niesamowitym przeżyciem. Nawet jeśli to nie zaprocentuje w przyszłości, to mając 90 lat będę sobie siedział w fotelu i myślał - "bang, ale przygoda Musiał".

Zawsze możesz też do końca życia jeździć na konwenty fanowskie jako "ten jedyny Polak, co grał w 'Wiedźminie' Netflixa”.

Będę zakładał w zbroję i rozdawał ciasteczka.
Fot. Katalin Vermes / Netflix
Co się dzieje potem, po dostaniu angażu?

To co w Polsce. Kontaktują się z tobą kostiumy i charakteryzacja. Poprosili mnie żebym nie ścinał włosów. Potem poleciałem do Budapesztu, tam mierzyłem kostium i ćwiczyłem jazdę konną.

I co tam jeszcze zobaczyłeś?

Świetnie zorganizowaną pracę. Nie było tam przypadków, a to zaoszczędzało mnóstwo czasu. Każdy miał swoje zadanie i był na nim skupiony. Nad każdym czuwał też "runner", więc nie było opcji, żeby zgubić się na planie. Wszyscy też byli dla siebie bardzo serdeczni.

Współpracowałeś na planie z showrunnerką całego serialu, czyli Lauren S. Hissrich, czy tylko z reżyserem odcinka?

Na planie byli wszyscy, nie spędziłem tam dużo czasu, ale można było poczuć, że Lauren jest nieprawdopodobnie zaangażowana w projekt. Była na planie każdego dnia. Taka matka projektu.

Ile tam przebywałeś?

Na planie byłem przez miesiąc. Głównie uczyłem się jazdy konnej. Miałem super nauczyciela. Był Węgrem i miał na imię tak jak moja postać - Laszlo. Nie uczył mnie jak wygrywać jeździeckie zawody, tylko jak czerpać przyjemność z jazdy. Bylem podjarany, bo wcześniej przygotowywał m.in. Jamiego Foxxa do roli w "Robin Hoodzie". On też ćwiczył z Henrym.
Fot. Katalin Vermes / Netflix
Henry Cavill to podobno maniak wszystkiego, co wiedźmińskie. Faktycznie taki z niego zajawkowicz?

Zdjęcia do "Wiedźmina" zaczęły się po "Mission: Impossible - Fallout". Henry grał tam z Tomem Cruise’em, który słynie z totalnego zaangażowania w swoje projekty. Czuć było, że Henry ma to samo. Widziałem go na planie nawet jak nie miał zdjęć. Przychodził z psem i siadał obok reżysera.

Miałem z nim tylko jedną scenę i oczywiście byłem totalnie speszony, więc się nie odzywałem (śmiech). Na koniec dnia spytałem tylko "Any words of wisdom?". Powiedział, żebym zawsze był na maksa przygotowany i próbował sceny na sto sposobów, bo wtedy nic mnie nie zaskoczy.

Jednak najlepiej zaznajomiłeś się z Freyą Allan - serialową Ciri. Macie wspólne sceny, co zresztą wszyscy mogli już zobaczyć na zdjęciu.

Freya! Totalnie zdolna dziewczyna. Pięć lat i Oscar. Cieszę się, że to właśnie ona dostanie głos. Chodzi mi o to, że będzie znana, pojawi się na pierwszych stronach gazet i młodzi ludzie będą jej słuchali. Jest mądra, wrażliwa, silna i chce zmieniać świat na lepsze. Na pewno wykorzysta popularność serialu jako platformę, do przekazania czegoś więcej.
Ale widywałeś się z nią też poza planem, czym zresztą sama się pochwaliła na Instagramie.

Tak, polubiliśmy się. Byliśmy ostatnio w teatrze w Londynie na "Cyrano de Bergerac" z Jamesem McAvoyem.

Przygotowując się do roli, na pewno czytałeś książki Andrzeja Sapkowskiego. Co o nich myślisz?

Przeczytałem pierwszy zbiór opowiadań. Widać w nim charakter pana Andrzeja. Opowiadania są napisane gęsto, akcja jest wartka, a poczucie humoru doskonałe. Uwielbiam imiona które dawał swoim bohaterom. Nosikamyk. To moje ulubione.

Amerykański „Wiedźmin” przemówi po polsku. Kto będzie dubbingował Maćka Musiała?

No właśnie, ktoś będzie musiał.

I musiałeś to zrobić ty. Jak ci poszło podkładanie głosu pod samego siebie?

Na początku byłem zdziwiony, że tak dobrze mówię po angielsku (śmiech). Podkładanie głosu poszło spoko, chociaż reżyserka dubbingu mówiła, że przy mikrofonie mam za niski głos - "Tak nie może być. On mówi do księżniczki. Musi być uprzejmy i mówić miłym głosem". Więc musiałem bardziej się postarać, żeby wczuć się w Maćka.