Zaraza, jaki ten serial jest dobry. Najlepszy prezent na święta dał nam Netflix
Jeszcze nigdy produkcja nowego serialu nie wywoływała tak ogromnych emocji na całym świecie i nie była promowana z takim rozmachem. Ponad dwuletnie, pełne napięcia i obaw oczekiwanie wreszcie otrzymało upragniony finał. I to szczęśliwy. Netflix nie popsuł "Wiedźmina", a wręcz przeciwnie. Trzeba się srogo napocić, by się do czego przyczepić.
Geralt nie jest jedynym głównym bohaterem. Jedną z głównych osi fabuły jest historia Ciri (Freya Allan)•Fot. Katalin Vermes / Netflix
Pierwsze wrażenia po odpaleniu odcinka? Spokój, który po chwili przeobraził się w ekscytację. Serial nie jest ani zbyt plastikowy, ani zbyt mroczny. Lawiruje między luzem a powagą, tak jak książkowy pierwowzór. Również odtwórca roli Geralta z Rivii, czyli Henry Cavill, nie zawiódł. Jest charyzmatyczny, posępny i nie przepakowany jak sugerowały zdjęcia z planu. Sposób mówienia à la Bogusław Linda również świetnie wpływa na odbiór tej wyjątkowej persony. Już nawet nie pamiętam jak wyglądał Biały Wilk z gry. Moja wyobraźnia nadpisała na niego postać z serialu.
"Wiedźmin" był oczkiem w głowie Netflixa i widać to w każdej scenie. Nie skąpili grosza na nic. Już w pierwszym odcinku obserwujemy sceny bitewne, na które w przypadku "Gry o tron" czekaliśmy kilka sezonów. Design kostiumów łączących styl gotycki z nowoczesnymi krojami sprawia, że przymykamy oko nawet na te nie do końca trafione "mosznowe" (jak określili to fani) zbroje Nilfgaardczyków. Poczwary, przy których palce maczali też Polacy z Platige Image, są wyrwane wprost z horroru, o czym świadczą też niektóre ujęcia (strzyga to ewidentny ukłon w stronę "Obcego").
Animacja potworów jest jak produkcję "telewizyjną" naprawdę dobra•Fot. Katalin Vermes / Netflix
Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się po Netflixie tylu nagich scen. Gołych kobiet jest w serialu pod dostatkiem, co z pewnością przymknie usta widzom narzekającym na polityczną poprawność amerykańskiego producenta. Geralt też nie raz, nie dwa rzuci sobie pod nosem soczystą "k*rwą". Nie ma w tym jednak krzty przesady i zbytniego epatowania kontrowersją. Wszystko wychodzi naturalne i idealnie komponuje się z tym brutalnym i surowym światem. Tkwi w nim jednak piękno, które klimatycznej scenografii i pejzażach.
Geneza Yennefer (Anya Chalotra) to jeden z najciekawszych wątków pierwszego sezonu•Fot. Katalin Vermes / Netflix
Na "dorosłe" aspekty serialu ma wpływ też tematyka i problemy, z którymi zmagają się bohaterowie. Cechą rozpoznawczą opowiadań Sapkowskiego jest poruszanie różnorakich zagadnień, które zwykle są pomijane w tym gatunku literackim. Nie obdarto z nich serialu nastawionego przecież na masową widownię. Dzięki temu nie jest tylko efektywną młócką, ale niesie ze sobą też coś więcej.
Serialowy "Wiedźmin" momentami kurczowo trzyma się oryginalnego tekstu. Twórczość Sapkowskiego jest dość precyzyjna i filmowa. Opowiadania takie jak "Mniejsze zło", czy "Kwestia ceny" zostały zrealizowane niemal dokładnie tak, jak je sobie wyobrażałem czytając książkę. Jednak nie wszystko zostało przeniesione 1:1. Np. opowiadanie "Kraniec świata" zostało okrojone, ale najwidoczniej nie miało aż takiego wpływu na główną fabułę.
Joey Batey jako Jaskier początkowo nie przypadł mi do gustu, ale koniec końców to jedna z najbarwniejszych postaci w serialu•Fot. Katalin Vermes / Netflix
Osoby odpowiedzialne za casting wykonały kawał dobrej roboty, a przecież wielu z nas pamięta afery, które przetaczały się przez media. Podobnie jak teraz nie widzę nikogo innego w roli Geralta, tak Anya Chalotra jako słynna czarodziejka, a także Freya Allan jako Ciri, choć zdecydowanie mniej doświadczone niż Cavill, to są obdarzone dużym talentem i po prostu pasują do tych postaci. Do gustu nie przypadła mi tylko Anna Shaffer jako Triss, ale może jestem zbyt wypaczony przez gry. Za to Joey Batey jako bard Jaskier zyskuje przy dłuższym poznaniu, a śpiewany przez niego utwór "Grosza daj wiedźminowi" to murowany hit. Dumą napawa też obecność Maćka Musiała, który ma całkiem sporą i istotną dla fabuły rolę.
Maciej Musiał jako sir Lazlo dostał garść czasu ekranowego•Fot. Katalin Vermes / Netflix
Serial poćwiartowałem niczym wiedźmin kikimorę. Pora zebrać wszystko w całość. Kiedy myślałem, że już się wypaliłem i nic już nie sprawi, że będę się jarał czymś za dzieciaka, wtedy wjechał Geralt na Płotce. Odcinki dawkowałem sobie nawet na porcje, by jak najdłużej móc się nimi nacieszyć. Pierwszy sezon ma ich tylko osiem, ale na szczęście trwają po godzinie. Czasem są przestoje, czasem trudno się połapać w planach czasowych, ale nawet pisząc te słowa mam ochotę odpalić je raz jeszcze.
Dodatkową przyjemność płynącą z oglądania zapewniło mi też to ponad dwuletnie śledzenie każdego newsa i wzmianki o "Wiedźminie", by teraz móc zobaczyć jak to wszystko wyszło w praniu. A wyszło bardzo dobrze. Serial jest angażujący, zrealizowany z rozmachem znanym tylko z kinowych filmów, a wykreowani bohaterowie będą ulubieńcami publiczności na całym świecie. Jak dobrze, że Netflix już zapowiedział drugi sezon, bo teraz dostaliśmy zaledwie wprowadzenia do tego świata. Prawdziwa przygoda dopiero się zacznie.