Australia płonie. Dramat na Wyspie Kangura – te zwierzęta mogą wyginąć

Bartosz Godziński
– Obszar, który płonie, jest rozległy, ale jest to stosunkowo niewielki odsetek terytorium kontynentu australijskiego. Nie chcę oczywiście umniejszać tej tragedii, ale nie jest też tak, że wszystkie australijskie zwierzęta spłoną – mówi naTemat Maciej Bielak, bloger, aktywista grupy "Animalus", miłośnik zwierząt i przyrody.
W sieci znajdziemy mnóstwo łamiących serce materiałów z Australii Screen z The Telegraph / YouTube
Pożary od tygodni pustoszą Australię i doprowadzają do śmierci ludzi, ale przede wszystkim milionów zwierząt. Internet zalały rozdzierające serca zdjęcia i filmiki. Obecna sytuacja fauny i flory wygląda bardzo źle i można się naprawdę załamać. Czy jest aż tak beznadziejnie? O tym rozmawiam z Maciejem Bielakiem, aktywistą i autorem bloga Animalus.


Najbardziej w pożarach australijskiego buszu szkoda zwierząt. Czy ich sytuacja jest rzeczywiście tak tragiczna, jak widzimy na zdjęciach i czytamy w mediach?


Jeżeli mówimy o zwierzętach, jako jednostkach, to faktycznie tak jest. Śmierć od ognia nie jest, kolokwialnie mówiąc, niczym przyjemnym. Warto jednak pamiętać, że Australia ma ogromną powierzchnię i nie jest tak, że płonie cały kontynent, jak widzimy to w apokaliptycznych doniesieniach prasowych. Obszar, który płonie, owszem - jest rozległy, ale jest to stosunkowo niewielki odsetek terytorium kontynentu australijskiego. Nie chcę oczywiście umniejszać tej tragedii, ale nie jest też tak, że wszystkie australijskie zwierzęta spłoną.

Czyli mają więc szansę na ucieczkę? Pytam, bo w sieci są nagrania np. pokazujące setki zwęglonych ciał zwierząt. Tak jakby nie było dla nich żadnego ratunku.

Gdyby sobie zwierzęta nie radziły w takich katastrofach, to żaden gatunek nigdy by nie przetrwał. Pożary są naturalną częścią ekosystemu. Oczywiście, przez zmiany klimatyczne zachodzi intensyfikacja tych zjawisk, ale to jeszcze nie jest koniec świata. Weźmy za przykład koale. Na terenie objętym pożarami może ich zginąć od 15 do 20 tysięcy. To gigantyczna i przerażająca liczba, ale dla samego gatunku, którego populacja w 2016 roku wyniosła ok. 330 tysięcy osobników, nie jest to zagrożeniem.

Popularnym gatunkom pożary nie zagrożą. Gorzej jest jednak z endemitami, czyli gatunkami występującymi na niewielkiej powierzchni. W Australii nie ma wśród nich tak dużych osobników jak wspomniane koale czy kangury. Mowa tu bardziej o bezkręgowcach, gadach, płazach, owadach, pajęczakach, drobnych ssakach czy ptakach.

W tym momencie rzeczywiście zagrożonym gatunkiem jest Grubogonik endemiczny - to niewielki torbacz wielkości myszy. On żyje na australijskiej Wyspie Kangura, która składa się praktycznie z parków narodowych i która w 1/3 płonie. I faktycznie, na skutek śmierci zwierząt i utraty siedlisk, ten gatunek może zostać uznany za wymarły. Będziemy mogli to jednak stwierdzić dopiero za jakiś czas, gdy żywioł zostanie opanowany i zostaną przeprowadzone skomplikowane badania terenowe.

Jeśli pożary będą się utrzymywać jeszcze np. przez miesiąc, to może dojść do sytuacja, że więcej gatunków zniknie na zawsze z powierzchni Ziemi?

Jest taka możliwość, aczkolwiek to nie będą gatunki kojarzące nam się bezpośrednio z Australią, ale niszowe endemity. To jest tak, jakby płonęła u nas Puszcza Białowieska, a zagraniczne media pisałyby, że wyginą dziki. One żyją na znacznie większym obszarze. Podałem taki przykład, bowiem w listopadzie, kiedy zaczęły się pożary w Australii, media pisały podobnie o wyginięciu koala. A potem wszystko prostowały.
W mediach jest też informacja, że w Australii spłonęło już pół miliarda zwierząt. Może tak być?

To wyliczenia tzw. biomasy. Jeśli mówimy o zwierzętach, to pierwsze co się nasuwa, to oczywiście duże zwierzęta - ptaki, ssaki i tak dalej. Trzeba pamiętać, że chodzi tu też o drobne organizmy jak choćby gady czy ze ssaków gryzonie. Jeśli w Polsce spłonie fragment lasu, to oczywiście zginie w takim pożarze kilka tysięcy zwierząt, więc ogólna liczba zwierzęcych ofiar w Australii nie jest wzięta z kosmosu – jest wynikiem ekstrapolacji i teoretycznego zakładania liczby zwierząt na hektar.

A pan jako miłośnik zwierząt jak reaguje na te wydarzenia?

Przez pracę w ośrodku pomocy dzikich zwierząt nie reaguję już tak emocjonalnie jak kiedyś. Jednak nie podchodzę do tego ze stoickim spokojem myśląc "zdarza się", ale bardziej empatycznie i staram się wspierać organizacje, które chcą przeciwdziałać tragedii zwierząt. Zawsze też wszystkim zalecam przeprowadzenie solidnego rozeznania i wczytania się w temat, żeby choćby nie powielać mitu o wymierającym gatunku koali.

Jak się pomaga zwierzętom w obliczu takiej katastrofy?

Praca tamtejszych służb jest analogiczna do tej w Polsce. Są ośrodki rehabilitacji dzikich zwierząt, które zajmują się przywracaniem ich do natury. Rzecz jasna w sytuacji, w której tysiące koali potrzebuje pomocy, jest ich za mało. Polecam więc wspierać organizacje pozarządowe działające w Australii jak m.in.: Koala Hospital Port Macquarie, Wild2Free Inc. - Kangaroo Sanctuary, Wildcare Australia Inc., Friends of the Koala Inc., Koalas In Care Inc.

Muszę jednak powiedzieć o rzeczy, która może niektórych załamać. Nie da się uratować zwierzęcia w płonącym buszu. Jeżeli ratownik wejdzie w ogień, by ratować koale, to jest samobójstwo. Do ośrodków trafiają ranne zwierzęta, którym udało się uciec z pożaru.

Takie pożary już zdarzały się w poprzednich latach, dekadach, stuleciach. Czy te obecne różnią się w jakiś sposób od poprzednich?

Tak jak mówiłem - intensyfikacją. Zmiany klimatyczne są faktem. Konsensus naukowy jest taki, że jest to spowodowane działalnością człowieka. Tego, co widzieliśmy niedawno w Amazonii, a teraz w Australii, nigdy nie doświadczyliśmy w historii naszej cywilizacji.

Globalna temperatura jest wyższa, więc łatwiej jest o susze i pożary, które będą trwać dłużej niż zwykle. Pożary zatem były, są i będą, ale ich skala będzie coraz większa. Ludzie muszą w końcu powiedzieć sobie "stop!" i ograniczyć konsumpcje - w tym paliw kopalnych czy mięsa.