Dwa lata temu ostrzegał, że dyplomacja PiS wiedzie Polskę do katastrofy. Dziś widać, że miał rację

Tomasz Ławnicki
Tu nie było żadnego dobrego rozwiązania. Andrzej Duda miał do wyboru: pojechać do Izraela i pomilczeć na Światowym Forum Holocaustu lub nie jechać, zdając sobie sprawę, jak to zostanie odebrane w świecie. Prezydent wybrał to drugie. – Fakt, że miał do wyboru tylko te dwie opcje, świadczy o pozycji polskiej dyplomacji – przekonuje w rozmowie z naTemat dyplomata Grzegorz Dziemidowicz.
Prezydent Andrzej Duda zdecydował się nie jechać na Światowe Forum Holocaustu w Izraelu. Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta
– Brak możliwości wypowiedzi w Jerozolimie uważam za poniżający dla Rzeczpospolitej – ogłosił we wtorek Andrzej Duda po posiedzeniu Rady Gabinetowej. Prezydent poinformował, że 23 stycznia nie weźmie udziału w spotkaniu w Yad Vashem, gdzie będą przywódcy z całego świata. Czy musiało się tak stać?

Na początku 2018 r., gdy parlament uchwalił ustawę o IPN, która przewidywała karanie więzieniem za sugerowanie, że Polska i Polacy odpowiadają za zbrodnie Holocaustu, grupa blisko 20 byłych ambasadorów wystosowała list otwarty utrzymany w tonie wręcz dramatycznym: "Jako byli dyplomaci ostrzegamy: obecna polityka Jarosława Kaczyńskiego oraz Prawa i Sprawiedliwość jest sprzeczna z polską racją stanu i wiedzie Państwo do katastrofy".


Wśród jego sygnatariuszy był Grzegorz Dziemidowicz, były dyrektor Akademii Dyplomatycznej MSZ, wcześniej ambasador Polski w Egipcie, Sudanie i Grecji, a obecnie wykładowca Collegium Civitas w Warszawie.
Grzegorz Dziemidowicz, dyplomata, ambasador RP w Egipcie i Sudanie (1994–1999) oraz w Grecji (2001–2005), dyrektor Akademii Dyplomatycznej MSZ (2005-2006). Obecnie wykładowca Collegium Civitas.Fot. screen ze strony YouTube.com / Collegium Civitas
W rozmowie z naTemat ambasador Dziemidowicz przyznaje, że choć Polska wycofała się z ustawy o IPN, to problem we wzajemnych relacjach nie zniknął. Aktualne kłopoty mogą więc wynikać z tego, czego świadkami byliśmy blisko dwa lata temu. Na koniec zaś pada smutna diagnoza, do czego doprowadziły ostatnie lata rządów PiS w polityce zagranicznej.

"Przebieg sporu z Izraelem, USA i innymi sojusznikami wokół ustawy o IPN dowodzi, że pozycja międzynarodowa Polski jest najgorsza od odzyskania niepodległości w 1989 r." – tak zaczynał się pamiętny list. Panie ambasadorze, czy fakt, że prezydent Duda nie pojedzie do Izraela, to nie są konsekwencje wydarzeń z początku 2018 r.?


Grzegorz Dziemidowicz:
Z pewnością jest to dalszy ciąg tej historii. To, co dzieje się dziś, to konsekwencje prowadzenia nieudolnej polityki. Kolejne kroki i wydarzenia, niestety, tylko potwierdzają, że mieliśmy - mówię o sygnatariuszach tamtego listu - wówczas rację. Fakt, że głos polskiego prezydenta nie będzie wysłuchany podczas uroczystości w Yad Vashem, jest wielce znamienny. Inni liderzy przemówią, im nie odmówiono. Czasami przewijają się takie komentarze, że jest to prywatna impreza, że stoją za tym szczególne okoliczności...

I szczególny sponsor (chodzi o Wiaczesława Mosze Kantora, piszemy o nim tutaj – przyp. red.)

Fakt, na to też się zwraca uwagę. Ale to jest wyłącznie próba pomniejszenia znaczenia tego, co się stało. Bo przecież to jest bardzo poważna impreza.

Wystarczy spojrzeć na listę gości. Już nie mówię o prezydencie Rosji, ale będą choćby brytyjski książę Karol, kanclerz Merkel czy - zapewne, bo potwierdzenia jeszcze brak - wiceprezydent USA Mike Pence. Brak przedstawiciela najwyższych władz Polski jest więc szczególnie symboliczny.

Co zatem mógł zrobić prezydent Duda, wiedząc, że nie będzie mógł przemówić na Forum. Jechać mimo to?


Informacja o tym była znana cztery miesiące wcześniej. Było więc dostatecznie dużo czasu, żeby przedyskutować sprawę bardzo dokładnie zarówno z naszymi sojusznikami, partnerami zagranicznymi, a także oczywiście z izraelskimi gospodarzami. Obserwując ostatnie wydarzenia, pozostaje przyznać – tak, wyraźnie będzie to impreza, której głównym bohaterem będzie prezydent Putin. I wiele wskazuje na to, że z jego strony może dojść do ponowienia ataków na Polskę.

Nie jest to jakiś dramatyczny chichot historii? Na uroczystościach upamiętniających dramatyczne wydarzenia w Polsce w czasie II wojny światowej przemówi przywódca Niemiec oraz prezydent Rosji, po którym można się spodziewać werbalnego ataku na nasz kraj. A naszego głosu nie będzie!

No właśnie. Takie są okoliczności, szczególnie nam niesprzyjające. I tego nie przykryje fakt przeprowadzenia uroczystości na terenie byłego obozu Auschwitz. Uroczystości w Auschwitz oczywiście też będą niezmiernie ważne, ale na obchodach, w których wezmą udział przywódcy z wielu krajów świata, nas po prostu zabraknie.

Światowe media decyzję prezydenta Dudy opisują krótko – że jest to bojkot Światowego Forum Holocaustu ze strony Polski. Uprawnione jest takie określenie?


To jest najprostsze tłumaczenie. W zaistniałych okolicznościach odmowa udziału w uroczystościach jest zrozumiała, słuszna i oczywista. Ale oczywiste jest także to, że w tej sytuacji różni przeciwnicy będą to tłumaczyli jako bojkot, swoistą rejteradę czy wręcz niemożność ustosunkowania się do różnych zarzutów, jakie mogą paść podczas uroczystości. Jest to efekt tego, że zorganizowane ad hoc dyskusje z gospodarzami niczego nie dały.

Fakt, że te rozmowy zakończyły się niepowodzeniem, też jest znamienny. Bo przecież jasne jest, iż polski prezydent absolutnie miał prawo wystąpić na forum. Skoro strona izraelska nie zdecydowała się zaaprobować oczekiwania strony polskiej, to jest to wyraźny gest wobec naszego kraju.

Istnieje jakiekolwiek dobre wyjście z tej niefortunnej sytuacji?

Obawiam się, że nie. Trzeba będzie przełknąć tę gorzką pigułkę. Niezależnie od tego, jak w Polsce będzie się krytykować forum w Izraelu oraz ewentualne dalsze ataki prezydenta Putina pod naszym adresem, w świat pójdzie zupełnie inny przekaz. Na pewno nie taki, na jakim nam zależy.

Bo cóż Polsce pozostanie poza wydaniem przez MSZ komunikatu, że "ze szczególnym niepokojem przyjmujemy..."?

Wyrażenie ubolewania to będzie raczej wszystko, co będziemy w stanie zrobić.

Dlaczego tylko tyle?


Trudne sytuacje zdarzają się w polityce zagranicznej w historii każdego kraju. Wówczas na ogół można liczyć na sojuszników, których się powinno mieć. O to powinna dbać dobra i skuteczna dyplomacja.

Gdzie dzisiaj są nasi sojusznicy?


Albo ich nie ma, albo nie kwapią się, żeby udzielić nam poparcia.

Trudno na koniec nie wrócić do Państwa listu sprzed prawie dwóch lat i do słów, że "obecna polityka (...) wiedzie Państwo do katastrofy". To już się dzieje?

Ze smutkiem stwierdzam, że sformułowania z naszego listu są w dalszym ciągu aktualne.
LIST DYPLOMATÓW W OBRONIE POLSKIEJ RACJI STANU
fragmenty

"Od 2015 roku polityka zagraniczna PiS kroczy od katastrofy do katastrofy. Polsce odmawia się przyjmowania wizyt wysokich przedstawicieli, regularnie krytykują ją sojusznicy, nasze gwarancje bezpieczeństwa stają się warunkowe. Zamiast – jak dotąd – być jednym z liderów wspólnoty Zachodu, Polska PiS-u staje się zależna od niepewnego wsparcia państw mniejszych.

Międzynarodową pozycję kraju osłabia też flirt obecnej władzy ze środowiskami szowinistycznymi. Polska jest postrzegana – piszemy to z bólem – jako "chory człowiek Europy".

Ta sytuacja jest dla Państwa wielkim zagrożeniem, zwłaszcza w obecnym niestabilnym środowisku. Unię Europejską czekają ogromne przemiany. Agresywna Rosja okupuje terytorium naszego sąsiada i ingeruje w procesy polityczne Zachodu. USA zmieniają swą rolę w świecie. Rosną nacjonalizmy. (...)

Rodakom mówimy: polskiej racji stanu trzeba bronić. Polska, jak w latach 1989-2015, musi być europejska i odpowiedzialna. Musi realizować swe interesy we współpracy, a nie ciągłej wojnie z innymi.

Tylko taka Polska będzie bezpieczna i dostatnia.

Tylko taka Polska jest prawdziwa".