"Wytworzyli w umyśle stan zagrożenia". Psycholog mówi, jak radzić sobie z lękiem przed koronawirusem
– Mamy do czynienia z częścią osób, które będąc zainfekowane myślami o koronawirusie, są w stanie wywoływać takie reakcje w swoim ciele, że będą miały objawy identyczne, jak osoby, które rzeczywiście chorują – mówi psycholog i seksuolog Krzysztof Korona. Choć większość z nas stara się myśleć i działać racjonalnie, to w obecnej sytuacji trudno uniknąć lęku. Rozmówca naTemat wyjaśnia, jak istotne w czasie kryzysu są umysł i nasze emocje.
Musimy chwilę pogadać o tzw. wewnętrznym wojsku, bo o tym, w ogóle się nie mówi. Wojsko wewnętrzne jest to cały układ odpornościowy, który każdy z nas ma. Wyobraźmy sobie, że jako dowódca mówimy do tych swoich żołnierzy: baczność!
I ci żołnierze tak stoją 5 minut, 10 minut, godzinę, dobę, dwie doby... Zaczynają ich boleć nogi. W końcu czwartego dnia są tak osłabieni, że zaczynają padać. Ten stan oczekiwania i gotowości do walki może także spowodować, że wojsko zamiast bronić organizmu przed napastnikiem, zaczyna atakować własny organizm.
Ludzie, którzy cały czas żyją w stresie, to ludzie, którzy właśnie postawili w stan gotowości cały swój układ odpornościowy, czyli całe swoje wojsko. Wytworzyli w umyśle stan zagrożenia. Im dłużej ten stan zagrożenia trwa, im dłużej układ immunologiczny jest mobilizowany i trzymany w napięciu, mimo że ataku nie ma, tym bardziej osłabia się organizm.
Być może dzieci są bardziej odporne na atak wirusa także dla tego, że żyją w mniejszym stanie lęku przed nim. Ich wewnętrzne wojsko łatwiej radzi sobie z intruzem, który wdarł się do organizmu.
Jeżeli pyta pani o radę, to powiem tak: Proszę zadbać o to, żeby to wojsko stawało na baczność tylko tyle ile potrzeba, a później trzeba dać mu odpocząć. Trzeba iść na spacer, napić się gorącej herbaty, posłuchać muzyki.
Kiedy trzymamy swoją armię w stanie lekko podwyższonej gotowości, a nie w stanie maksymalnej mobilizacji, powodujemy, że kiedy – odpukać – nastąpi atak wirusa, to organizm będzie lepiej sobie radził, bo "wojsko" zachowa energię potrzebną do tego, aby skutecznie przywalić mu pałą w jego ozdobną koronę.
Mówimy tutaj o osobach, nazwijmy to, zdrowych, czy tyczy się to również tych, którym trudniej jest znosić taką rzeczywistość? Mam na myśli ludzi, którzy cierpią z powodu stanów lękowych, nerwic.
Zarówno tym, którzy chorują na nerwice, czy tym, którzy teraz się zdekompensowali, czyli byli wcześniej zdrowi, ale to zmieniło się w wyniku informacji, które zaczęły napływać z mediów i od służb sanitarnych, jak i tym, którzy nie chcą zachorować na "grypę umysłową", mówię: Spokojnie, trzeba to przetrwać.
Trzeba mieć świadomość tego, że istotna jest optymalna mobilizacja do walki z wirusem. Kiedy nie ma szczepionki, trzeba zadbać o własną armie i trzymać ją w odpowiedniej gotowości.
Takim osobom z lękami i nerwicami "spokojnie" może nie wystarczyć.
Nie mam niestety innych rad. Jeśli ktoś cierpi z powodu nadmiernych stanów lękowych, to jednak warto pokusić się o kontakt z psychologiem i rozmawiać z nim o tym. Psychoterapia medyczna jest skutecznym narzędziem w radzeniu sobie ze nerwicą.
Zacznijmy od tego, że mózg człowieka na pewnym etapie ewolucji zaczął trochę przez przypadek produkować umysł. Umysł w zasadzie był człowiekowi potrzebny głównie do skuteczniejszego rozmazania i tego, żeby lepiej radzić sobie z przystosowywaniem się do niebezpiecznego otoczenia.
Patrząc na umysł od strony skutecznego narzędzia do przetrwania łatwo zrozumiemy dlaczego przechowuje on nawet przez długie lata zdarzenia, które mogą zagrażać życiu lub zdrowiu organizmu. Umysł jest wstanie błyskawicznie wyświetlić w wyobraźni niebezpieczeństwo i wysłać do organizmu sygnał strach lub lęk po to, by wzbudzić biologiczny stan gotowości do działania. Stan specyficznego napięcia nerwowego, który ma pomagać człowiekowi w uruchomieniu dwóch ważnych reakcji.
W reakcjach ataku, tak, jak to było miliony lat temu, gdy człowiek atakował zwierzę, albo w sytuacji związanej z ucieczką, kiedy ten stan strachu i lęku miał pełnić rolę energetycznego turbodoładowania.
Jeśli popatrzymy na mechanizm, który steruje zachowaniem ludzkim, to zagrożenia, które są zagrożeniami XXI wieku, a takim jest koronawirus, w sposób oczywisty będą przyjmowane przez mózg tak, żeby podwyższać stan lęku. Lęku niezbędnego do radzenia sobie z zagrożeniami.
Lęk i strach są nam niezbędnie potrzebne do normalnego, prawidłowego funkcjonowania. Przy czym bardziej jest nam potrzebny strach niż lęk. Strach to jest emocja, która oznacza, że boimy się czegoś bardzo konkretnego, widocznego a więc jesteśmy się w stanie przygotować do obrony.
Natomiast lęk jest emocją, która nie pozwala nam na efektywne radzenie sobie z trudną sytuacją, bo nie bardzo wiadomo, co może nas zaatakować i z której strony. Nie bardzo potrafimy obmyślić skuteczny plan obrony.
Co może taki lęk powodować?
Narastający lęk może powodować wywoływanie stanów w psychice, które nazywa się dekompensacją. Następują tak silne emocjonalne przeciążenia, że zaczynają być produkowane objawy zaburzeń psychicznych.
Do takich psychopatologicznych objawów wywołanych nadmiernym napięciem nerwowym należą np. zaburzenia snu, czy reakcje o charakterze natręctw myślowych połączonych z kompulsjami. Jeżeli umysł został "zainfekowany" silnym lękiem wyprodukowanym przez informacje płynące z mediów, od służb sanitarno-epidemiologicznych, czy też poprzez obserwowanie rzeczywistych zdarzeń, to ustawicznie podtrzymuje on produkcje myśli o możliwości zakażenia się wszędzie.
To jeden z psychologicznych mechanizmów uruchamiających chorobę związaną z natręctwem myślowym. Zaczyna włączać się mechanizm "błędnego koła". Natręctwo myślowe podwyższa fizjologiczne parametry lęku np. pocą się ręce, przyspiesza akcja serca, a te z kolei podwyższają lęk.
Aby to napięcie zostało zredukowane, musi się pojawić czynność, czyli jakieś zachowanie np. mycie rąk, zakładanie rękawiczek, zakładanie maseczek.
Jeśli taka czynność zostanie wykonana, to nasz umysł odbiera to na zasadzie: "Człowieku zostałeś zabezpieczony przed zagrożeniem". Jednak umysł, który już jest na poziomie natręctwa, za chwilę podsuwa następną myśl: "Ok umyłeś ręce, ale czy umyłeś dobrze? Może umyj raz jeszcze".
Takie objawy mogą przejściowo pojawiać się u osób, u których nigdy wcześniej nie występowały takie zaburzenia. Te osoby, które do tej pory funkcjonowały, jako osoby zdrowe, mogą przez pewien czas zachowywać się, właśnie tak jak pacjenci z diagnozą natręctwa i zaburzeń kompulsywnych
To jeden z możliwych dodatkowych objawów wywołanych przez epidemię. Te objawy u osób osób które nie leczyły się z powodu zaburzeń lękowych mogą minąć spontanicznie, kiedy media lub sanepid zaczną przekazywać informacje pt. epidemia minęła.
Objawy o których rozmawiamy, nazywane są mechanizmem obronnym radzenia sobie ze stresem albo mechanizmem obronnym osobowości. Oprócz zdrowych mechanizmów radzenia sobie ze stresem – zachowanie spokoju, racjonalne myślenie – występują też mechanizmy patologiczne.
Mechanizmy patologiczne, czyli jakie?
Patologiczne mechanizmy obronne osobowości są odpowiedzialne między innymi za pojawienie się różnych objawów psychopatologicznych np. zaburzenia snu albo ucieczka w fantazje, nadmierna senność, obniżenie nastroju. Są to także zachowania agresywne, czy autoagresywne lub to o czym rozmawialiśmy, czyli zachowania w postaci natręctwa i zachowań kompulsywnych: ustawiczne dezynfekowanie całego ciała i ubrania, smarowanie spirytusem rąk, lub ich nadmiernie mycie , noszenie bez uzasadnienia maseczek itd. Może równie pojawić się nieprzystosowane do sytuacji poprzez zachowanie paradoksalne
Mamy typ ludzi, którzy w stanach zagrożenia zaczynają "chojrakować", lekceważyć zagrożenie. Im mocniej media akcentują to, że nie można się spotykać, że nie można uczestniczyć w wydarzeniach masowych, że nie powinno się podawać sobie ręki, to ci ludzie tym bardziej podejmują zachowania konfrontacyjne.
To jest trochę poważniejsza sprawa, bo wynikająca z problemów niedojrzałości społecznej lub zaburzeń osobowości. U osoby niedostosowanej społecznej lub z problemami kontroli emocjonalnej poczucie zagrożenie natychmiast prowadzi do reakcji agresji. Atak na drugiego człowieka lub przedmiot, czy zwierzę związane ze wzbudzanym lękiem.
W przypadku lęku wzbudzonego koronawirusem, nie ma co atakować, bo wirusa nie widać. W związku z tym te reakcje obronne przekładają się na wyrażanie agresji w inny sposób np. poprzez lekceważenie różnego rodzaju ostrzeżeń albo prezentowanie postawy "nie boję się", w taki sposób, że mycie rąk uznane się za przejaw tchórzostwa.
To patologiczne zachowanie, w postaci złości na wirusa, jest bardzo niebezpieczne. Z punktu widzenia epidemiologicznego są to osoby, które prawdopodobnie będą tymi, którzy będą zakażać innych.
Są jednak i tacy, których zagrożenie zakażeniem koronawirusem, paraliżuje. Do czego to może doprowadzić?
Jest obszar zaburzeń bardzo poważnych, który obejmuje znacznie głębsze struktury umysłu. Ten obszar to objawy z kręgu indukcji psychotycznej. To jest bardzo poważna sprawa, bo psychoza oznacza chorobę psychiczną w rozumieniu występowania czegoś takiego jak urojenia, halucynacje, omamy.
Ilość myśli, która dotyczy ataku wirusa, ilość lęku, powodują, że wirusa widzi się w zasadzie wszędzie, na klamkach, na ubraniu drugiej osoby, na innych przedmiotach. Jeśli myśli są intensywne i ogarniają non stop cały umysł, to są tak natarczywe i tak intensywne, że zaczynają przekładać się na objawy psychotyczne.
Umysł sam zaczyna produkować takie wrażenia jak np. swędząca skóra, bolące gardło, albo takie wrażenia, które związane są z indukcją objawów somatycznych np. bolą mnie mięśnie, dostaję wysokiej gorączki. Dzieje się tak nie dlatego, że mam koronawirusa, tylko dlatego że umysł wytworzył silny stan pobudzenia emocjonalnego, wynikający z podsuwanych przez media, czy sanepid, skojarzeń. Ten mechanizm nazywany jest "reakcją ideomotoryczną" ( idea= myśl).
Takie osoby jeśli usłyszały, że z zakażeniem związane są takie objawy, jak bóle mięśni, czy gorączka, mają tak intensywne myśli skoncentrowane na obserwowaniu siebie pod tym kątem, że mogą wywołać u siebie objawy fizycznie istniejące i dostrzegane przez lekarzy, ale nie są one związane z koronawirusem. Są wywołane z powodu tzw. psychozy zaindukowanej.
Czyli prościej mówiąc?
Mózg produkuje umysł, czyli myśli. Niestety to jest dobre i niedobre zjawisko dotyczące pracy mózgu. Dobre, bo mózg pomaga człowiekowi lepiej się przystosowywać, niedobre, ponieważ zbyt intensywna produkcja myśli może powodować niepotrzebne uruchamianie określonych organów ciała.
Jeżeli zamknie pani oczy i zacznie intensywnie wyobrażać sobie cytrynę, jak bardzo jest kwaśna, to w pewnym momencie, mimo że nie ma pani cytryny, zacznie się pani ślinić. Pokazuje to, jak intensywnie myśli mogą pobudzić pracę ślinianek, czyli pokazuje to także, jak bardzo umysł jest w stanie ingerować w określone reakcje własnego ciała.
Mamy więc do czynienia z częścią osób, które będąc zainfekowane myślami o koronawirusie, są w stanie wywoływać takie reakcje w swoim ciele, że będą miały objawy identyczne, jak osoby, które rzeczywiście chorują.
Ten poziom przeżyć emocjonalnych może już wchodzić w krąg zaburzeń, które my nazywamy indukcją psychotyczną. Ten zwrot indukcja psychotyczna odnosi się także do psychologii tłumu. Wiemy przecież jak łatwo jest „podpalić umysły w tłumie „ i nakłonić porządnych obywateli by rzucali kamieniami w innych albo wywołać religijną ekstazę.
Niekontrolowane reakcje zaindukowane lękiem widać sklepach... Nie miałam w planie kupować więcej niż jedno opakowanie papieru toaletowego, ale skoro wszyscy brali więcej i produkt ten się kończy, to chyba jednak lepiej zrobić większe zakupy.
Weźmy np. indukcję z poziomu religijnego. Jeśli jedna osoba zacznie wpatrywać się w drzewo i mówić, że widzi tam Matkę Boską, i podejdzie druga osoba, która zapyta: "Co pani tam widzi?", a odpowiedzi usłyszy: "Widzę Matkę Boską", to najprawdopodobniej stwierdzi, że rzeczywiście coś tam jest.
Jeśli dwie osoby będą klęczały i modliły się, twierdząc, że widzą na drzewie Matkę Boską, to każda następna osoba będzie zacznie bezkrytycznie obserwować zachowania innych. Będzie widziała, to, co pozostałe.
Jest to bardzo niebezpieczna sytuacja, którą my nazywamy psychozą tłumu. Nazywamy to zachowaniem, które jest opisywane w psychopatologii w kategoriach paniki. Tam gdzie pojawia się panika, mamy do czynienia ze zjawiskiem bardzo niebezpiecznym.
Dlatego właśnie na osobach, które komunikują się ze społeczeństwem i opowiadają o koronawirusie, ciąży ogromna odpowiedzialność za słowo, bo może ono albo wyleczyć, albo zabić. Nie można tego lekceważyć siadając przed kamerą lub przed mikrofonem, czy też pisząc na ten temat.
Informować jednak trzeba.
Wzbudzanie strachu, a nie lęku, z mojej perspektywy, czyli człowieka, który przez wiele lat zajmuje się leczeniem osób z różnego rodzaju zaburzeniami, jest potrzebne. Ludzie mają się bać, ale nie mają się lękać.
Wzbudzanie strachu porządkuje ludzie i pokazuje im, jak mają się zachowywać w sytuacji zagrożenia. Wzbudzanie strachu, jest przygotowywaniem człowieka do tego, jak ma reagować w sytuacji, kiedy pojawia się konkretne zagrożenie.
Reakcje paniczne tłumu wiążą się też z brakiem poczucia zaufania wobec przywódców. Z im większym poczuciem bezpieczeństwa ludzie odnoszą się do swojego lidera, cokolwiek lider nie oznacza, szefa zespołu, czy generała, im bardziej ufają jego mądrości i jego decyzjom, tym mniejsza szansa na uaktywnienie paniki.
Im więcej lider zbudował zaufania do swoich podwładnych, tym ma większą szansę ogarnąć swoje "wojsko". To wojsko w sytuacji zagrożenia będzie zachowywało się tak, jak lider każe. Jeżeli jednak podwładni nie mają zaufania do działań lidera, będą wykazywali cechy paniki.
Przykładem tego jest prawdopodobnie to, co obserwujemy aktualnie w sklepach. Im mniej zaufania, im większy niepokój, tym większe reakcje paniczne.
Wrócę na chwili do religii, a raczej wiary. Niektórym pomaga uspokoić myśli?
Trzeba przede wszystkim powiedzieć ludziom prawdę. Wirusa nie leczy się, przepraszam wszystkich wierzących, kropidłem i egzorcyzmami. Oczywiście możemy powiedzieć, że ludzie lepiej się czują odmawiając pacierz do tego czy innego pana boga, lepiej funkcjonują, bo obniżają w ten sposób stres budując nadzieję, doznając opieki ze strony siły wyższej. Ok, ale lepiej jednak modlitwy prowadzić w domu, a nie wkładać palec do wody święconej, w której to był włożony również palec osoby, która być może została zainfekowana.
Z punktu widzenia psychologii religii, religia może być niezmiernie silnym elementem wspierającym układ odpornościowy, ale w tym znaczeniu, że wierzący w skupieniu kontaktuje się ze swoim panem bogiem, czerpiąc z tego siłę do przetrwania i ma świadomość jakie niebezpieczeństwo może kryć się za słowami "przekażmy sobie znak pokoju".
Woda święcona i wkładanie przez kapłana zakażonymi palcami hostii do ust podczas uroczystości kościelnej raczej nie "utrąci korony wirusowi", który w takiej sytuacji żyć może wiecznie.
Czytaj więcej: Co mówi o Polakach to, że rzucili się na papier toaletowy? Mamy wyjaśnienie
Czytaj więcej: Polacy rzucili się na zakupy w internecie. Wiemy, ile trzeba czekać na dostawę