Ten szpital to wylęgarnia koronawirusa. "Młody lekarz w stanie ciężkim"

Daria Różańska
W radomskim szpitalu jest ponad 200 zakażonych koronawirusem – z czego połowa to personel. – Można by powiedzieć, że teraz ta placówka jest wylęgarnią koronawirusa. Mamy tu jedno z większych ognisk na Mazowszu i najwięcej zakażeń wśród pracowników ochrony zdrowia – mówi dr Paweł Doczekalski, przewodniczący Komisji Młodych Lekarzy Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie.
Ponad 200 zakażónych koronawirusem w Radomiu wśród pacjentów i personelu Mazowieckiego Szpitala Specjalistycznego. Zdjęcie ilustrujące. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Lekarze z Mazowieckiego Szpitala w Radomiu skarżą się na fatalną sytuację w placówce, ale nie chcą rozmawiać z dziennikarzami. Boją się, czy mają zakaz?

Dr Paweł Doczekalski: – Wielu boi się rozmawiać z mediami, ponieważ mają zakaz – z tego, co wiem – pod groźbą utraty pracy.

Pana koleżanka – lekarka z Radomia – pisała, że nie ma siły już płakać. Jest w kiepskiej kondycji psychicznej?

Ona jest bardzo załamana, martwię się, że to może być już depresja.

Ciężko jej się dziwić. W szpitalu widzi chociażby kolegę-lekarza, który zakaził się koronawirusem i jest w stanie ciężkim.


Widzi, jak źle to wszystko funkcjonuje. Sytuacja psychiczna lekarzy pracujących w takich miejscach jest bardzo trudna. Myślę, że zarówno dla tych młodych, jak i starszych pracowników. Trudno być przyzwyczajonym i przygotowanym na aż taki stres. Wstrząsnęło mną, kiedy przeczytałam, że sytuacja w radomskim szpitalu jest jak w Kosowie czy Syrii.

Kiedy to czytałem, to chciało mi się płakać. To aż nieprawdopodobne.

"Drugie Kosowo, któremu przygląda się cały świat" – pisze pana koleżanka. Obraz jak na wojnie.

Tak, przypomina to wojnę. Wrogiem jest koronawirus. Zarówno żołnierze – lekarze, jak i dowódcy – zarządzający powinni tworzyć wspólny front. Czy tak się dzieje? Można mieć wątpliwości.
W połowie marca alarmowano o pierwszych zakażeniach w tej placówce.


Tak, 18 marca był pierwszy przypadek zakażenia koronawirusem w tym szpitalu. Lekarzom pobrano wymaz na badania, ale dyrekcja szpitala zdecydowała, że dalej będą oni pracować i dyżurować.

Kiedy później odchodzili na kwarantannę, to na ich miejsce ściągano personel z innych oddziałów, który następnie wracał na swoje macierzyste oddziały. I tak wirus był roznoszony po całym szpitalu.

Na tę chwilę: spośród ponad 200 zakażonych koronawirusem w tym szpitalu, połowa to lekarze, pielęgniarki i pracownicy administracji. Jeden młody lekarz jest w stanie ciężkim.

Oficjalnie się o tym nie mówi, ale pocztą pantoflową roznosi się, że jeden z lekarzy jest w stanie ciężkim, na razie nie jest pod respiratorem. W gorszej kondycji jest fizjoterapeuta z tej samej placówki (w czwartek rano TVN24 poinformowała o śmierci 46-letniego fizjoterapeuty – red.)
Jaki obraz szpitala w Radomiu wyłania się z informacji, które wysyła panu koleżanka?


Dwa oddziały wewnętrzne są zamknięte, pacjenci z rehabilitacji zostali przeniesieni na neurologię, gdzie na około 40-50 łóżkowy oddział jest trzech lekarzy. Nie ma się kto zajmować tymi chorymi. Lekarze przychodzą na dyżury na zakładkę: jeden kończy, drugi zaczyna dyżur.

Po piątku, kiedy za sprawą mediów o sytuacji tego szpitala dowiedziało się więcej osób, lekarze otrzymali środki ochrony bezpośredniej.

Zdaje się, że wojewoda mazowiecki wysłał też do pracy w tym szpitalu w sumie 16 osób, z czego na miejscu stawiło się tylko kilka.

Trudno mi zweryfikować tę informację. To wojewoda wie, ile osób skierował i czy realnie kwalifikują się one do zwalczania epidemii. Znamy przypadki, gdy skierowania otrzymywały osoby, które pomocy udzielić nie mogły – wyklucza je ustawa.

Szpital, a w zasadzie personel i pacjenci w obecnej sytuacji – przy takiej skali zakażeń –potrzebują skutecznych, nieszkodliwych i realnych rozwiązań. Ograniczanie reakcji do angażowania kolejnego personelu może być niewystarczające.

A czy rozwiązaniem problemu byłoby zamknięcie tego szpitala i przeniesienie pacjentów do innych placówek?

Wielu medyków uważa, że tak byłoby najlepiej i najbezpieczniej. Od piątku pacjenci z zakażeniem COVID-19 są rozwożeni do szpitali jednoimiennych. Natomiast co najmniej 15 osób wciąż leży na oddziale rehabilitacji.

Można by powiedzieć, że teraz ten szpital jest wylęgarnią koronawirusa. Dziś wiemy o trzech kolejnych przypadkach zakażenia COVID-19 w tej placówce. Już są robione następne wymazy, bo ci pacjenci także mieli kontakt z personelem szpitala. I tak naprawdę nie wiemy, czy za chwilę nie zostaną potwierdzone kolejne przypadki zakażenia koronawirusem wśród personelu. To błędne koło.

Nie wiem, dlaczego nie chcą zamknąć tego szpitala. Może dlatego, że to największy szpital wysokospecjalistyczny w Radomiu?

Ale w tej chwili jest to jedno z największych ognisk na Mazowszu. Nawet jeśli będzie tam więcej personelu, to ostatecznie i tak każdy może się zakazić koronawirusem.

I to jest właśnie jeden z największych problemów. Być może najlepiej byłoby wypisać wszystkich pacjentów, personel wysłać na izolację i wykonać testy.

Słyszałem, że w szpitalu bez odpowiedniego zabezpieczenia stwierdzano zgony pacjentów z COVID-19. Pracownicy byli więc bardzo narażeni. Poza tym, pacjenci z ujemnym wynikiem leżeli z tymi, którzy mieli wynik dodatni na koronawirusa.

Wszystko pozostaje na barkach lekarzy, którym to ludzie donoszą sprzęt.

Tak, zwykli ludzie i darczyńcy donieśli sprzęt. W tym zakresie późno przyszła pomoc instytucjonalna. Izba również starała się odpowiadać na potrzeby lekarzy.

Wojewoda próbuje kierować do tego szpitala lekarzy, ale czy w ten sposób rozwiązano problemy w Grójcu czy Nowym Mieście? Tu również widzimy brak procedur i sprzętu w placówkach, które nie są jednoimienne.

Nie zamknięto oddziału i nie wysłano personelu na kwarantannę – mamy tu jedno z większych ognisk na Mazowszu i najwięcej zakażeń wśród pracowników ochrony zdrowia.

Lekarze stanęli tu przed wyborem: albo pozostawić pacjentów w stanie ciężkim i udać się na kwarantannę, albo mimo wszystko pracować, nie mając przy tym pewności, czy sami nie są zakażeni koronawirusem?

To trafny opis dylematów personelu. Jeżeli ma się pobrany wymaz, a idzie się na dyżur, tak naprawdę nie wie się, czy można pracować bezpiecznie. Z drugiej strony ma się świadomość, że gdy cały personel będzie w kwarantannie, nie będzie komu pomagać pacjentom.

Wcześniej były apele do Ministerstwa Zdrowia, sanepidu, wojewody.

Lekarze z tego radomskiego szpitala napisali już chyba do wszystkich świętych, m.in. do: Ministerstwa Zdrowia, Głównego Inspektora Sanitarnego, Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej i do nas – Okręgowej Izby Lekarskiej. O tym, co dzieje się w szpitalu, napisałem na Twitterze. Sprawą zainteresowali się dziennikarze.

"Błagam o pomoc, Polsko gdzie jesteś?" – pisze pana koleżanka. Jak można pomóc lekarzom, pacjentom tej placówki? Póki co nie zapowiada się, że zostanie ona zamknięta.

To, co piszą lekarze z Radomia, to błaganie o pomoc i dla personelu, i dla leżących tam pacjentów. Póki co ten szpital nie jest miejscem, w którym można leczyć pacjentów z COVID-19. I oni też nie będą mieli tam takiej opieki, jak w szpitalach jednoimiennych.

Myśli pan, że za kilka tygodni taki scenariusz jak w Radomiu będziemy mieć w wielu placówkach w Polsce?

Bardzo się tego boję. Boję się o te mniejsze, powiatowe szpitale, gdzie brakuje personelu i środków zabezpieczających.

Jeżeli tam się pojawi zakażony koronawirsuem pacjent, to obawiam się, że będzie dokładnie tak samo: dyrekcja bez odpowiednich środków lub zachowania właściwych procedur będzie próbowała utrzymać działalność szpitala i powstanie kolejne ognisko zakażeń. I personel, i pacjenci będą pozostawieni sami sobie.

Jak chory personel ma leczyć ludzi?

Jak tak dalej pójdzie, to będzie jak w Szczecinie, gdzie niedawno zostały zamknięte SOR-y kilku szpitali. Czy kadra zarządzająca szpitalami jest przygotowana na taką sytuację? Można w to wątpić.

Liczba zakażonych koronawirusem w Polsce rośnie, szczyt zapowiadany jest na 23 kwietnia. Jakie wnioski wszyscy możemy wyciągnąć z tego, co dzieje się w Radomiu?

Na pewno trzeba doposażyć szpitale, które nie są jednoimienne. To absolutna konieczność. Poza tym, należy wszystkich uświadamiać, że w miejscach publicznych, również w szpitalach, możemy spotkać osoby bezobjawowe, a zakażone koronawirusem.

Nawet jeśli bezobjawowy pacjent trafi do szpitala, może spowodować kolejne ognisko zachorowań. Jeśli personel nie będzie miał kompletnego sprzętu ochronnego, to również oni zachorują.


Może być tak, że za chwilę nie będzie miał kto nas leczyć?


To byłoby najgorsze, musimy tego uniknąć. Każdy z nas może się tego bać, każdy zdaje sobie chyba sprawę, że jest to choroba niebezpieczna, czasem śmiertelna, i to nie tylko dla osób starszych.

Prawdopodobieństwo zakażenia się w naszym zawodzie jest dużo większe, dlatego przez cały czas trzeba apelować do społeczeństwa, by każdy kto może, został w domu, albo pracował w sposób bezpieczny.

Jeżeli nie ma konieczności, to lepiej nie udawać się do szpitala, tylko skorzystać z teleporady, w ostateczności pójść do przychodni.

Pewnie to, co się dzieje, dla młodych lekarzy to jest prawdziwy chrzest bojowy?

To jest wręcz irracjonalna rzeczywistość, nie tylko dla młodych lekarzy, ale chyba dla nas wszystkich. Sam nie spodziewałem się, że coś takiego nastąpi.

Ci, którzy teraz zaczynają pracę w zawodzie – stażyści oraz osoby kończące właśnie studia – odczuwają ogromny stres. Jeżeli mielibyśmy sprzęt i środki zabezpieczające, to byłoby nam o wiele łatwiej kontrolować sytuację.

Przyleciał do Polski samolot wypełniony sprzętem ochronnym...

Jesteśmy już ponad miesiąc po tym, kiedy ogłoszono pierwszy przypadek zakażenia koronawirusem w Polsce. Zanim stwierdzono zakażenie u "pacjenta zero", słyszeliśmy, że "jesteśmy przygotowani na koronawirusa". Teraz widać, jak w praktyce to wygląda. Mniejsze szpitale i pracujący w nich personel często mają wrażenie, że są zdani na siebie.

Przez cały czas rząd nas zapewnia, że sprzęt jest, lekarze otrzymują odpowiednie wsparcie. W mediach politycy mówią jedno, a z relacji uciszanych lekarzy wyłania się zupełnie inny obraz.

Niestety takie są realia.

Lekarze z radomskiego szpitala po pracy trafiają do domów, czy są objęci kwarantanną?

Większość po dyżurach nie wraca do rodzin, a chwilowo przebywają w wynajętych mieszkaniach. To rozwiązanie do momentu, aż przyjdzie wynik testu. Jeśli jest on pozytywny i stan zdrowia tego wymaga, lekarze sami stają się pacjentami.

I zajmują łóżka obok pacjentów, którymi się opiekowali.

Dokładnie tak. Drugi szpital w Radomiu jest już prawie zapełniony. Ta placówka została przekształcona w jednoimienną. Sytuacja jest naprawdę zła.

A najgorsze podobno dopiero przed nami.

Zastanawiam się tylko, co będzie jeszcze gorsze. Z relacji lekarzy wyłania się katastroficzny obraz sytuacji w radomskim szpitalu. Na Mazowszu widać problem organizacyjny i chaos. Chcielibyśmy i oczekujemy, by osoby organizujące naszą pracę współdziałały z nami – personelem medycznym – w realnym zwalczaniu epidemii.

Teraz jesteście bohaterami dla tego rządu.

Powiem pani, że jedni biją nam brawo, natomiast drudzy wykluczają rodziny lekarzy z życia społecznego.

W Skarżysku-Kamiennej pracownicy sklepu wygonili męża pielęgniarki, uznając, że może być roznosicielem zarazy. Niektórzy lekarze się skarżą, że przedszkola nie chcą przyjąć ich dzieci do przyszłorocznej grupy, uznając, że potencjalnie mogą być zakażone COVID-19.

Zaraz więc personel medyczny może być postrzegany jako ten, który najbardziej roznosi zarazę, choć przecież ryzyko naszego zakażenia wynika tylko z walki na pierwszej linii frontu.